http://www.bibula.com/?p=65039
Polska po profanacji wizerunku Pani Jasnogórskiej
Co łączy objawienia z Guadalupe z Królową Polski?
Prośmy Ojca Świętego, by poświęcił Rosję Niepokalanej.
Ewa Polak-Pałkiewicz
Ordynator jednego z oddziałów znanej kliniki w Mexico City, malarz amator, erudyta, człowiek elegancki i dowcipny, niesłychanie się zdziwił, gdy spotkany w hotelowej kawiarni Niemiec, Paul Badde, oznajmił mu, że przyjechał do stolicy jego kraju specjalnie, by zobaczyć obraz Pani z Guadalupe. Ten rodowity Meksykanin, były katolik, jak mówił o sobie, wiedział o obrazie tylko tyle, że wierzą w niego wieśniacy i głupcy. „kościelnym oszustwie”.
Kategoria cudownych wizerunków nie mieściła się w jego pragmatycznym umyśle. Przekonany o „kościelnym oszustwie”, próbował namówić Paula Baddego, by zamiast oglądać jakiś podejrzany malunek obejrzał jego akwarele z Paryża.
„Nowoczesna inteligencja” miasta Meksyk chętnie natomiast rozmawia o pomysłowym przejściu pod prezbiterium w bazylice, gdzie umieszczony jest obraz Pani z Gauadalupe. Prowadzi ono pielgrzymów bezpośrednio pod obraz. Trzy małe windy unoszą ich następnie na poziom obrazu, a kolejna zabiera ich z powrotem. To nowatorskie rozwiązanie, remedium na pielgrzymkowy tłok, ekscytuje wielu ludzi.
Zauważmy pewną prawidłowość. Współcześni neopoganie w różnych cudach nauki i techniki, z których są tak dumni, upatrują swój absolut — szczęście na ziemi. Chcą tylko jednego — bez przeszkód się nim rozkoszować. Podobni są w tym do dawnych pogan, którzy urodzaje czy triumf wojenny uznawali za znak przyjaźni bogów.… Gdy sądzili, że bogowie im sprzyjali, próbowali pochwycić swoje szczęście gołymi rękami. Zapowiedź powodzenia odnajdywali w układzie gwiazd, obfitym pokarmie, świetle i cieple. W materii, której byli więźniami. Tak jest i dziś, bo dotknięci jesteśmy chorobą widzenia wszystkiego oddzielnie. Czując się niepewnie wobec wieczności, czepiamy się tego co materialne, doraźne i przemijające, tracąc wzrok i słuch duchowy, zamykając się na to, co rzeczywiste. Co ponad wszelką wątpliwość istnieje. Nieuleczalna choroba, śmierć fizyczna bywa wstrząsem, który przychodzi zbyt późno, by mógł mieć dobroczynne znaczenie.
Takim dobroczynnym wstrząsem może stać się dziś dla Polaków profanacja cudownego wizerunku Pani Jasnogórskiej, Królowej Polski.
Dlaczego tak trudno dzisiejszym pokoleniom dostrzec nadprzyrodzony związek między wydarzeniami i w tym związku odnaleźć sens tego, co mówi do nas Bóg? Paul Badde, autor książki o Dziewicy z Guadalupe, chciał zrozumieć w możliwie pełny sposób treść niesłychanej interwencji Niebios, jaka miała miejsce w Meksyku w 1531 roku. Dlatego, badając ją, był zmuszony sięgnąć także do historycznego kontekstu cudu Morenity, jak nazywają Maryję z Gauadalupe Indianie meksykańscy. Zestawienie faktów przyniosło zadziwiające odpowiedzi.
Co o przemocy mogła sądzić Maryja?
Czymś, co go uderzyło, były cyfry i daty: w epoce historycznej, w której Maryja objawiła się mieszkańcom Meksyku (XVI wiek), w Europie 8 milionów chrześcijan odłączyło się od Rzymu w wyniku reformacji. Wkrótce po objawieniu Maryi na wzgórzu Tepeyac tak samo wielka rzesza (8–9 milionów Indian) w bardzo krótkim czasie (trzy, cztery lata) przyjęła chrzest z rąk misjonarzy posługujących w Meksyku. Fala nawróceń była niepowstrzymana. Misjonarze chrzcili po dwóch, od wschodu do zachodu słońca. Tubylcy, którzy wcześniej nie byli w stanie wyzbyć się bezsilnej nienawiści do najeźdźców z Europy, stali się ich przyjaciółmi. Oto największy z cudów. To samo stało się z Hiszpanami — nastąpiła w nich natychmiastowa przemiana, zniknęło wszelkie poczucie wyższości. Gniew z powodu oporu Azteków wobec dobrodziejstw wyższej cywilizacji zastąpiła bezinteresowna miłość, łagodność, opiekuńczość.
A przecież zdobywcy Meksyku, choć wierzyli w Trójcę Święta, nie zawsze byli przykładem chrześcijańskich cnót. Rzezie religijne w Europie Zachodniej, których autorami byli również oświeceni Europejczycy, nie przynoszą im chwały. Przypomnijmy, co działo się w Wiecznym Mieście zaledwie cztery lata przed objawieniem się Pani z Guadalupe.
Po zwycięstwie nad Maurami – przypomina Paul Badde – Hiszpanie stali się postrachem Europy. W maju 1527 roku cesarscy lancknechci urządzili w papieskim Rzymie masakrę, jakiej Wieczne Miasto wcześniej nie przeżyło. Sacco di Roma oburzyło cały świat zachodni. W mieście szaleli pozbawieni sumienia żołnierze niemieccy (14 tysięcy) i hiszpańscy (6 tysięcy), którzy byli przecież chrześcijanami.
W Europie dotkniętej trwającą wiele dekad wojną wyznaniową obroniła się jedynie katolicka Polska. Tu nie było zbrodni na tle religijnym, nikogo siłą militarną i groźbą nie zmuszano do powrotu na łono Kościoła. Jezuici w bardzo krótkim czasie odzyskali dla wiary katolickiej zagrożone protestantyzmem Kresy.
Na soborze w Konstancji (lata 1414–1418) Polska przedstawiła — za pośrednictwem Pawła Włodkowica z Brudzewa, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego — traktat, który każdą wojnę napastniczą piętnował jako zbrodnię, i to niezależnie od tego, czy atakowani są chrześcijanie czy poganie. „Fides ex necessitate esse non debet”. Sobór i Ojciec Święty przyjęli to stanowisko jako zgodne z nauczaniem Kościoła.
Rzeczpospolita Obojga Narodów już na początku XV wieku wypracowała zasady prawne dotyczące wolności narodów – przypomina ks. prof. Stanisław Wielgus. – Obroniła je przed najważniejszymi ówczesnymi międzynarodowymi trybunałami, a także sama je zastosowała. Nie było więc dziełem przypadku, że przez całe stulecia, przez trudny okres reformacji, kiedy zachodnia Europa spływała krwią w niekończących się wojnach religijnych, a także w wiekach późniejszych, Rzeczypospolita była krajem tolerancyjnym, przyjaznym dla obcych, szanującym prawa mniejszości, które prześladowane w innych krajach, osiedlały się na ziemiach polskich, wiedząc, że tu znajdą spokój1.
Nasza Ojczyzna była jednak wyjątkiem. Potwierdziła to sama Maryja, wyjawiając – po blisko dwustu latach od wystąpienia Pawła Włodkowica na Soborze w Konstancji – swe pragnienie, by Polska została Jej Królestwem. 14 sierpnia 1608 roku, dokładnie czterdzieści lat po śmierci św. Stanisława Kostki, Niepokalana objawiła to życzenie o. Juliuszowi Mancinelliemu, włoskiemu jezuicie. Objawienie powtórzyło się 17 sierpnia 1617 roku. Oba uznane zostały przez Kościół. Ich następstwem były śluby Jana Kazimierza we Lwowie.
„Czyż nie jestem przy tobie ja, twoja Matka?”
Kojące słowa Niepokalanej wypowiedziane do Indianina Juana Diego, katolika ochrzczonego kilka lat wcześniej przez przybyłych wraz z Cortezem franciszkanów, przypomina inskrypcja zapisana złotymi literami na ścianie bazyliki w Mexico City, gdzie umieszczona jest Morenita: „Czyż nie otaczam cię swoją opieką i troską?”.
W latach 1492–1530 na Karaibach Hiszpanie niemal doszczętnie wymordowali wszystkie indiańskie plemiona. A przecież byli przedstawicielami chrześcijańskiego świata! „Nawracanie” ogniem i mieczem było specjalnością nie tylko krzyżaków.
Aztekowie w głębi swoich dusz mieli już dosyć gwałtów i okrucieństwa. Ich ponure, nienasycone krwią ludzką bóstwa były źródłem tajonej udręki. Objawienia Niepokalanej na wzgórzu Tepeyac – w tym konkretnym miejscu i czasie – mówią z niesłychaną precyzją wszystko to, co sama Maryja mogła myśleć o takim sposobie prowadzenia pogan do Jej Syna.
Niepokalana przyszła nie tylko do Indian. Jej wpływ objął także rozgoryczonych i zawiedzionych zdobywców kontynentu. W obliczu tak nieodpartego uroku miłości i łagodności, w obliczu prawdy zawartej w obliczu Przeczystej Dziewicy, zapewne i oni ujrzeli swoją waleczność wobec „dzikich”, wspartą miażdżącą przewagą środków technicznych i broni, swoją niepowstrzymaną radość z powodu przerażenia Indian rżeniem ich koni – zwierząt na tym kontynencie nieznanych – jako śmieszne stroszenie piór i nadymanie się.
Agresja, nienawiść, zemsta i gniew są zawsze wyrazem lęku i bezsilności. Lęku często głęboko skrywanego, tłumionego, pokrywanego sztuczną pozą nadmiernej pewności siebie i butą „zdobywców”. Hernando Cortez, awanturnik i nieustraszony wojownik, autor podboju państwa Azteków, próbował nawracać ich władcę Montezumę II – uwięziwszy go uprzednio w jego pałacu i żywcem paląc jego dostojników. Przez kilka nocy opowiadał o Chrystusie, zmartwychwstaniu i Niepokalanym Poczęciu Maryi. Przy wszystkich swoich zaletach, odwadze i inteligencji, był to człowiek bezwzględny i niesłychanie gwałtowny. W afekcie zabił nawet własną żonę.
Nieuchronne „starcie dwóch kultur, które nie miało precedensu w historii świata: epoka kamienna przeciw epoce żelaza, obsydian i krzemień przeciwko stali z Toledo, płozy przeciw kołu, strzały przeciw prochowi i kulom armatnim”, jak podsumowuje Paul Badde, było zatem śmiertelnym klinczem, w którym nie było zwycięzców. To była pułapka dla obu stron. „Zuchwała śmiałość europejskich chrześcijan epoki renesansu przeciwko pogańskim lękom Indian, stłamszonych przez władzę tłumu nieobliczalnych bogów” nie przyniosła, bo nie mogła przynieść miłości do Kościoła. Czy Chrystusa można komukolwiek narzucić siłą? Czy, żeby nawrócić, trzeba wcześniej koniecznie uwieść albo upokorzyć? Paradoks przybyszy z Europy polegał na tym, że przy całej swojej waleczności, a nawet wzniosłości ideałów – okręt Corteza wszak nosił nazwę Santa Maria de la Conceptión – nie potrafili pozyskać serc podbitych ludów. Być może nie stanowili pociągającego przykładu. Potrafili tupać, nie potrafili kochać. Chrystianizacja musiała ogarnąć także tych, którzy stawali się mimowolnymi ofiarami swych własnych metod podboju.
Z tysiąca sześciuset Hiszpanów walczących z Indianami zginęła w tej walce ponad połowa, zanim pokonane żelaznym orężem imperium Azteków, z armią liczącą kilkaset tysięcy Indian, bezwładnie runęło u ich stóp. Aztekowie doskonale zdawali sobie sprawę z rozmiarów swojej klęski, czuli też jej wymiar religijny. Byli w potrzasku. I oto, zaraz po cudzie na wzgórzu Tepeyac, „doszło do połączenia największych przeciwieństw”. Dwa narody stały się jednym.
Odwrotność kalendarza
Oglądając z bliska cudowny wizerunek Maryi, można dostrzec, że kolory obrazu, na który pada światło słońca, są całkowicie odmienne niż te, które znane są z kopii czy podziwiane z pewnej odległości. Paul Badde określił je jako kolory raju, dodając, że są takie „jak w jutrzence”: niezwykle subtelny róż, który wpada w kolor miedzi i brązu, zgaszona zieleń zmieszana z błękitem, barwa morza, złoto.
Wizerunek Niepokalanej z Guadalupe jest pełen tajemnic, które wszakże dla „dzikich” Azteków były w 1531 r. niczym otwarta księga. Czytali je słowo po słowie, znak po znaku i ich serca zaczynały płonąć radością. W taki sposób może mówić tylko Bóg! Wykorzystując i prostując z największą starannością wszystkie linie krzywe. D takich linii należał także kalendarz Azteków, zbiór zasad starożytnej cywilizacji, próba pierwotnego uporządkowania świata. Dzięki azteckiemu kalendarzowi prawdziwi władcy tej krainy – kapłani – fałszowali rzeczywistość, by utrzymać poddanych w fałszywym kulcie, a zarazem w ścisłej hierarchii.
Wyznawcy kalendarza odznaczali się wielką wrażliwością na znaki widzialne. Wizerunek Maryi na płaszczu z włókien agawy stał się dla Azteków rzeczywistym „antykalendarzem”, dla którego w jednej chwili odrzucili ten dotychczasowy. Obraz Morenity przemówił do nich z ogromną siłą, ukazując porywającą prawdę o Bogu, do którego – nie znając Go – tak bardzo tęsknili. Zarazem wyrywał ich dusze z zaklętego kręgu religijnego lęku, osaczenia przez demoniczny fatalizm.
I tu warto się na chwilę zatrzymać. Brakuje nam podobnej wrażliwości. Pochłonięci abstrakcyjnymi wytworami naszych umysłów, ideami, ideologiami, naiwnymi a tak sugestywnymi wyobrażeniami bardziej doskonałego − pod względem udogodnień, techniki, organizacji itd. − „lepiej naoliwionego” świata, tracimy „umiejętność czytania” rzeczywistości. Przestajemy dostrzegać i rozumieć to, co ponad wszelką wątpliwość jest. A skoro jest, to ma swój cel. Ignorujemy to, co mówi do nas Bóg w stworzonych przez siebie bytach. Jesteśmy ślepi na znaki, które On stawia przed nami, niczym listy z nieba, które trzeba przeczytać, by nie zgubić swej duszy.
Aztekowie byli poganami, lecz nie byli ślepi, Zastanawiali się nad sensem wszystkich znaków. Dopóki nie wiedzieli, kim jest Bóg, dopóty odczytywali je fałszywie. Lecz znająca ich serca Maryja – Pogromczyni całego kłamstwa, nienawidząca wszelkiego fałszu – przybyła, by osobiście zniszczyć fałszywy obraz i zastąpić go prawdziwym. Przybyła nie tylko jako Posłanka, Nauczycielka i Mistrzyni, Burzycielka gmachu dawnych wierzeń, ale przede wszystkim jako nieskończenie dobra Dziewica i Matka, przytulająca do serca swoje dzieci. Jej nauka o prawdziwym Bogu przyniosła udręczonym własnym losem Indianom niewypowiedzianą ulgę, przeogromne szczęście. Zdjęła z ich nóg i rąk kajdany duchowego niewolnictwa.
Maryja uczyniła to wszystko w niezrównany sposób, właściwy sobie, pełen prostoty i wdzięku.
Nie wolno pominąć dziewczęcości postaci Niepokalanej ze Wzgórza Tepeyac. Tak, Ona przy poczęciu Syna była jednocześnie dziewczynką i kobietą. Całkowita niewinność i całkowita dojrzałość duchowa splotły się w tym Arcydziele rąk Boga w jedną, absolutnie niezwykłą i najbardziej naturalną zarazem całość.
Starożytne złe duchy bliskie człowiekowi, pospołu panowie i słudzy, straszliwi patriarchowie, którzy kierowali pierwszymi krokami Adama na progu przeklętego świata, Chytrość i Pycha patrzą oto z daleka na to cudowne Stworzenie umieszczone poza ich zasięgiem, nietykalne i bezbronne. Zapewne, nasz biedny rodzaj ludzki niewiele jest wart, jednak dziecięctwo wzrusza go do głębi, niewiedza maluczkich każe spuszczać oczy… Najświętsza Panna była Niewinnością… Spojrzenie Najświętszej Panny to jest jedyne spojrzenie naprawdę dziecięce, jedyne prawdziwe spojrzenie dziecka, które kiedykolwiek spoczęło na naszej hańbie i naszej niedoli2.
„Maryja maluje małą dziewczynkę”
Zanim do wybrzeży Ameryki Południowej przybyły okręty Hernanda Corteza, na których znajdowała się garstka misjonarzy, z Andaluzji odpłynął w kierunku wybrzeży Nowego Świata żaglowiec Krzysztofa Kolumba (o którego polskim pochodzeniu coraz częściej mówi się wśród historyków), „Santa Maria”, któremu towarzyszyły dwa inne okręty: „Pinta” i „Niña”.
Niektórzy – pisze w swojej książce Paul Badde – zestawiali nazwy jego trzech okrętów w dziwnie brzmiące hiszpańskie zdanie:«Santa Maria pinta (la) niña – Święta Maryja maluje małą dziewczynkę». Już samo zdanie było godne uwagi, a przecież był to dopiero początek niewiarygodnej historii…
W historii, którą pisze Bóg, nie ma rzeczy nieważnych… Abyśmy dobrze zrozumieli wydarzenia, które rozgrywają się na naszych oczach — i pojęli, że On jest jej Autorem — zostawia nam „bileciki”, ukryte komunikaty, które musimy odnaleźć i odczytać, by nie utknąć w labiryncie fałszywych tropów. Każdy szczegół może okazać się istotny, a nawet decydujący, o ile napotka go niewinne spojrzenie i szczere pragnienie poznania prawdy.
Spotkanie Juana Diego z Niepokalaną na wzgórzu Tepeyac nastąpiło rankiem 9 grudnia 1531 r. Trzydzieści trzy lata wcześniej Axayacatl, szósty władca Azteków, zlecił wykonania kalendarza słonecznego. Wyrzeźbiono go w jednej kamiennej bryle, w kształcie koła o średnicy ponad czterech metrów. Była to święta księga Indian, oddawano mu kult. Mimo że po zdobyciu azteckiej stolicy Tenochtitlan Hiszpanie zrzucili kalendarz ze szczytu najwyższej świątyni miasta na bruk, nie uległ on zniszczeniu. Ukryto go więc przed oczyma ludzi (dziś jest przechowywany w muzeum antropologicznym w Mexico City). W samym jego centrum znajdują się oczy boga słońca… I oto w idealnym centrum wizerunku Dziewicy z Guadalupe Indianie ze zdumieniem odkryli oczy Dzieciątka, Boga spoczywającego w łonie Dziewicy! Mogli to zrobić tylko oni – kwiat jaśminu, który znajduje się na sukni Maryi w tym właśnie miejscu, symbolizuje w ich kulturze Boga. Don Mario Rojas Sanchez, jeden z największych znawców Wizerunku, konkluduje:
Obraz był dla Indian nowym kalendarzem, na którym napisano: Santissima Virgen nosi w sobie prawdziwe Słońce: Boga (…) W jednym ujęciu przekładał całą Ewangelię na język Indian.
Tajemnic jest więcej. Są fascynujące, jak chociażby ta, że układ gwiazd na płaszczu Morenity oddaje wiernie ich konstelację z grudnia 1531 r., ale nie tak, jak widzi się je z ziemi, lecz w sposób, w jaki można je dostrzec „od drugiej strony”, z perspektywy nieba. Podobnie jak Całun Turyński, meksykański wizerunek poddawany jest szczegółowym naukowym badaniom. Tajemnica jednak pozostaje tajemnicą. Nie wszystko da się wyjaśnić. „Kolorowa fotografia” Maryi sprzed blisko pięciuset lat, utrwalona na włóknach kruchej pospolitej rośliny, jaką jest agawa, brak jakichkolwiek śladów farb, przy nieuchwytnych, zmieniających się w zależności od miejsca i światła, barwach, nieprzenikniony wyraz twarzy Niepokalanej… I wreszcie nadzwyczajne odkrycie, którego dokona każdy, kto zbliży się z lupą do źrenic Maryi — by ujrzeć w nich scenę rozwinięcia płaszcza Juan Diego u biskupa Zumárragi wraz ze wszystkimi obecnymi przy tym postaciami.
Autor książki o Pani z Gauadalupe, Paul Badde, także został uzbrojony w lupę przez don Mario Sancheza, gdy oglądał z bliska ów kwiat jaśminu w samym centrum cudownego Wizerunku.
To przecież niemożliwe! – wyrwał mu się okrzyk. «Owszem, owszem — śmiał się don Mario, mrugając oczami. – Dziecko, prawda? Jego oczy są jeszcze na pół zamknięte… Właśnie się budzi»… Niespodziewanie w środku pączka ujrzałem otwarte oko, nieco niżej drobny nos, jeszcze niżej małe usta i brodę.
Bóg jest wielkim realistą. To, co stworzone, jest doskonałe. Zapominają o tym współcześni artyści, naukowcy i politycy, tak często lądujący w objęciach pychy; pokornie przyjęli tę prawdę „dzicy”. Piękno stworzenia prowadzi do prawdy. Ujrzeć piękno to poznać doskonałość, samego Boga. To pokochać Go i chcieć żyć dla Niego.
Bo piękno wyzwala miłość.
Dziś Oblicze Królowej Polski, które jest dla Polaków uosobieniem piękna, zostało znieważone. Ktoś nie może znieść tego Oblicza, które jest dla nas Obrazem Boga. A ono, tak samo jak wizerunek Morenity, jest pełnią, ratunkiem, wyzwoleniem. Twierdzą odwiecznej prawdy, bez której nie sposób żyć.
Złóżmy naszej Królowej hołd, na jaki zasłużyła.
Prośmy, by nas wzięła w swoje ramiona. Prośmy Ojca Świętego, by poświęcił Rosję Niepokalanej.
Ewa Polak-Pałkiewicz
Wszystkie cytaty (poza tymi, które dotyczą Polski) pochodzą z książki Paula Baddego „Guadalupe. Objawienie, które zmieniło dzieje świata”, Radom 2006.
Powszechna Encyklopedia Filozofii. [↩]
Georges Bernanos, Dziennik wiejskiego proboszcza [↩]
Za: Ewa Polak-Pałkiewicz blog (14.12.2012)
Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.