Paweł Deresz, czyli Palikot Smoleński.

Wygląda na to, że w szeroko rozumianym obozie władzy i salonu następuje specjalizacja propagandowa. W ramach tej specjalizacji Pawłowi Dereszowi dostała się działka Smoleńsk.

Posunięcie jest dość dobre. Bardzo to wygodny zawodnik na tej pozycji. Trudno go ugryźć. W końcu jego żona zginęła w katastrofie. No jednak jeśli Pan Deresz sam, z własnej woli bierze udział w tej rozgrywce no to trudno musi się liczyć z krytyką i komentarzem swych poczynań. Dziś oto wyleciał z tekstem, że jest głęboko przekonany iż to rozmowa braci Kaczyńskich z twardą sugestią lądujcie w Smoleńsku była jednym z elementów decydujących o katastrofie. Przedtem był tak samo głęboko przekonany, że ekshumacje ciał ofiar katastrofy z powodu podejrzenia o to, że je zamieniono to cmentarny hienizm, robienie polityki na grobach, itp. Jak zamiany ciał okazały się faktem Deresza chwilowo wycofano na tyły żeby się dalej nie ośmieszał. Sprawa ekshumacji ucichła. Pamięć ludzka jest krótka. Więc poszedł rozkaz Deresz do mediów. Deresz w mediach ma robić to co dawniej Palikot w stosunku do śp. Lecha Kaczyńskiego. Prowokować PiS do ostrych komentarzy w nadziei na spadek notowań. W nagłych przypadkach robić tzw. tematy przykrywkowe. Wreszcie wbijać do głów jedyną słuszną wersję katastrofy zwaną "Ląduj dziadu".

No chyba, że Paweł Deresz nie robi tego z własnej woli tylko otrzymuje telefon od starego przyjaciela z delikatną sugestią, iż jutro ma umówiony wywiad np. w Fakcie i sam wie co ma mówić. Przyjaciel dodaje, że oczywiście może nie pójść, ale chyba sam rozumie, że mikrofilmy są trwalsze niż papier.

Jednak to przecież byłaby teoria spiskowa. Czyż nie?