Bez kategorii
Like

Plan lotu, czyli … Jesień w Belwederze

12/06/2011
350 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
no-cover

Profesor zwyczajnej historii bez przekonania szedł uliczką, która stanowiła najdłuższy ze skrótów prowadzących do przystanku autobusu.

0


 

Od pewnego czasu zrezygnował z poruszania się samochodem, gdyż wszystkie ulice w okolicy centrum były rozkopane i musiał trasę do Belwederu pokonywać etapami. Środkowym etapem była jazda autobusem. Pasażerowie zazwyczaj ustępowali mu miejsce siedzące, a to umożliwiało spokojne przejrzenie notatek, które poprzedniego dnia przygotowywał.
 
Brak przekonania wynikał z faktu, iż jego prawie codzienne wystąpienia telewizyjne nie łagodziły atmosfery niepokoju społecznego, a wręcz obserwował, że sytuacja się komplikuje. Jego szef wyraźnie wskazał, że bez względu na wynik wyborów mianuje na premiera sekretarza stanu o pseudonimie „Sławku”, a tymczasem nikt nie chciał tego zaakceptować.
 
Prywatnie profesor w sprawie tego mianowania miał zdanie odrębne, ale wolał zachować je dla siebie – przecież nie za to mu płacili. Namówił więc szefa, aby on sam wygłosił wreszcie jakieś orędzie do narodu – niestety zadanie przygotowania tego orędzia jak zwykle zrzucił na jego barki. Musiał więc cały poprzedni dzień spędzić w Archiwum Akt Nowych i w źródłach, pochodzących z okresu, który darzył wielkim sentymentem, szukał inspiracji.
 
Siedząc wygodnie w autobusie, wyjął z teczki kserokopię przemówienia, będącego owocem kwerendy, którą przeprowadził, a które miało być podstawą przygotowywanego na wieczór wystąpienia szefa.
 
Zagłębił się jeszcze raz w lekturę fragmentów, które miały być szkicem do dalszych prac:
 
„W naszym państwie istnieją dalej grupy obywateli, którzy nie wyrzekli się jeszcze nadziei, że powróci dawne państwo, a oni powrócą na swoje stanowiska, do swoich urzędów i banków. Cała ta „zacna” kompania daremnie marzy o powrocie do władzy w Polsce. Ale – jak uczył wielki wódz i teoretyk – hydra odsunięta od władzy ma jeszcze przez długi czas dosyć siły, aby stawiać opór i szkodzić.
 
Skąd bierze się siła oporu tej garstki ludzi odsuniętej od władzy?
 
Po pierwsze – posiadają jeszcze pewien majątek. Dzięki temu majątkowi, maja jeszcze środki na propagowanie poprzez swoje zakłamane gazety swoich nikczemnych kłamstw, co w efekcie prowadzi do podrywania polityki naszej władzy.
Po drugie – stąd, że zasiadając przez długie lata w sejmach, różnych radach i zarządach instytucji, w aparacie władzy, zdążyli zdobyć umiejętność rządzenia. Oprócz umiejętności rządzenia zachowali oni kumoterskie stosunki.
Po trzecie – opiera się na „sile przyzwyczajenia” ludzi przez nich wykorzystywanych w latach poprzednich. Znamy wszak fakty, że bezrobotna wdowa dalej idzie w wyborach głosować na tych ludzi.
Po czwarte – odsunięci od władzy liczą na poparcie za granicą i znajdującą się na jej usługach zbiegłej za granicę sfory zdrajców.
 
Daremne są marzenia wszelkich judaszów, usiłujących handlować najświętszym dobrem narodu polskiego. Niejeden już stracił swój sprzedajny łeb przy tej robocie i czeka to niewątpliwie – wcześniej, czy później – każdego judasza. Nie damy już sobie nigdy wydrzeć władzy – dla dobra własnego i dobra naszej ojczyzny – tego wymaga najwyższa potrzeba.”
 
Szkic ten wymaga jeszcze przeredagowania i rozwinięcia, ale przedstawia istotę problemu – pomyślał profesor, wysiadając z autobusu. – Szczególnie słowo „judasze” należałoby zastąpić czymś mocniejszym, kończącym się na „…file”,  ale „pedofile” i „nekrofile” już poszły w eter –  a profesor nie lubił się powtarzać. – Niech Sławku, jako kandydat na premiera coś wymyśli, w tym akurat jest niezły.  
 
Nie było jednak dane profesorowi zwyczajnej historii dotrzeć tego ranka do bram Belwederu. Kiedy zbliżał się do celu, ujrzał gęstniejący tłum przed pałacowym ogrodzeniem, a spojrzenia ludzi, których mijał po drodze nie wróżyły nic dobrego. A ponieważ, nie aspirował do roli bohatera, a tym bardziej męczennika – zasłaniając twarz teczką – postanowił się ewakuować.
 
 A droga ewakuacji była jedna – na lotnisko.
 
2.
Pod koniec dnia tłumy wdarły się do pałacu, z początku nieśmiało, później coraz odważniej ludzie zaczęli przemieszczać się w głąb nie napotykając żadnego oporu tych, którzy jeszcze niedawno strzegli bram i ogrodzenia, a zniknęli niespodziewanie, kiedy zaczął zapadać zmrok. Nikt nie widział, aby prezydent opuszczał pałac, ale być może uczynił to bocznym wyjściem, obawiając się napierających od frontu ludzi.
 
Przechodząc przez dziedziniec widzieli posterunek opuszczony w popłochu przez uciekające straże. Nie trzeba było wyważać drzwi, bo frontowe skrzydła były lekko uchylone i otworzyły się od lekkiego pchnięcia. Uchylając kolejne drzwi dotarli do jadalni, gdzie na stole na płytkich talerzach można było dostrzec niedojedzone potrawy i były to potrawy z różnych stron Polski – „konkretnie z całej Polski”.
 
Kiedy dotarli do gabinetu, w którym przed laty pracował marszałek Piłsudski, na kominku zauważyli stojący tam wyszczerbiony kubek. Była to pamiątka jeszcze z czasów młodości prezydenta, który wspominał, że czasem trzy dni trzeba było ganiać za prezentem, aby kupić cokolwiek, a ten kubek był pamiątką po jednym z takich zakupów. Były ładne, tylko lekko obite – często wspominał opisując swoim współpracownikom swoje młode lata. Umieszczając kubek na kominku chciał wkomponować w ten gabinet również trochę swojego życia, gdyż kojarzył mu się on z niebanalną przecież historią Polski.
Chór pochlebców przytakiwał jego opowieściom, gdyż prezydent nie znosił sprzeciwu.
 
Teraz – kiedy był już w drodze na lotnisko – uświadamiał sobie, że legł w gruzach wytworzony u niego sztywny i nieracjonalny ideał siły, która kazała mu wierzyć, że powinien umieć poradzić sobie w każdej sytuacji, choćby najtrudniejszej. Okazało się, że stanął wobec problemów, które go przerosły, grono pochlebców opuściło go w panice, a jemu pozostał już tylko jeden kierunek ewakuacji.
Wchodząc na pokład samolotu nie obejrzał się za siebie, chociaż wiedział że być może już nigdy tu nie powróci. Nie chciał również patrzeć na biegającego wokół samolotu profesora, dla którego zabrakło miejsca, a teraz machając jakąś kartką coś wykrzykiwał, nie zdając sobie sprawy, że szum silników zagłusza jego słowa.
 
3.
Tymczasem w pałacu, po kamiennych schodach ludzie weszli na pierwsze piętro i dotarli do apartamentów, które charakteryzowały się niezwykłym klasycystycznym pięknem, zaburzonym jednak meblościanką ze średniego PRL-u, którą – aby trochę udomowić wnętrza – kazała z ich mieszkania przywieść małżonka prezydenta. W sypialni po gospodarzach nie było już żadnego śladu oprócz otwartych drzwi garderoby i rozrzuconych w nieładzie ubrań, których w trakcie ucieczki nie zdążyli już zapakować do toreb i waliz.
 
Kiedy patrzyliśmy na to wszystko, na te piękne wnętrza sprofanowane prostactwem, z ulicy dobiegły odgłosy radości i entuzjazmu.
 
Podano wiadomość, że samolot prezydencki poruszając się kursem EPWA – ASLUX – TOXAR – RUDKA – GOVIK – MNS- BERIS – SODKO – ASKIL przekroczył granicę białorusko – rosyjską.
 
Na wieść o ucieczce prezydenta na ulice wyległy oszalałe z radości tłumy, śpiewające i tańczące, a petardy i dzwony ogłosiły całemu światu dobrą nowinę, że czas jego panowania dobiegł wreszcie końca.
 
4.
Ale to był dopiero końca początek.
 
5.
Pół roku później komisja MAK opublikowała raport końcowy.
Konkluzja była jednoznaczna: Samolot był przeciążony.
 
6.
Profesor zwyczajnej historii był bardzo zadowolony, że nie dostał się wtedy na pokład samolotu. Mógł dalej prowadzić swoje wykłady, a okolice Nowosybirska były znacznie piękniejsze od okolic Warszawy.
 
Inspiracje:
Różne
0

Alef-1

Próbuje uporzadkowac to, co jest nieprzeliczalne

35 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758