Słodzą sobie… słodzą… i nawet nie wiedzą jak tym sobie szkodzą chodząc słowa miedzą. Kwiecie annalesów… essejów prorocy… co nawet nie widzą księżyca po nocy. Jam to pokolenie podźwignąć się podjął… dziś jestem żebrakiem jakby ręką odjął. Boską, co pamięta każde świata słowo… Najcichsze. Najśmielsze. Opłacone głową. Dzisiaj jestem silny tak jak nigdy dotąd. Czegoś tylko pluję śliną i krwią w potok, co zmywa ulice z szarej codzienności. Piękne kamienice… Pięknych goszczą gości… Jam dzisiaj Żebrakiem co skamle uczucia jak ten pies zbłąkany, co pomarzł bez czucia… Pamiętasz mnie jeszcze? Twoje imię wołam! Gdy włosy na wietrze swe odgarniasz z czoła… Pamiętasz mnie jeszcze? Tyś pełnia księżyca co jasności blaskiem we mroku zachwyca. Pamietasz mnie jeszcze? […]
Słodzą sobie… słodzą…
i nawet nie wiedzą
jak tym sobie szkodzą
chodząc słowa miedzą.
Kwiecie annalesów…
essejów prorocy…
co nawet nie widzą
księżyca po nocy.
Jam to pokolenie podźwignąć się podjął…
dziś jestem żebrakiem jakby ręką odjął.
Boską, co pamięta każde świata słowo…
Najcichsze. Najśmielsze. Opłacone głową.
Dzisiaj jestem silny tak jak nigdy dotąd.
Czegoś tylko pluję śliną i krwią w potok,
co zmywa ulice z szarej codzienności.
Piękne kamienice… Pięknych goszczą gości…
Jam dzisiaj Żebrakiem co skamle uczucia
jak ten pies zbłąkany, co pomarzł bez czucia…
Pamiętasz mnie jeszcze?
Twoje imię wołam!
Gdy włosy na wietrze
swe odgarniasz z czoła…
Pamiętasz mnie jeszcze?
Tyś pełnia księżyca
co jasności blaskiem
we mroku zachwyca.
Pamietasz mnie jeszcze?
Jam nagły błysk światła!
Kiedy słów nie mieszczę
ni serca co gmatwa…
Pomódlcie się za mnie
we słowie rodacy!
Jam dzisiaj pasożyt…
wy… idźcie do pracy.
Polak, Wegier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki (weg. Lengyel, Magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát). Boze chron Wegry i Rzeczpospolita.