Można powiedzieć, że sam tego chciałeś „Donaldzie – dyndało”. PO jest w dość niezręcznej sytuacji z powodu aktywności „informacyjnej” PIS.
Platforma zmieniła na kolanie kodeks wyborczy (m.in. zakazując spotów telewizyjnych) kierując się dość sprytną logiką, że ich i tak będzie widać, bo mają w ręku wszystkie ośrodki władzy, "prezydęncje" i prezydencję oraz Biuro Ochrony Rządu (ale nie te z gen. dyw. Janickim – te z siedzibą na ul. Czerskiej, Wiertniczej i Słupeckiej), więc będzie bardziej "demokratycznie" jak opozycja sama przekazu swojego przez mass media bezpośrednio do wyborców nie skieruję, ale będzie musiała się przebijać przez obraz "obrobiony’ przez przyjaciół z redakcji (ach ten Andrzej Wajda – oby więcej tak szczerych intelektualistów, a Tusk obgryzie paznokcie do łokci z nerwów).
Innymi słowy zapewnili – głównie PIS-owi – taki "komunikacyjny survival", na który ten jednak znalazł wytrych pod tytułem "kampania informacyjna przed kampanią wyborczą".
No i PO jest w małej kropce. Ze wszystkich stron tej formacji dochodzą piskliwe głosy, że to omijanie prawa, śmieszne i paradne, ale gdzieś tam w tle słychać chrobot ocierających się zębów górnej szczęki, o te z dolnej.
PO nie wypada teraz wyskoczyć z własnymi spotami, bo wtedy ktoś przytomny mógłby zauważyć, że po co sami wymyślali takie prawo, które teraz chcą omijać, za co przed chwilą krytykowali opozycję?
Sprawa jest zabawna podwójnie, bo przy okazji wyszła druga cecha PO, czyli precyzja stanowionego prawa. Platforma może się zżymać, że PIS omija prawo, że to nieetyczne (gdzieś coś takiego słyszałem…), ale to właśnie ona takie prawo ustanowiła. Co to za sens tworzyć przepisy, które tak łatwo jest szerokim łukiem obejść? A idę o zakład, że plakaty "Premier Kaczyński" ("informujące", że Kaczyński był kiedyś premierem) nie zostaną zdjęte w 100% do kampanii właściwej, czyli powiszą sobie trochę – aż do wyborów.
Wyszło więc na to, że nawet na tym polu, Partia ma problem elementarny. A tu jeszcze kłopot z Macierewiczem, Millerem i Smoleńskiem, a i z prezydencją coś kiepsko, bo tu kryzys Eurogrupy a Polska jak wiadomo – euro nie ma (choć premier – jak mnie pamięć nie myli – "robił wszystko, aby Polska przyjęła euro w 2011 roku"), więc minister Rostowski może siedzieć pod drzwiami.
Przy okazji – oglądając codziennie CNN – ani razu nie usłyszałem wspomnienia o polskiej prezydencji, w kontekście kryzysu w Europie. Ciągle tylko Merkel, Sarkozy, Trichet, Berlusconi, van Mop (przepraszam – Rommpuy) i inni – ale ani Tusk, ani Sikorski, ani Rostowski.
Można więc powiedzieć, że ostatnia nawałnica spadła premierowi z nieba (dosłownie i w przenośni). Mógł się pokazać w kryzysowej kurteczce, pomarszczyć brwi, obiecać pomoc. I nie można zwalić tego nieszczęścia na nieremontowane wały albo niewybudowane zbiorniki retencyjne – więc Ostachowicz musi być PR-owo szczęśliwy.
Bo gdyby nie ten huragan, to pozostałoby już tylko liczyć na BOR.
Nie, nie ten Janickiego.
"Z zawodu analityk, milosnik historii, modelarz, dzialacz i moderator ruchu konsumenckiego "nabiciwmbank.pl"