Pieniądze dobrze wydane
02/08/2011
510 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
Otrzymałem postanowienie Komisarza Wyborczego potwierdzające prawidłowość naszych wydatków w kampanii wyborczej do samorządów w 2010 roku.
Uczestniczyłem w tej kampanii ubiegając się o stanowisko prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy. Nie wygrałem. Jednak na wygraną trudno było liczyć biorąc pod uwagę wszystkie warszawskie uwarunkowania wyborcze. Byłem jednym z jedenastu kandydatów. Miałem wsparcie ze strony grona przyjaciół i skromne środki wysupłane z własnych portfeli (zebraliśmy kilka tysięcy złotych). Byłem więc kandydatem w startującej jedenastce najbiedniejszym, miałem najskromniejszą kampanię, byłem rzeczywiście niezależny i to była cena niezależności. Wszystkich innych wspierały różne zasobniejsze środowiska i partie majętne dzięki pieniądzom budżetowym. Faworytami finansowymi byli zwłaszcza ci kandydaci, za którymi stały partie korzystające z subwencji budżetowych. Dzięki pieniądzom podatników te partie dysponują zawodowymi sztabami i są w stanie dotrzeć do wyborców przy pomocy drogiej propagandy (programy i spoty w mediach elektronicznych, plakaty wielowymiarowe). Janusz Korwin-Mikke nazywa obecny system polityczny „bandą czworga”.
Z oficjalnych danych ubiegłorocznych wynika, że te cztery partie miały otrzymać w 2010 roku subwencje:
- PO ponad 40,4 mln zł (Gronkiewicz-Waltz);
- PiS – 37.8 mln zł (Czesław Bielecki);
- PSL – 15,1 mln zł (Danuta Bodzek);
- SLD – 14,4 mln zł (Wojciech Olejniczak).
Wszystkie partie deklarowały, że rywalizacja o fotel prezydenta Warszawy jest dla nich bardzo ważna. Nie ulega więc wątpliwości, że szły za tym pieniądze na akcje promujące ich kandydatów. Pełnomocnik finansowy komitetu wyborczego PiS Stanisław Kostrzewski informował, że jego partia przeznaczy na kampanię samorządową 7 mln zł. Zapytany ile PiS wyda na wybory w Warszawie odparł: „To tak naprawdę jest regulowane ustawą. Przykładowo limit ustawowy na kampanię kandydata na prezydenta Warszawy wynosi ok. 524 tysiące złotych”. Natomiast szef sztabu popieranego przez PiS kandydata na prezydenta mówił, że, materiały kampanijne Bieleckiego są „kupowane przez komitet wyborczy PiS”.
Przypadkiem szczególnym w gronie kandydujących była popierana przez Wspólnotę Samorządową jako „niezależna” Katarzyna Munio, członkini Stronnictwa Demokratycznego Pawła Piskorskiego Stronnictwo nie ma dotacji budżetowych, ale to nie oznacza że brakuje tam pieniędzy. W wyborach prezydenckich 2010 roku startował Andrzej Olechowski. Zapytany dlaczego korzysta z wsparcia SD odparł:
"Dlatego, że w polityce pieniądze są dzisiaj bardzo istotne. Partie sąniesłychanie zamożne. (…) SD ma majątek". Dobrze zorientowana w problematyce polityczno-finansowej „Gazeta Wyborcza” pisała, że SD może „
finansowo konkurować z PO i PiS w trzech najbliższych kampaniach – samorządowej i prezydenckiej (2010 r.) oraz parlamentarnej (2011 r.).” Ponadto „niezależną” kandydatkę z SD wsparła lewicowa Socjaldemokracja Polska. Jej lider Marek Borowski obdarował Katarzynę Munio repliką miecza zachęcając do walki o urząd prezydenta. Chyba nie ograniczył się do tego skoro jego partia też ma pieniądze budżetowe (w 2010 r. dostała 3,5 mln zł). Widzimy więc, że pod względem materialnym w wyborach warszawskich był wieksza „banda” – „banda pięciorga”.
Okazało się, że z tej piątki dwie kandydatury osiągnęły wynik gorszy od mojego. Na mnie głosowało około 14 tys. warszawiaków, na kandydatkę PSL 3.3 tys. a SD – ok. 11.5 tys. Z grona kandydatów „bez dotacji” lepszy ode mnie był tylko Janusz Korwin-Mikke (25 tys. głosów). Jego sztab podał, że na kampanię wydał 50 tys. zł. To oznacza, że jeden uzyskany głos kosztował sztab Korwina 2 zł. Wynik osiągnięty przez mój sztab jest czterokrotnie lepszy; nas jeden głos kosztował 43 grosze. Czy to oznacza, że gdyby mój sztab miał Korwina kwotę na wybory to uzyskalibyśmy 100 tys. głosów?
Z przebiegu tej kampanii należy wyciągnąć wnioski. Nie tylko związane z problemem finansowania. Nie chcę przesadzać w ocenie własnych możliwości, ale sądząc chociażby po wyniku (koszt=efekt) mój sztab był najskuteczniejszy. Dodajmy do tego, że znawcy Warszawy ocenili wysoko jakość mojego programu wyborczego:
Biorąc powyższe pod uwagę można uznać, że piąte miejsce w gronie jedenastu kandydatów jest dobrym wynikiem, jest zwłaszcza sukcesem sztabu wyborczego i wspierających mnie osób. Mówiąc językiem wojskowym w tej kampanii wykorzystaliśmy maksymalnie środki i możliwości i uchwyciliśmy przyczółek, z którego można będzie podejmować dalsze działania.