Pies w drużynie sanitarnej…
06/11/2011
537 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
Gdzieś nad Marną, Sommą, może pod Caporetto…
Gdzieś nad Marną, Sommą, może pod Caporetto…
Strzały powoli cichną, rozorana pociskami ziemia dymi. Ci, którzy mieli szczęście wrócili do okopów. Na ziemi niczyjej leżą martwi i ranni. W błocie, w kraterach, w rozpadlinach, w krzakach, przysypani ziemią. Zapada zmierzch. Drużyny sanitarne szykują się do wyjścia. Towarzyszą im psy. Każdy ubrany w kołnierz z dopiętym zwisającym aportem o szerokości 1 cala i długości 4 cale. Całość wykonana z dobrze wyprawionej miękkiej skóry tak, by podczas poruszania się zwierzęcia nie wydawała żadnego dźwięku, który mógłby zdradzić snajperom miejsce położenia zwierzaka i jego opiekuna. Czasem psi ratownik miał też założoną na grzbiet sakwę z medykamentami.
Psy puszczone bez smyczy rewirują teren, idąc zakosami raz w prawo, raz w lewo. Węszą. Szukają żywych żołnierzy, martwych omijają. Gdy pies znajdzie rannego, chwyta aport wiszący mu przy obroży i wraca najkrótszą droga do przewodnika. Oddaje aport informując, że znalazł ofiarę. Przewodnik zapina długą linkę, daje komendę, by go prowadził do zaginionego. Muszą iść bardzo ostrożnie, by nie stać się celem ataku snajperów, wykorzystują naturalnye osłony. Pies, gdy zwietrzy niebezpieczeństwo kładzie się „na fokę” z położonymi do tyłu uszami. Tak jest mniej widoczny. W końcu docierają do rannego, który zostaje wyniesiony na tyły. Drużyna wraca na pole. I tak do świtu.
http://www.swistak.pl/a11649057,PIES-RATOWNIK-ranny-ok-1915r-CZERWONY-KRZYZ-124a.html
Ten pies przyniesie przewodnikowi hełm żołnierza.
Zasypanych pies wskazywał przez drapanie ziemi. Natomiast leżących w wodzie holował za ramię do brzegu.
Psy były szkolone do szukania rannych w mudurach własnej armii.
Prusacy każdy pomysł testowali zawsze pod kątem przydatności militarnej. Tak też było ze szkoleniem psów. Najpierw armia cesarska finansowała kluby hodowli i szkolenia psów wojskowych, by w roku 1884 założyć własną szkołę w Lechernich koło Berlina.
Pies zaczynał szkolenie, gdy skończył 7 miesięcy, najpierw posłuszeństwem na smyczy. Potem było coraz trudniej. Musiał doskonale czołgać się i skradać a także pokonywać różnorodne przeszkody terenowe nie zwracając uwagi na huk, strzały, kanonady. Podczas przeszukiwania terenu nie wolno było mu szczekać, chyba że na komendę. I cały czas myśleć jak uniknąć niebezpieczeństwa.
Trenerem mogła zostać tylko taka osoba, która potrafiła skłonić zwierzę do współpracy za pomocą dobrego słowa. Za perfekcyjne opanowanie kolejnych stopni wtajemniczenia otrzymywała premię. Przewodnik musiał posiadać również wiedzę weterynaryjną i dbać o podopiecznego z wielką starannością.
Wojna nie oszczędzała żołnierzy, nie oszczędzała zwierząt. Wdzięczni żołnierze uratowani przez czworonożnych sanitariuszy ufundowali im lazaret w Jenie wyposażony w salę operacyjną.
Psy podczas I wojny światowej poza służbą sanitarną były wcielane do drużyn patrolowych, zwiadowczych, wartowniczych, łączności, zaopatrzenia, transportowych. Przenosiły pomiędzy oddziałami amunicję, prowiant i tytoń, gołębie pocztowe.
Przed zakończeniem wojny armia niemiecka posiadała 30000 wyszkolonych psów, francuska 20000, włoska 3000. Były to głównie owczarki niemieckie, dobermany, airdale-teriery i rottweilery i małe terriery, które broniły szczurom dostępu do żywności.