Leżę sobie w łóżku z małżonką, ale jakoś nie mogę spać. Rano już chyba. Za oknem szaruga. Słyszę dzwon bijący na 6? 7? Trochę bolą mnie plecy po wczorajszym treningu i chyba dlatego tak się przekładam z jednego boku na drugi. Najgorsze jest to, że wiem, że już nie zasnę i tak czy siak będę musiał wstać , a to oznacza cały dzień do tyłu; przepykanie do wieczora na takim półzmęczeniu, co to ani coś zrobić , ani położyć się spać, a wiadomo robota czeka, trzeba zarobić na valbona i pieluchy hadżis. Tylko skąd ten dźwięk buczący. To chyba sąsiad grzeje silnik przed wyjazdem do pracy. No, ale ma Vento, a Vento tak nie buczy, bo by chyba musiało być […]
Leżę sobie w łóżku z małżonką, ale jakoś nie mogę spać. Rano już chyba. Za oknem szaruga. Słyszę dzwon bijący na 6? 7? Trochę bolą mnie plecy po wczorajszym treningu i chyba dlatego tak się przekładam z jednego boku na drugi. Najgorsze jest to, że wiem, że już nie zasnę i tak czy siak będę musiał wstać , a to oznacza cały dzień do tyłu; przepykanie do wieczora na takim półzmęczeniu, co to ani coś zrobić , ani położyć się spać, a wiadomo robota czeka, trzeba zarobić na valbona i pieluchy hadżis. Tylko skąd ten dźwięk buczący. To chyba sąsiad grzeje silnik przed wyjazdem do pracy. No, ale ma Vento, a Vento tak nie buczy, bo by chyba musiało być V szóstką. Sąsiadka też, zdaje się, ma tylko Oktavię 1.6, a ostatni wóz jaki stoi na podwórku to Szaran… A buczy i buczy. No nie chce mi się wstawać. Co to może być?
Może coś robią w miasteczku, jakieś roboty drogowe przy użyciu ciężkiego sprzętu. Jakiś dźwig, albo pogłębiarka. Nie, no skąd, o tej porze?! Pogłębiarka też oczywiście odpada bo u nas rzeka ma pół metra głębokości i raczej to taki strumień szeroki, który wiosną robi się trochę poważniejszy. Taa. Chyba wstanę, bo jaśniej się zrobiło.
No i podchodzę do okna i widzę na niebie obiekt wielkości, żeby nie skłamać – Wrocławia. Niestety z szybkością grzmotu uzmysławiam sobie, że nie zrobiła go ludzka ręka i na pierwszy rzut oka, ludzka ręka go też nie strąci. Obracam głowę do wnętrza pokoju i widzę śpiącą żonę i dziecko. Co tu k…. robić?! Gdzie uciekać?! Znów przyglądam się przerażony tej wiszącej w powietrzu masie żelastwa. Tej stalowej chmurze. Wisi i nic. Jest całkiem cicha jak na coś tak gigantycznego. Tylko to buczenie.
Nie widzę też zbytniego niepokoju za oknem bo wszyscy jeszcze śpią. Ale zaraz przyleci sąsiad z dołu i będzie wył jak wtedy podczas powodzi, panikarz jeden. Cholera, lepiej zrobię sobie kawy. Może zdążę zanim obca cywilizacja zacznie napier…. Cały jestem mokry.
——-
W tej chwili mija ponad dziesięć miesięcy od kiedy przylecieli. Część ludzi usiłuje dojść do tego ki czort, ale większość przestała już się tym interesować. W mediach tłumaczą, że raz – tego nie ma, a dwa, że jak nawet coś jest, to nie będzie napier…… No ja nie wiem. Co prawda idzie się przyzwyczaić, ale my się już zaczęliśmy z żoną na serio zastanawiać gdzie tu uciec. Kumpel z USA mówi, że do Chile. Coś w tym jest – Patagonia, ale Chile?! Wszystko jednak wskazuje, że czasu będzie mało na decyzję, bo za chwilę rocznica przylotu (10 kwiecień) i jeśli ich zegary chodzą jak nasze to w końcu chyba zdecydują się zatankować, albo zrobić jubileuszowy zapas prowiantu, a wtedy po nas.