Na kilka dni przed wyborami antypisowska histeria w Polsce sięgnęła zenitu. Platforma i jej sojusznicy nie tylko Polaków straszą Kaczorem, ale i Niemcy, a może i cały świat.
Pretekstem do nowej wojny jest to, czego nie powiedział Kaczyński na temat kanclerz Merkel, a zdaniem antypisu powiedzieć chciał. Wielką szkodę polskiej racji stanu wyrządził tak zwany list 5 b. szefów MSZ na rzecz „solidarności z kanclerz Niemiec, Angelą Merkel”, w którym wyrażają oni
„głęboki sprzeciw”
wobec rzekomych wypowiedzi JK o stosunkach polsko-niemieckich. Sęk w tym że istnieją one tylko w wyobraźniWładysława Bartoszewskiego, Andrzeja Olechowskiego, Włodzimierza Cimoszewicza, Dariusza Rosatiego i Adama Daniela Rotfelda. Wymaga sporej hucpy, by z wyrwanej z kontekstu myśli
JK na temat AM
z nie przeczytanej zapewne przez piątkę b. ministrów książki JK "Polska naszych marzeń" jakoby „kanclerstwo Angeli Merkel było wynikiem czystego zbiegu okoliczności" zarzucać JK spiskową wizję dziejów. Słusznie też w rozmowie na łamach "Newsweeka" brutalnie atakowany JK odpowiedział, że
politolodzy
i historycy mieć będą w tej spawie więcej do powiedzenia. Najciekawsze, że rząd w Berlinie należycie ocenił nowy przejaw wojny polsko-polskiej. Rzecznik Merkel w Berlinie mimo wysiłków środków masowego rażenia nie skomentował rzekomych (nie)wypowiedzi JK. To tyle w temacie. Innymi słowy
5 ministrów z Warszawy
wystąpiło – jak to się mawia w Niemczech – w roli błaznów, wypełnających przerwę podczas przedstawienia cyrkowego. Co jakiś czas AbdullahGül czy Silvio Berlusconi (weźmy te dwa przykłady z brzegu) jeżdżą po Merkel jak po łysej kobyle, tak, że „dziewczynka Kohla” musiałaby co chwilę wysyłać
noty protestacyjne
do Rzymu czy Ankary. A tu nic z tego! Zapewne ze względów rodzinnych Donald Tusk jest niezwykle przeważliwiony na wszystko, co wiąże się z pojęciem „Niemcy”. To jego sprawa. Ale dlaczego nagle (już nie jako profesor) Władysław Bartoszewski stwierdza wprost w swych wypowiedziach, że
Polska
jest zależna od Niemiec? Cytat z onet: „Bartoszewski zwrócił uwagę, że Polska w niedługim czasie będzie prowadziła negocjacje w sprawie nowego budżetu UE do roku 2020. Według niego wypowiedzi Kaczyńskiego nie służą dobrze naszemu krajowi w tym kontekście”. I kto w UE decyduje?
Wizja i program, bo chodzi o to:
Post scriptum: kiedy nie można grać trumnami, trzeba pograć Berlinem. Można by równie dobrze pograć Moskwą, ale teraz trzeba postraszyć Polaków tym, że Berlin zakręci kurek z kasą z Brukseli (nie szkodzi, że i tak nic z tego nie zobaczą!) Na razie nie jest jeszcze na tyle zimno, by można było straszyć Polaków tym, że Putin zakręci kurek z gazem. Ten straszak wejdzie do użycia w listopadzie.
Kiedy polscy neostalinowcy zarzucali prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu (tak, jak teraz JK) rzekome „antyniemieckie nastawienie”, to po tragedii smoleńskiej Angela Merkel powiedziała te słowa: miałam w LK doskonałego partnera do rozmów, jakie prowadziłam z nim podczas prywatnych spotkań.
W przeciwieństwie do „piątki z ulicy…” także z JK miałaby AM o czym rozmawiać.
Wyborcza operacja Kaczyński ,podjęta przez Platformę, liczy na polski prowincjonalizm wśród wyborczej kołtunerii. „Cóż oni o nas powiedzą?!” Otóż „oni” nic nie powiedzą. Ale żeby dojść do tego prostego wniosku, trzeba kierować się zdrowym rozsądkiem.
Wrzawa, rozpętana w Warszawie przeciwko Kaczyńskiemu i przeniesiona do sfery relacji polsko-niemieckich to „ersatz” mający ukryć to, co widać gołym okiem: brak wyborczego programu Platformy. Czy Tusk oczekuje naprawdę, że Berlin mu pomoże?! Budzi to fatalne skojarzenia i szkodzi stosunkom Warszawa-Berlin na dłuższą metę.
List ministrów to świadectwo upadłości tzw. profesjonalnej dyplomacji Platformy. To działanie na szkodę Polski. Jak będą wyglądać w tej sytuacji stosunki polsko-niemieckie, gdy PiS przejmie pewnego dnia rządy w Warszawie?
List warszawskich ministrów (a założę się, że bez zgody Donalda Tuska nie zostałby on nigdy napisany) stawia w niezręcznej sytuacji Berlin, a Merkel w szczególności.