Zapomnielibyśmy już o naszym mistrzu i nauczycielu wrażliwości, senatorze Krzysztofie Piesiewiczu, zapomnielibyśmy całkiem gdyby nie Telewizja Polska S.A
Zapomnielibyśmy już o naszym mistrzu i nauczycielu wrażliwości, senatorze Krzysztofie Piesiewiczu, zapomnielibyśmy całkiem gdyby nie Telewizja Polska S.A która wyemitowała w środę film według jednego z licznych scenariuszy pana senatora. I ja ten film, nie pomny na wcześniejsze moje doświadczenia z produkcją pana Piesiewicza obejrzałem. Tak się bowiem złożyło, że akurat przebywałem w jednym pomieszczeniu z telewizorem.
Film nosił tytuł „Nadzieja” i był być może częścią jakiegoś tryptyku o nazwie „Trzy cnoty boskie”, co byłoby bardzo w stylu pana Piesiewicza i dawałoby widzom gwarancję, że obcują z dziełem wielkim. Obecność Pana Boga w tytułach dzieł i cykli znacznie podnosi atrakcyjność tych produkcji w oczach tak zwanej wyrobionej publiczności. Mamy więc „Nadzieję”. Film wysmakowany, przeczuty i perfekcyjny, który mówi nam o sprawach ostatecznych i dla człowieka najważniejszych. Czyli o śmierci i przeznaczeniu. Tylko takie bowiem filmy mogą podobać się wyrobionej publiczności złożonej ze znajomych i przyjaciół pana senatora. Inne nie. Musi być śmierć i przeznaczenie, w tle zaś miłość, a wszystko winno być nasycone kolorami i światłem przeciekającym przez liście kasztanowców rosnących wokół starych, drewnianych kościołów. Ach, jakieś to piękne i jakie wzniosłe !
Żeby nie było za słodko serwuje nam nasz senator także kilka kropel goryczy i podłości, a także sporą dawkę wciąganego przez nos prawdziwego życia. Świat bowiem to nie tylko światło przez liście, ale także złodzieje, kurwy i oszuści. Któż by o tym nie wiedział. Pan senator zaś, co okazało się długo po nakręceniu tej całej „Nadziei” wiedział o tym znacznie lepiej od innych.
Na początku filmu pociąg zabija kobietę, matkę dwóch chłopców. Ich ojcem jest znany dyrygent grany przez świętej pamięci Zbigniewa Zapasiewicza. Tu warto by się zastanowić czy nie można by stworzyć jakiegoś rankingu dyrygentów granych przez różnych aktorów ze świata i powalczyć o pierwszeństwo w tym zestawieniu dla Zapasiewicza właśnie. Miałby szansę. Dobrze wygląda w tym fraku, choć samego dyrygowania nie pokazuje, a jedynie ukłon i schodzenie po schodach. Ale i tak wypada nieźle. Mamy więc tę śmierć niezawinioną, która pokazana jest sposób niezwykle malowniczy i profesjonalny. Powiedziałbym do porzygania profesjonalny, bo z offu płynie muzyka poważna, po morzu sunie żaglówka, a po szynach ciągnących się wzdłuż wybrzeża jedzie wolno pociąg morderca. Trup w białym giezłeczku leżący na żółtym żwirze, który ślicznie kontrastuje z zieloną trawą porastająca torowisko też jest znakomicie odegrany, tym znakomiciej, że giezłeczko krwią upaprane w wielu miejscach, co daje już taką paletę w kadrze, że nawet daltoniści muszą zapłakać.
Potem mamy cięcie i widzimy inny świat. Dyrygent którego żonę zamordował pociąg nie kontynuował kariery bo się załamał i jest organistą w małym drewnianym kościółku. Widzimy go jak ze swoim dorosłym już synem, trzęsącą się ręką wyjada barszcz czerwony z białego talerza. To nie jest tak urocze jak nieboszczka przy torach, ale też fajne, bo biały talerz i czerwona zupa to niezły kontrast. Do tego jeszcze ta ręka, co się trzęsie. Okazuje się, że drugi syn pana dyrygenta przez tę śmierć niezawinioną zszedł na złą drogę i musi teraz siedzieć w więzieniu za podwójne morderstwo. Już w tym momencie zauważamy, że scenarzysta Piesiewcz jest wybitnym znawcą realiów codziennych, psychologii oraz świata artystów.
Syn, który przebywa na wolności ma osobliwe hobby; łazi za Pszoniakiem i robi mu zdjęcia. Pszoniak zaś, który gra w tym filmie senatora, historyka sztuki i tak zwanego szanowanego obywatela (ach te skojarzenia i paralele) ma jeszcze ciekawsze hobby niż młody syn dyrygenta. Otóż pan senator grany przez Pszoniaka, kiedy akurat nie urzęduje, nie wygłasza przemówień i nie otwiera ważnych wystaw, umawia się z ukraińskimi dziewczętami, które w czasie tych spotkań są rozebrane do rosołu podobnie jak sam Pszoniak. Sesje te pełne gwałtownych ruchów i dziwnego szarpania fotografuje właśnie syn dyrygenta, obdarzony przez scenarzystę imieniem Franciszek. Robi to siedząc na strychu, którego okno umieszczone jest jak raz na wprost tego mieszkania, gdzie Pszoniak z tymi dziwkami dokazuje.
Prócz dużo młodszych od siebie i łatwych dziewcząt ma nasz senator jeszcze jedno hobby związane ze swoim wyuczonym zawodem. Kradnie mianowicie obrazy z kościołów na zlecenie mafii, reprezentowanej w tym filmie przez Jana Frycza z Krakowa. Kradnie obrazy i sprzedaje je do Ameryki. Tak się właśnie nieszczęśliwie składa, że jeden bardzo cenny obraz wisi w tym kościele, w którym organistą jest były dyrygent Zapasiewicz.
Obraz nosi tytuł „Anioł ze skrzypcami” i jak oznajmia perfidnie Pszoniak na konferencji prasowej został namalowany w Wenecji w XV wieku. Wcześniej oczywiście – musimy mieć tego świadomość – Pszoniak przy pomocy dwóch osiłków sam ten obraz z małego drewnianego kościółka wyniósł. Teraz zaś kłamie w żywe oczy, że nie wie kto to zrobił (ach te skojarzenia i paralele). Oczywiście syn dyrygenta wszystko sfotografował i zaczyna z Pszoniakiem tak zwaną „subtelną grę”. Nie chce on niczego więcej jak tylko tego, by obraz wrócił na miejsce, a senator umawiający się z dziwkami do rodziny czyli do starej i grubej Marzeny Trybały oraz jej córki, która przypadkowo zupełnie jest sympatią syna dyrygenta fotografującego jej ojca. Tak to właśnie wszystko wygląda. Mamy tu do czynienia z takim spiętrzeniem metafor, że zachodzi obawa iż pan Piesiewicz musiał się czymś wspomagać przy pisaniu tegoż scenariusza, bo przecież na trzeźwo, tak bez niczego nie wymyślił by tego nikt.
No, ale mamy to co mamy. Porzućmy jednak intrygę główną, która jest po prostu syfiasta i robaczywa, bo określenie „nieprawdziwa” jest tutaj zbyt rażącym eufemizmem. Skupmy się na pewnym pobocznym wątku. Mamy w tym filmie dwie postacie drugoplanowe, które wymownie świadczą o tym jakież to sympatie ukrywa w swej przebogatej duszy senator Piesiewicz. Mamy postać policjanta graną przez Zamachowskiego i postać księdza proboszcza graną przez jakiegoś tłustego pana w okularach. Zamachowski chodzi w wytartej skórze, jest stanowczy, ale jednocześnie elastyczny, przyjaźnie odnosi się do syna dyrygenta i nawet kiedy go aresztuje i przesłuchuje ani na moment nie porzuca tak lubianych przez Piesiewicza zasad „subtelnej gry dwóch pięknych umysłów”. Policjant to przyjaciel po prostu, on chce dobrze, chce odnaleźć ten obraz i chce osadzenia winnych w więzieniu, proste reguły wyznaje ten facet. Jego partner w „subtelnej grze” czyli młodzieniec podglądający jak Pszoniak rżnie Ukrainki chce jednak dużo więcej. On chce naprawić świat, a na pewno Pszoniaka. I o tym jest właśnie ten film. Piesiewicz wyraźnie nam pokazuje, że świat naprawić można jedynie poprzez współpracę z policją. Rzuca się tam w oczy jeszcze jedna postać. W czasie przesłuchań, czyli tej „subtelnej gry” Franciszek jest wyprowadzany z pokoju przez milczącego policjanta. Gra go Paweł Konnak, zwany Konjo. Czyli kolega Wojewódzkiego, rzekomy satyryk i wesołek, a tak naprawdę solidnie umocowany gdzieś wysoko darmozjad, którego matka była jakąś fiszą w komunistycznej telewizji.
Wszystko jest więc jasne; jeśli będziesz młodzieńcze współpracował z policjantami i telewizją, nic złego cię nie spotka. Więcej – możesz uratować przez potępieniem takiego grzesznika jak senator Pszoniak. Nie będzie on więcej kradł obrazów, nie spotka się z żadną gołą dziwką, z ubraną też nie. Będzie już miłym i spokojnym starszym panem.
Co innego współpraca z księdzem. Ta może przynieść jedynie same kłopoty. Ksiądz, który wygląda jak gruba kobieta i ma usta – na potrzeby filmu – pociągnięte szminką. Wprost mówi policjantowi, że Franciszek to „piękny chłopak”, ale dziwak. Jak wiadomo w środowiskach wyzwolonych i światłych, do których należy senator Piesiewicz, odium na człowieka spada właśnie wtedy, a może jedynie wtedy, gdy ujawnią się jego homoseksualne skłonności. Tak więc pokazuje nam Piesiewicz tego grubego pedała w sutannie i każe napawać się jego ohydą. Potem jednak jest jeszcze gorzej. Okazuje się bowiem, że ksiądz chce pomóc w śledztwie i mówi policjantowi w tajemnicy, że w czasie swojej posługi w tej parafii sporządził teczki z charakterystykami wszystkich parafian. Rozumiecie teczki sporządził! Ksiądz! W dobrej wierze mówi o tym policjantowi Zamachowskiemu, a ten uśmiecha się niczym radziecki lotnik, któremu amerykańscy kapitaliści proponują pracę za dolary. – Teczki – mówi – jakie teczki – co ksiądz !
I mamy już jasność. Już wiemy jaka była rzeczywista intencja tej niskobudżetowej produkcji. Bo przecież nie pokazania głupawej historii wyssanej z palca i gołego Pszoniaka oraz cycków jakiejś pani.
Film pochodzi z roku 2006, pan senator Piesiewcz przebrał się za dziewczynę w 2009, możemy więc przypuszczać, że film pod tytułem „Nadzieja” był obrazem inspirowanym przez jakichś znajomych pana senatora, którzy znali i znają doskonale sytuację w policji oraz wśród księży. Być może tak było, ale być może nie. Fakt jest faktem – film powstał, ksiądz pedał zakładał teczki, a policjant w skórze palił brązowe cygaretki z plastikowym ustnikiem. Obraz wrócił na miejsce, Pszoniak do rodziny, Frycza zabili, Franciszek rozdziewiczył córkę senatora na splątanym stosie spadochronów, czemu z żywym zainteresowaniem przyglądał się Jerzy Trela. I to wszystko było pokazane o 20 w TVP program 1, w środku tygodnia. Mnie samemu wierzyć się nie chce. I tylko ten drugi syn, co siedział w więzieniu popełnił samobójstwo.
Wszystkich oczywiście, tradycyjnie już zapraszam na swoją stronę www.coryllus.pl. gdzie można nabyć moje książki, "Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie", "Dzieci peerelu" i "Pitaval prowincjonalny". Nie ma w nich co prawda tam potężnej dawki realizmu i dydaktyki jak w filmie, do ktorego scenariusz napisał Piesiewicz, ale nie są one w końcu takie złe. Zapraszam.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy