PiS ogrywany jak dziecko?
31/10/2012
532 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
Jedyną możliwością powstrzymania Jarosława Kaczyńskiego stało się wpuszczenie go na nowo w „smoleński kanał”.
Na częściach wraku tupolewa, którym na uroczystości katyńskie leciała delegacja z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim, wykryto trotyl i nitroglicerynę. Ta informacja z pierwszej strony wtorkowej „Rzeczpospolitej” wywołała polityczną burzę. Musiała, zważywszy na wagę tragedii z 10 kwietnia 2010 roku dla Polski, postępowanie rządu Donalda Tuska w tej sprawie i oddanie śledztwa stronie rosyjskiej oraz ładunek emocji w społeczeństwie. Lont podpalono, bomba wybuchła. Kto został „trafiony i zatopiony”? Czy Platforma i Tusk? Bynajmniej. Wypadki wtorkowe najbardziej uderzyły w PiS i Jarosława Kaczyńskiego.
„Rzeczpospolita” dotarła do kiosków i, zgodnie z założeniem, rozkręciła się spirala smoleńska. Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński zażądał ustąpienia rządu Tuska. „Zamordowanie 96 osób, w tym prezydenta RP, innych wybitnych przedstawicieli życia publicznego, to jest po prostu niesłychana zbrodnia. I każdy, kto choćby tylko poprzez matactwo, czy poplecznictwo miał z nią cokolwiek wspólnego musi ponieść tego konsekwencje. (…) Żądamy dymisji rządu Donalda Tuska. Nie może być tak, żeby w Polsce rządzili ludzie, którzy w sprawie straszliwej zbrodni mataczyli przez blisko 30 miesięcy” – mówił podkreślając, iż „w żadnym kraju demokratycznym, pół czy ćwierć demokratycznym, w żadnym kraju, który nie jest taką brutalną dyktaturą i to w istocie zewnętrzną, taki rząd nie może trwać. Stracił wszelkie, najmniejsze nawet moralne podstawy do tego, żeby sprawować władzę. W momencie, kiedy on sprawuje władzę, dojście do prawdy procesowej jest radykalnie utrudnione.”
Ledwo prezes PiS skończył, głos zabrała warszawska Wojskowa Prokuratura Okręgowa, która zdementowała informacje dziennika, że na zewnątrz i wewnątrz wraku znaleziono ślady materiałów wybuchowych. I w tym momencie PiS przegrał i znalazł się pod ścianą.
Po tym jak prokuratorzy ogłosili swoje (a nie ma dowodów, że nie mówią prawdy), prezesowi PiS nie pozostał dłużny premier Tusk. „Nie sposób ułożyć sobie życia w jednym państwie z osobami takimi jak Jarosław Kaczyński”. Potem było jeszcze mocniej: „Jest niedopuszczalne, aby lider opozycji, korzystając z nieścisłego materiału prasowego, wysnuwał wnioski, które dewastują państwo polskie. Nie do zaakceptowania jest formułowanie drastycznych i degradujących polskie życie publiczne oskarżeń pod adresem państwa polskiego. Jest rzeczą niezwykle trudną dla wszystkich urzędników i funkcjonariuszy państwowych, którzy są zaangażowani w sprawę smoleńską, pracować pod ciśnieniem coraz bardziej absurdalnych i radykalnych oskarżeń”.
Już na finał redakcja „Rzeczpospolitej” na swojej stronie internetowej opublikowała oświadczenie, stwierdzając m.in.: „pomyliliśmy się pisząc dziś o trotylu i nitroglicerynie. To mogły być te składniki, ale nie musiały”. Wycofała się więc z najmocniejszych tez swojej publikacji. I mimo że autor artykułu Cezary Gmyz w wypowiedzi dla portalu niezalezna.pl podtrzymał informacje zawarte w tekście, to czy nie mamy przypadkiem do czynienia z prowokacją, zakończoną powodzeniem z powodu „gorących głów” w PiS? Dlaczego Jarosław Kaczyński nie poczekał ze swoją konferencją na odniesienie się do tekstu przez wojskowych prokuratorów, tylko wytoczył najcięższe armaty? Naprawdę nie ma doradców, znających się na grze politycznej i grze służb? Przecież nawet dziecko widzi, że zagrano na emocjach lidera PiS i rodzin smoleńskich, które łatwo można było przewidzieć i na tej podstawie ustawić przebieg wydarzeń.
Nie wierzę w przypadki. „Rzeczpospolita” nie jest jakimś brukowcem tylko jednym z najważniejszych tytułów na rynku i trudno sobie wyobrazić, by zdecydowała się publikować teksty tego kalibru ot tak sobie, bez informacji źródłowych. Skąd wzięła informacje? Z tego samego źródła co środowa „Gazeta Polska”, która na pierwszej stronie także pisze o trotylu i nitroglicerynie?
Jeśli to nie przypadek, to w grę najprawdopodobniej wchodzi prowokacja. A jeśli mówimy o prowokacji, to zważywszy na charakter przecieków na myśl automatycznie przychodzi ręczne sterowanie przez służby specjalne, a w tym konkretnym przypadku operacja pod tytułem „Wsadzenie na konia PiS”.
Prawo i Sprawiedliwość w ostatnim czasie skutecznie odpruło przypiętą mu przez salon i mainstream łatkę smoleńskich oszołomów, rozbijających państwo i prowadzących wojnę z demokratycznym „rządem miłości” Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Zapowiedź zgłoszenia konstruktywnego wotum nieufności, zgłoszenie kandydatury profesora Piotra Glińskiego na premiera rządu ponadpartyjnego, organizowanie debat poświęconych alternatywnym rozwiązaniom gospodarczym i społecznym z udziałem wybitnych autorytetów, wykazujących brak kompetencji ekipy Tuska do sprawowania władzy – wszystko to doprowadziło do wzrostu poparcia społecznego i wyprzedzenia Platformy w sondażach. Trend dla obozu władzy niebezpieczny i niespodziewany, w zderzeniu z którym platformerscy spece od pijaru, cudów finansowych, „budowania drugiej Irlandii” i „Polski w budowie” stali się całkowicie bezradni. Jedyną możliwością powstrzymania Jarosława Kaczyńskiego stało się wpuszczenie go na nowo w „smoleński kanał”. To się, niestety, udało, nie mówiąc, że przy okazji do mainstreamu wrócili specjaliści od „pancernej brzozy” jak Tomasz Hypki, czy od źle wyszkolonych pilotów nie znających rosyjskiego jak profesor Marek Żylicz. Nie chcę być złym prorokiem, ale wtorek 30 października mógł stać się dniem w którym PiS stracił szansę na przejęcie władzy w Polsce, odsunięcie Platformy i skierowanie śledztwa smoleńskiego na inne tory.
Osobną sprawą jest to, czy trotylem i nitrogliceryną nie przykryto medialnie sprawy samobójstwa chorążego Remigiusza Musia, który był jednym z kluczowych świadków wydarzeń na Siewiernym. Czy nie zastosowano podobnego zabiegu jak w październiku 2010, gdy zabiciem Marka Rosiaka, pracownika łódzkiego biura PiS, odsunięto na dalszy plan zabójstwo Eugeniusza Wróbla, wybitnego specjalisty od komputerowego sterowania lotem samolotów, eksperta od krajowych i unijnych przepisów lotniczych, który mógłby merytorycznie podważyć tezy raportu MAK.