Wieszcz powiedział, że po śmierci każdy tam trafi, gdzie za życia się skłaniał.
Sen mara… czy tylko sen?
Kolejne opowiadanie z serii „Cienisty Park”.
Znaliśmy wszyscy Rysia.
Uśmiechnięty, niewysoki, z przerzedzonymi włosami, instruktor muzyczny w miejscowym Domu Kultury.
Dusza- człowiek, doświadczony życiem, po trudnych doświadczeniach nieudanego małżeństwa.
Gromadzący wokół siebie młodych ludzi, żyjący swoją pracą.
Ceniliśmy Go za to, i nie zapomnimy.
Pamiętam Jego pogrzeb, na który przyszło wielu, wciąż nie wierzących, jak możliwe, że przegrał z nowotworem.
Dixieland, w którym wcześniej grał, wykonał dla Niego, nad otwartą mogiłą „Pogrzeb Murzyna”- jazzowy standard na takie okazje.
Bardzo mi brak Rysia, był kimś w naszym Miasteczku.
W tym samym roku, wcześniej pochowaliśmy Dziadka żony, krzepki staruszek w świetnej formie dożył setki.
Widać, Ktoś na Górze zdecydował: dosyć, prosimy Pana w niebieskie Ułany, panie podporuczniku, oto karta mobilizacyjna.
Był rok 2009. Potem, w dniu 10 kwietnia 2010, czas stanął.
Gorączkowo szukaliśmy jakichkolwiek wiadomości, wreszcie, w ostatniej chwili dołączyłem do grupy na uroczystości państwowe w Warszawie, a nazajutrz w Krakowie.
Po powrocie, przez kilka dni nie mogłem spać, obrazy i przeżycia były zbyt silne, aby przejść nad nimi do porządku dziennego.
Wreszcie udało się, jednak natychmiast zbudził mnie hałas w przedpokoju, wstałem cicho, nie budząc żony, w korytarzu stał Dziadek.
Ubrany w rodzaj, jakby luźnego jasnoszarego dresu, ostrzyżony na jeża, jakby młodszy, niż Go zapamiętałem.
Witaj, powiedział.
Odparłem- widzę, ze Dziadka wypuścili za dobre sprawowanie, uścisnęliśmy sobie ręce, pamiętam, jego dłoń była ciepła i miękka.
Dobrze, żeś tam był.
Wiem.
Za to, coś zobaczysz.
Ale co?
Ty wiesz, co.
Pociągnął mnie za rękę i z ciemnego przedpokoju weszliśmy do słonecznej sali.
Była wielka, otoczona prostą kolumnadą, z obu stron w oknach, na ciepłym wietrze powiewały przezroczyste firany.
Za oknami, jakby ogród czy park o niezwyklych, intensywnych kolorach, słychać było śpiew ptaków.
W sali mnóstwo ludzi, kobiet i mężczyzn ubranych odświętnie, białe koszule, garnitury, długie ciemne suknie pań.
Kilkanaście par tańczyło przy akompaniamencie niesamowitej, pięknej muzyki, chyba walca.
Przepływali obok nas, nie okazując zdziwienia naszą obecnością.
Parę osób wydawało mi sie jakby znajomych, może to tylko było moje odczucie.
Inni siedzieli przy białych stolikach.
Ponad podłogą, lekko unosiły się piękne dziewczęta,w białych sukniach, częstując obecnych kolorowymi napojami z kryształowych szklanek, zdejmowanych z trzymanych bez wysiłku wielkich tac.
Już wiedziałem, to była Poczekalnia.
Jednak wszyscy w niej nie okazywali niepokoju, to było radosne Oczekiwanie.
Dziadek ruchem dłoni pokazał mi Scenę, tam stał on.
Lekko pomachałem Mu i ruszyliśmy w kierunku podestu, gdzie Rysio, pełnił funkcję konferansjera.
W smokingu,błyszczącym kolorami tęczy, wyglądał na szczęśliwego.
Z dziadkiem, usiedliśmy przy stoliku stojącym na scenie i chwilę poczekaliśmy na koniec niesamowitej piosenki, której wykonaniem kierował, nieznacznymi ruchami ręki.
Dźwięki pojawiały się jakby w powietrzu, wyraźnie słyszałem orkiestrę symfoniczną, grającą standardy rozrywkowe z dodatkiem dźwięków, jakich nigdy nie wydobędą z siebie żadne syntezatory.
Do tego piękny wokal, również „ z powietrza”.
Słowa plus wokaliza.
Rysio dowodził całością, specjalnie dla nas żartując: „Posłuchajmy jeszcze naszych wokalistek, mają piękne, anielskie głosy, nieprawdaż?”.
Do stolika zbliżyła się jedna z dziewczyn, niosących tace, Dziadek odprawił ją ruchem ręki, wiedziałem, że zawartość szklanek nie była przeznaczona dla mnie.
Rysio przysiadł przy nas, podałem mu rękę, witaj, powiedziałem, brak nam Ciebie.
Ale mi nie brak was tutaj, zażartował, widzisz, co robię?
Tak, cieszę się, ze znajduję Cię w dobrym zdrowiu.
Uśmiechnąl się.
Musimy już iść, powiedział Dziadek, nie możesz tu dłużej zostać.
Poczułem szarpnięcie w tył, jakby pociągnęła mnie niewidzialna lina.
Znów byłem w przedpokoju, siedziałem pod ścianą, wpół uduszony, ciężko opierając się o nią.
Po chwili doszedłem do siebie.
To było takie realne i szczegółowe, sen, nie sen?
Dziadek, sala, Rysio, Oczekujący i Oczekujące, dziewczyny, muzyka.
Wiem, że kiedyś tam wrócę.
Jak wielu z nas.
Amen.
Tomasz Kolodziej,zaprzysiegly kociarz, dzialacz zwiazkowy, pisowiec, zoologiczny antykomunista, co nie znaczy ze nie pogadamy