Odsłaniamy kulisy największej i najmniej znanej afery III RP: Co wydarzyło się naprawdę podczas niedawnej epidemii grypy? Szokujące dane i nieznane dokumenty, które pokazują prawdziwą liczbę ofiar. Czy obecna premier, a wcześniej minister zdrowia Ewa Kopacz, odpowie za swoje decyzje, które doprowadziły do śmierci naszych rodaków? Dokładnie pięć lat temu miał miejsce dramat, o którym informacje dotąd nie przedostały się do świadomości społecznej.
PAŃSTWO IZRAEL JUŻ W POLSCE!!!
NAJWIĘKSZA I NAJMNIEJ ZNANA AFERA EWY KOPACZ
SETKI OFIAR KŁAMSTW EWY KOPACZ
CHORZY NA GRYPĘ NIE MUSIELI UMIERAĆ
ILU POLAKÓW ZAMORDOWAŁO MINISTERSTWO ZDROWIA W CZASIE EPIDEMII GRYPY
AGENTURA IZRAELA „PRISM GROUPE” MOSADU W KANCELARII EWY KOPACZ
Choć trudno w to uwierzyć, zmarło wówczas kilka tysięcy ludzi, którzy mogli i powinni żyć do dzisiaj. Ci ludzie, często młodzi i zdrowi, nagle osierocili dzieci pozostawiając w żałobie tysiące rodzin.
Wielu z nich nawet nie jest świadomych, że tragedia była następstwem bezwzględnych manipulacji polityków.
Tak, to brzmi niewiarygodnie. Jak to możliwe? Jak do tego doszło? Kto za tym stoi? Dlaczego milczą lekarze, media?
Odpowiedź na te pytania znajduje się na kartach tej książki. Wymowa podanych faktów, oficjalnych danych oraz liczb nie zostawiają jednak wątpliwości.
Państwo nie zdało kolejny raz egzaminu, tyle że tym razem konsekwencją nie były łapówki, czy fuszerka, lecz życie ludzkie.
Życie kilku tysięcy naszych rodaków.
Według danych Zakładu Epidemiologii Państwowego Zakładu Higieny tylko w pierwszym tygodniu marca w Polsce zarejestrowano 178 888 przypadków zachorowań lub podejrzeń zachorowań na grypę. To niemal dwa razy więcej niż w zeszłym roku w tym samym okresie.
Z grypą trudno jest walczyć, bo należy do chorób, którymi można zarazić się błyskawicznie.
Zarazki rozprzestrzeniają się na tyle szybko, że chorobą można zarazić się dotykając zainfekowanych poręczy w autobusie, klamek czy produktów w sklepach.
Czy ktoś za to w końcu odpowie?
Artur Dmochowski studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim i w Stanach Zjednoczonych. Jest dziennikarzem prasowym i telewizyjnym. Za dziennikarskie śledztwo, na którym oparta jest książka, otrzymał honorowe wyróżnienie Nagrody Głównej Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
SETKI KŁAMSTW EWY KOPACZ. CHORZY NA GRYPĘ NIE MUSIELI UMIERAĆ
W 2009 r. w Polsce, liczba zgonów spowodowanych ostrą niewydolnością oddechową wzrosła o 360 procent. Z powodu grypy, niewydolności oddechowej i zatrzymania oddechu w samym tylko 2009 r. zmarło o 961 osób więcej niż rok wcześniej.
Prawda jest szokująca: większość z nich mogłaby żyć, gdyby nie decyzje minister Ewy Kopacz – pisze „Gazeta Polska”.
Rządy PO-PSL z lat 2007–2014 przejdą do historii w cieniu całego szeregu afer: hazardowej, informatycznej, czy Amber Gold, w wyniku których Polska i Polacy stracili miliardy złotych.
Jednak wszystkie one są absolutnie nieporównywalne z tym, co wydarzyło się w czasie pandemii grypy w roku 2009.
Tu bowiem wchodziło w grę ludzkie życie.
Niemal zapomnieliśmy już o epidemii „świńskiej grypy” z 2009 r. Nikt nie rozliczył rządu i ówczesnej minister zdrowia Ewy Kopacz z ich decyzji.
Co więcej, do dziś większość Polaków jest przekonana, że – jak twierdził rząd, a powtarzały zaprzyjaźnione media – władze świetnie sobie wtedy poradziły i był to niewątpliwy sukces minister Kopacz.
Tymczasem z informacji uzyskanych przez „Gazetę Polską” wynika, że prawda jest zupełnie inna.
Miał wówczas miejsce prawdziwy dramat. Do dziś szokujące fakty są jednak ukrywane przed opinią publiczną.
Twarde dane statystyczne pokazują bowiem, że w 2009 r. zmarło z powodu wirusa przynajmniej 1000 osób, w dużej części młodych.
A najstraszniejsze jest to, że większość ofiar mogłaby żyć do dzisiaj, gdyby nie decyzje minister Ewy Kopacz.
Spowodowanie śmierci tak wielu osób to bardzo poważny zarzut. Stawiam go jednak świadomie, po głębokiej analizie potwierdzających go faktów.
Oto dowody na to, że ówczesne władze – jakkolwiek drastycznie to zabrzmi – odpowiadają za śmierć setek pacjentów.
PANDEMIA 2009
Przypomnijmy przebieg wydarzeń.
Pierwsze zachorowania wywołane przez nowego wirusa o symbolu H1N1 odnotowano w Meksyku w kwietniu 2009 r.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ogłosiła wówczas wstępny alarm pandemiczny. Kolejne przypadki „świńskiej grypy” pojawiły się w USA.
W maju wirus był już obecny na wszystkich kontynentach, a szybkość, z jaką się rozprzestrzeniał, była tak niepokojąca, że w czerwcu WHO ogłosiła najwyższy poziom globalnego zagrożenia.
Choć zgonów było mniej niż w czasie poprzedniej pandemii grypy „Hong-Kong” w 1968 roku, to jednak groźba była bardzo poważna.
Podczas corocznych epidemii sezonowych ponad 90 proc. zmarłych stanowiły bowiem osoby starsze, mniej odporne. Natomiast nowy wirus charakteryzowały dwie szczególne cechy.
Pierwsza to niezwykła zdolność do wywoływania u młodych i zdrowych pacjentów ciężkiego zapalenia płuc, prowadzącego często do nieodwracalnego uszkodzenia płuc i śmierci.
Drugą była nieprzewidywalność przebiegu infekcji: nawet po łagodnym początku mogła ona w ciągu doby zamienić się w chorobę zagrażającą życiu, co bardzo utrudniało poprawne diagnozowanie i leczenie.
W Polsce szczyt zachorowań trwał od listopada 2009 do lutego 2010 r.
Władze oficjalnie stwierdziły, że z powodu grypy zmarły 182 osoby. W rzeczywistości jednak zgonów było znacznie więcej, a większość zmarłych pacjentów można było uratować.
Jak doszło do takiej tragedii?
WYSPA SZCZĘŚCIA?
Gdy świat zmagał się z nowym wirusem, polski rząd przyjął linię całkowicie odmienną niż władze innych krajów. Zamiast alarmować lekarzy i społeczeństwo, ostrzegać przed grożącym niebezpieczeństwem i podejmować rozmaite działania zapobiegawcze, rząd PO-PSL postanowił „świńską grypę” zbagatelizować.
Jego przedstawiciele wielokrotnie twierdzili, że… wirus nam nie zagraża. Donald Tusk 6 listopada mówił np. o „zwykłej grypie sezonowej, nie pandemicznej”.
„Dzisiaj w Polsce mamy zachorowania na grypę sezonową, biorąc pod uwagę rok i jeszcze poprzedni, na poziomie pół miliona”.
„Na grypę H1N1 choruje 200 osób, dwieście słownie” – powiedziała równie lekceważąco minister Ewa Kopacz 9 listopada, gdy z powodu powikłań umierał już pierwszy pacjent, a setki tysięcy było zainfekowanych.
Czy w ogóle możliwe było, by twierdzenia premiera i minister zdrowia były zgodne ze stanem faktycznym, skoro nowy wirus odpowiadał za 95–99 proc. zachorowań w krajach z nami sąsiadujących?
Czy jakimś cudem pandemia mogła ominąć akurat Polskę?
Oczywiście nie.
Podobnie jak w innych krajach, H1N1 stanowiła u nas przytłaczającą większość wśród ponad 200 testowanych przypadków grypy.
Pacjentów rzadko poddaje się testom. Jednak również wśród wszystkich zakażonych – podobnie jak wśród wyrywkowo testowanych – dominował wirus „świński”.
Minister znała te fakty, co znaczy, że kłamała świadomie, mówiąc o „słownie dwustu” zachorowaniach na nową grypę.
W żadnym kraju w Europie nie dezinformowano w podobny sposób lekarzy i opinii publicznej.
To właśnie nieodpowiedzialne bagatelizowanie epidemii miało przynieść śmiertelne żniwo.
Twierdzenia minister Kopacz o rzekomej przewadze zwykłego wirusa sezonowego i nikłej obecności znacznie bardziej podstępnego H1N1 miały bowiem daleko idące skutki. Ministerstwo Zdrowia, zgodnie z jej stanowiskiem, ukierunkowało bowiem błędnie lekarzy, którzy wskutek tego sądzili, że wystarczy stosować tradycyjne terapie antygrypowe, jak przy corocznej, zwykłej epidemii: aspiryna czy paracetamol i leżenie w domu.
Jednak leczenie grypy H1N1 powinno być zupełnie inne.
W całej Europie już od początku czerwca wirus pandemiczny wyparł niemal całkowicie inne szczepy grypy.
Jednak inaczej niż w Polsce, w innych krajach europejskich lekarze zostali o tym poinformowani przez władze i dzięki temu mogli skutecznie leczyć infekcję.
JAK NAS OKŁAMYWANO
Co ciekawe, podlegające Ewie Kopacz instytucje przekazywały do WHO zupełnie inne informacje niż te publikowane w Polsce. Na stronach organizacji międzynarodowych dane dotyczące Polski nie odbiegają od średniej europejskiej – według nich cały czas dominowała u nas, jak wszędzie, grypa H1N1.
Tymczasem polscy lekarze poddawani byli przez Ministerstwo Zdrowia systematycznej dezinformacji i ukrywano przed nimi, podobnie jak przed całym społeczeństwem, podstawowe dane o sytuacji.
Działo się tak, mimo że już na długo przed szczytem pandemii – od lipca – niemal wszystkie testowane w Polsce wirusy okazały się „świńskie”.
Przedstawiciele rządu i Ministerstwa Zdrowia zapewniali jednak cały czas, wbrew znanym im faktom, że dominuje grypa sezonowa. Na przykład na początku listopada zastępca Ewy Kopacz, wiceminister Adam Fronczak, zachęcając do szczepień na zwykłą grypę, twierdził, że „tak naprawdę mamy więcej przypadków grypy sezonowej”.
Podobnie wprowadzała w błąd sama minister Kopacz:
„W tej chwili mamy do czynienia przede wszystkim z grypą sezonową i znacznie mniej licznymi przypadkami grypy spowodowanej wirusem H1N1”.
Taka dezinformacja powodowała narażanie zdrowia i życia pacjentów na ogromne ryzyko. Aby bowiem leczyć skutecznie, lekarze muszą mieć prawdziwe i dokładne informacje o epidemii, z którą przychodzi im walczyć.
W 2009 r. powinni więc przede wszystkim zostać przez rząd poinformowani o zdecydowanej dominacji nowych wirusów.
Całe społeczeństwo powinno także się dowiedzieć o nietypowych, szczególnie groźnych cechach nowej grypy.
Tymczasem lekarze nie znali rzeczywistego stanu epidemiologicznego kraju.
Nie wiedzieli, że niemal każdy pacjent ma grypę H1N1v.
A przecież jej objawy w początkowej fazie nie różniły się niczym od zwykłej infekcji.
UTAJNIONA TERAPIA
W poprzednich latach prawie nie stosowano lekarstw przeciwwirusowych (których nie należy mylić ze szczepionkami; są to leki niszczące wirusy, analogicznie jak antybiotyki zwalczają bakterie), gdyż grypa sezonowa była na nie odporna.
Społeczeństwo nie zostało natomiast poinformowane, że stanowią one skuteczną terapię właśnie przy wirusie „świńskim”, który jest na nie wrażliwy, i w związku z tym powinny być stosowane na szeroką skalę.
Przeciwnie – zastępca Ewy Kopacz, wiceminister Jakub Szulc, zapewniał, że w przypadku obu typów grypy należy stosować takie same, tradycyjne metody.
Wprowadzeni podwójnie w błąd przez resort zdrowia lekarze stosowali więc powszechnie znaną, standardową terapię, nieskuteczną wobec H1N1.
Konsekwencje były tragiczne.
Pierwszą ofiarą śmiertelną epidemii był 37-letni mężczyzna z Pucka.
Lekarz, który go przyjął, zgodnie z zaleceniami Ministerstwa Zdrowia nie wziął pod uwagę grypy H1N1 jako najbardziej prawdopodobnej przyczyny choroby.
W konsekwencji chory na żadnym etapie leczenia nie otrzymał leku antywirusowego, który mógł uratować mu życie.
Bezpośrednią przyczyną zgonu była niewydolność oddechowa, spowodowana zapaleniem płuc.
ŚMIERTELNIE BŁĘDNE INSTRUKCJE
Lekarze kilkakrotnie otrzymali w czasie trwania epidemii wprowadzające w błąd wytyczne ministra zdrowia.
Na przykład „Informacja dla lekarzy w sprawie postępowania w związku z przypadkami grypy H1N1” Ewy Kopacz mówiła wprost, że „leczenie antywirusowe nie jest zalecane osobom, u których choroba ma niepowikłany lub łagodny przebieg”.
Było to sprzeczne ze stanowiskiem Światowej Organizacji Zdrowia, która zalecała, by każdemu pacjentowi z grupy ryzyka aplikować lek przeciwwirusowy natychmiast po rozpoznaniu grypy.
A zatem lekarze, którzy chcieli skutecznie pomagać pacjentom, zapisując im już przy pierwszych objawach preparaty antywirusowe, zmuszeni byli łamać jednoznaczne wytyczne ministra zdrowia.
Wczesne podanie leku przeciwwirusowego skracało chorobę, obniżało ryzyko powikłań i ograniczało zarażanie kolejnych osób, czyli zmniejszało zasięg epidemii.
Aby leki te mogły w pełni zadziałać, musiały jednak być zaaplikowane natychmiast, gdyż po 48 godzinach od pojawienia się objawów grypy traciły w znacznym stopniu skuteczność.
Nie można było zatem czekać na rozwój choroby, jak wynikało z zalecenia Ewy Kopacz. Znaczne – w porównaniu z innymi krajami – opóźnienia w podawaniu leków przeciwwirusowych przyczyniły się więc do poważnego zwiększenia zasięgu epidemii i liczby zgonów w Polsce.
Po potwierdzeniu dominacji wirusa H1N1 resort Ewy Kopacz powinien – tak jak się to działo w innych krajach – wyraźnie poinformować lekarzy, że prawie wszystkie przypadki są świńską grypą.
Tak działał np. brytyjski system walki z pandemią. Wydawano tam masowo leki przeciwwirusowe (otrzymało je ponad milion chorych), dzięki temu zminimalizowano śmiertelność.
Gdyby pacjenci w Polsce otrzymywali leki antywirusowe częściej i wcześniej, zgonów byłoby znacznie mniej.
Rodzi się jednak pytanie, dlaczego Ministerstwo Zdrowia tak uporczywie wydawało błędne wytyczne?
Dlaczego minister Kopacz zataiła rzeczywistą skalę zagrożenia?
Wszystko wskazuje na to, że motywem była chęć zaoszczędzenia na walce z pandemią.
Rząd zataił dominację wirusa H1N1, aby usprawiedliwić niekupowanie szczepionek, na które inne kraje przeznaczyły znaczne środki.
Tą decyzją była minister zdrowia chwali się zresztą do dzisiaj, przedstawiając ją jako swój ogromny sukces.
Tymczasem w rzeczywistości, za jej manipulacje opinią publiczną, które miały tę oszczędność usprawiedliwić, płacili życiem chorzy.
KŁAMSTWA MAJĄ KONSEKWENCJE
Oficjalne statystyki GUS stwierdzają w okresie pandemii 2009 r. 182 zgony spowodowane grypą, podczas gdy w 2008 r. odnotowano ich 16. Jednak prawda jest znacznie bardziej dramatyczna.
Klucz do odkrycia manipulacji kryje się bowiem w słowach: „zgon z powodu grypy”. Przytłaczająca większość chorych zmarła bowiem z powodu powikłań pogrypowych, a nie w wyniku samej grypy.
Ich zgony kwalifikowano zatem jako zgony z innych przyczyn i umieszczano w innych rubrykach statystyk. Najczęściej jako przyczynę śmierci podawano „niewydolność oddechową” – konsekwencję pogrypowego zapalenia płuc.
W 2009 r. liczba zgonów z powodu tej właśnie „niewydolności oddechowej” skoczyła do 957 wobec 366 średnio w poprzednich siedmiu latach.
Natomiast w 2009 r. ostra niewydolność oddechowa, typowa dla ciężkiego zapalenia płuc, jako przyczyna zgonu wzrosła aż o 360 proc!
Z powodu grypy, niewydolności oddechowej i zatrzymania oddechu w samym tylko 2009 r. zmarło według GUS o 961 osób więcej niż rok wcześniej.
Ta liczba, choć szokująca, to tylko dolna granica faktycznej liczby ofiar. Przecież pandemia trwała jeszcze na początku roku następnego, więc chorzy umierali z jej powodu także w 2010 r.
Ponadto lista typowych powikłań – chorób płuc i serca – jest znacznie dłuższa. Gdyby zatem podliczyć statystyki wszystkich zgonów spowodowanych grypą, to rzeczywista liczba ofiar byłaby znacznie większa – prawdopodobnie sięgnęłaby co najmniej dwóch tysięcy…
Dla porównania: w 2009 r. w Anglii „niewydolność oddechowa” była przyczyną zgonu tylko w 18 przypadkach (gdy w Polsce w 957)! Podobnie było z „zatrzymaniem oddechu”, na które w Anglii zmarły 4 osoby, a w Polsce aż 1049!
Wszystko wskazuje na to, że zgony spowodowane faktycznie grypą maskowano w statystykach.
Czy robiono to tylko z urzędniczej bezmyślności, czy też prawdę ukrywano celowo, aby nie zaburzyć wizerunkowego „sukcesu” minister Kopacz i premiera?
NIE MUSIELI UMRZEĆ
Doprawdy, trudno w to uwierzyć. A jednak fakty krzyczą. Choć to szokujące, to okazuje się, że manipulacje rządzących Polską od 2007 r. kosztowały kraj znacznie drożej, niż dotąd sądziliśmy.
Koszty rządów Platformy to nie tylko gigantyczne zadłużenie, upadek całych gałęzi gospodarki i masowa emigracja młodych. To także życie setek ludzi zmarłych na infekcję, która wcale nie musiała zakończyć się dla nich śmiercią.
Historia powtórzyła się zresztą w 2012 roku, gdy wirus H1N1 powrócił. O ofiarach tej kolejnej pandemii warto jednak napisać osobno.
JAKIE KONSEKWENCJE PONIOSĄ ODPOWIEDZIALNI ZA ŚMIERĆ TYSIĘCY POLAKOW?
Czy winni tragedii, której można było uniknąć, poniosą odpowiedzialność prawną lub polityczną?
Czy Ewa Kopacz i Donald Tusk staną przed Trybunałem Stanu, który powinien ocenić wszelkie fakty, dowody i poszlaki, których jedynie niewielka część została wykorzystana w powyższym tekście?
Na razie były premier zajmuje stanowisko w Brukseli, a była minister zdrowia zajmuje jego miejsce…
ZWRÓCILIŚMY SIĘ DO MINISTERSTWA ZDROWIA Z PYTANIAMI:
Do chwili oddania tekstu do druku nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Artykuł powstał na podstawie informacji zebranych przez lekarza Dariusza Majkowskiego, wytrwałego whistleblowera, który od lat stara się, by prawda o pandemii wyszła na jaw. Publikował m.in. na ten temat w naukowym piśmie „The Lancet Infectious Diseases”. Doktor Majkowski współpracował z rzecznikiem praw obywatelskich Januszem Kochanowskim, który również zarzucał rządowi manipulacje w czasie epidemii 2009 r. Nie zdążył jednak nagłośnić problemu, gdyż zginął 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku.
WYWIADY SPECJALNIE DLA „KURIERA” CHICAGO
EWA KOPACZ DOKTOR ŚMIERĆ Z PRYMITYWNYM KŁAMSTWEM W TLE
Minister zdrowia Ewa Kopacz nie była obecna podczas sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, pomimo złożonych o tym zapewnień w Sejmie RP.
Poseł Antoni Macierewicz przywołał fragment rozmowy z rzecznikiem Naczelnej Prokuratury Wojskowej, płk Zbigniewem Rzepą zamieszczony w „Gazecie Wyborczej”. Rzepa pytany , czy polscy prokuratorzy i patomorfolodzy uczestniczyli w sekcjach zwłok ofiar smoleńskiej katastrofy, odpowiedział, że nie.
– Okazuje się z wypowiedzi prokuratury wojskowej, że wbrew temu o czym nas zapewniano przez ubiegły rok, nie było prokuratorów i nie było patomorfologów przy sekcji zwłok ofiar smoleńskich. To rzeczywiście jest samo w sobie szokujące, ale trzeba do tego jeszcze dodać, że przecież my wszyscy, na posiedzeniu Sejmu, byliśmy zapewniani przez panią minister Kopacz, która robiła to na polecenie pana premiera Tuska, iż właśnie byli – prokuratorzy i zwłaszcza patomorfolodzy – powiedział Antoni Macierewicz.
„Jeśli chcesz przeżyć w polskich szpitalach, to lepiej umrzyj” – powiedział mi jeden z pacjentów oddziału neurologicznego Szpitala im. Gabriela Narutowicza w Krakowie.
„Czy zna pani piosenkę Pietrzaka – „Rzygać się chce” – powiedział mi jeden z lekarzy Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego im. T. Marciniaka – Centrum Medycyny Ratunkowej, w odpowiedzi na moje pytanie dla „Kuriera” Chicago: „co może powiedzieć o osiągnięciach, lub niedoskonałościach Centrum Medycyny Ratunkowej wrocławskiego szpitala”.
„Polskie szpitale z powodu zadłużenia są pozbawione podstawowych leków, nawet tych ratujących życie” – powiedział w wywiadzie dla tygodnika „Wprost” Bogdan Dziatkiewicz – dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Białymstoku.
„Nawet na planowane zabiegi w naszym szpitalu pacjenci czekają w długich kolejkach” – powiedział Andrzej Nowakowski, naczelny lekarz Szpitala Powiatowego w Inowrocławiu.
„W budżecie państwa nie ma już pieniędzy na umarzanie długów placówek służby zdrowia, a zapewnienia Ewy Kopacz o sprawnie działającej służbie zdrowia są tak aroganckie, jak i bezczelnie kłamliwe”- powiedział lekarz Centrum Leczenia Bólu – proszący o zachowanie anonimowości, ( nazwisko i adres znane redakcji „Kuriera” Chicago ).
Ta placówka Centrum Leczenia Bólu w mieście wojewódzkim została w połowie roku 2010 pozbawiona dotacji Narodowego Funduszu Zdrowia, w ten sposób pozostawiając cierpiących pacjentów bez pomocy lekarskiej w połowie leczenia.
Niektóre szpitale przestały chorym wydawać posiłki, nierzadkie są wyłączenia energii elektrycznej, czy zaopatrzenia w wodę.
„Co tragicznego może się wydarzyć z braku energii elektrycznej w czasie zabiegu operacyjnego”? – takie pytania dyrektorów szpitali do Ewy Kopacz pozostają bez odpowiedzi.
Krakowskie przyszpitalne Centrum Diabetologiczne odmawia bezpłatnego leczenia chorym na cukrzycę.
Wizyta u lekarza jest płatna 55 zł, natomiast na bezpłatną wizytę refundowaną przez NFZ czas oczekiwania wynosi około pół roku.
Zachodzi retoryczne pytanie, co mają uczynić chorzy na cukrzycę bez pomocy lekarskiej, bez insuliny, czy leków przeciwcukrzycowych?
Według własnego rozeznania wynikającego z rozmowy z lekarzem endokrynologiem, pacjent chory na cukrzycę, pozbawiony leczenia insuliną, na pewno nie długo umrze.
A czy to będzie śmierć spowodowana hiperglikemią (przecukrzeniem ),czy też śpiączką cukrzycową z braku leków, w tym insuliny, będzie zapewne odnotowana w statystykach ministerstwa zdrowia jako „śmierć naturalna spowodowana cukrzycą”.
Czas oczekiwania na wizytę u specjalisty wynosi około pół roku, a np. w przypadku choroby niedokrwiennej serca ( choroba wieńcowa – angina pectoris), czy migotania przedsionków, okres oczekiwania na wizytę u kardiologa jest taki sam.
Systematycznie pogarsza się jakość podstawowej opieki medycznej, nie istnieją już gabinety pogotowia ratunkowego w całym kraju, można liczyć jedynie na pomoc odpłatnej pomocy ratunkowej firmy Falck, ale tylko przy zakupie rocznego abonamentu – niewyobrażalnie drogiego.
Nie istnieje w kraju doraźna pomoc medyczna, nawet odpłatna, bez abonamentu. Marnotrawione są pieniądze publiczne, postępuje degradacja szpitali.
Najbardziej dramatyczna sytuacja panuje na Dolnym Śląsku, gdzie większość placówek znalazła się na krawędzi bankructwa.
W wielu przychodniach specjalistycznych w kraju najbliższy wolny termin nie jest znany. Początek maja to czas, w którym placówki opieki zdrowotnej powinny mieć jeszcze sporo pieniędzy.
Nic podobnego, np. szanse dostania się do chirurga naczyniowego w roku 2015 nie istnieją.
Ratująca życia diagnostyka rezonansem magnetycznym jest możliwa w roku 2016 – 2017. Przeszczepy soczewek ocznych, ratujących pacjentów przed ślepotą spowodowaną zaćmą wykonuje się w oczekiwaniu 5-6 lat i to dopiero jednego oka.
Na przeszczep soczewki w drugim oku trzeba czekać latami.
Te lata oczekiwania to już kalectwo niedowidzenia. Istnieją przypadki wypadków ulicznych przewracających się ludzi z powodu niedowidzenia na jedno oko.
To samo dotyczy pomocy onkologicznej w całym kraju. Zbliżamy się do granicy całkowitej zapaści, w niektórych regionach kraju już przekroczonej.
Brakuje podstawowych leków w aptekach, które są sprzedawane przez hurtownie za granicę po kilkukrotnie wyższej cenie jednostkowej.
Okazuje się, iż Polska jest krajem „dobroczyńców’, ale nie dla swoich obywateli.
Ewa Kopacz bez zgody Polaków „pożyczyła” z naszych podatków 100 milionów euro ukraińskim oligarchom, wyraziła zgodę na sprowadzenie do Polski dziczy azjatycko-afrykańskiej, a ustawy repatriacyjnej dla Polaków z Syberii, czy z Kazachstanu nie ma.
Za to odbyło się ogromnym kosztem Euro 2012 m. in. na lwowskim stadionie w otoczeniu wrogów Polski wznoszących okrzyki Smert Lachom, myśmy za mało was polaczków powywieszali, zrobimy wam drugi Katyń.
TAK ZWANY PAKIET ONKOLOGICZNY
Centrum Onkologii Instytut im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie zaprezentowało publikację „Nowotwory złośliwe w Polsce w 2014 r.” zawierającą najnowsze dane epidemiologiczne. Wynika z niej, że w 2014 r. po raz kolejny (począwszy od 2007 r.) liczba zgłoszonych zachorowań u kobiet przekroczyła liczbę zachorowań u mężczyzn. W Polsce żyje blisko 660 tys. osób z chorobą nowotworową rozpoznaną w ciągu ostatnich pięciu lat.
Do końca ubiegłego tygodnia 17 przychodni i gabinetów lekarskich w Małopolsce zgłosiło chęć rezygnacji z pakietu onkologicznego. Według lekarzy przyczyną jest nadmierna biurokratyzacja systemu i problemy finansowe. To następny zamach na życie Polaków.
GIGANTYCZNE MALWERSACJE PIENIĘDZY ZUS PRZEZ RZĄD PLATFORMY
OBYWATELSKIEJ – OSZUSTWA NARODOWEGO FUNDUSZU ZDROWIA
PRZY REFUNDACJI LEKÓW
Lekarz medycyny Eugeniusz Sandecki (znany też jako inicjator Telewizji Narodowej) na temat refundacji leków przez NFZ:
Okazuje się, że oprócz pieczątek na receptach, o których głośno mówią media, są też inne, wbijane w kartoteki pacjentów, o których wszyscy milczą!
Sendecki wyciąga przerażające i daleko idące wnioski, ale są one całkowicie uzasadnione:
„Gdzie są nasze pieniądze, które powinny być na kontach funduszu NFZ?!!!
Afera receptowa i pieczątkowa to zasłona dymna. Europejska karta ubezpieczenia zdrowotnego (EKUZ) i druga Grecja.
Chodzi o gigantyczne pieniądze polskich pacjentów, które prawdopodobnie nie zostały przez ZUS przekazane do kasy NFZ.
Jak zmusić urzędników do oddania tych pieniędzy pacjentom?
Obywatele RP za pomocą europejskiej karty ubezpieczenia zdrowotnego (EKUZ) mogą zablokować nadużycia rządu RP, ZUS i NFZ i wyzwolić się spod panowania skompromitowanych mediów.
Głośna afera receptowa i pieczątkowa to medialna zasłona dymna, zakrywająca prawdę o wstydliwie ukrywanej gigantycznej aferze finansowej – malwersacji pieniędzy pacjentów ubezpieczonych przymusowo w Narodowym Funduszu Zdrowia. ,
Nieudany zamach elit Polski pookrąglostołowej na pieniądze NFZ zakończy się kompromitacją rządu taką jak socjalistów na Węgrzech.
Coraz jaśniejsze się staje , iż spór urzędników Narodowego Funduszu Zdrowia ze środowiskiem lekarskim o refundację recept jest zasłoną dymną nad sprawą o wiele ważniejszą – zmalwersowaniem pieniędzy polskich pacjentów przez urzędników ZUS, którzy z przyczyn politycznych nie przekazali pieniędzy do kasy NFZ.
Wyobrażam sobie sprawę tak; premier pod koniec roku 2011 poinstruowany przez ministra Rostowskiego nakazał ZUS zakupić obligacje za pieniądze, które miały być wpłacone do NFZ.
Reżimowym dziennikarzom i urzędnikom NFZ nakazał sprawę zataić.
Rzecz koordynował minister zdrowia Bartosz Arłukowicz z polecenia Ewy Kopacz, który za tę sprawę zapłacił utratą stołka i był użyty jako zderzak, czy bufor.
Usłużni dziennikarze nagłaśniają pieczątkę „refundacja do decyzji NFZ” którą opatruje się recepty.
Wszyscy milczą na temat drugiej pieczątki, którą lekarze przybijają do dokumentacji pacjenta. Jest na niej napisane o braku możliwości weryfikacji uprawnień pacjenta do leków refundowanych i to jest klucz do zrozumienia afery.
Urzędnicy NFZ nie dlatego nie weryfikują na bieżąco ilości ubezpieczonych, że nie potrafią. Owszem potrafią jak najbardziej!
Nie weryfikują, bo nie chcą ujawnić, że po prostu pieniędzy w kasie NFZ jest mniej niż ubezpieczeni wpłacili na ręce ZUS, który miał je funduszowi przekazać, ale naciski polityczne zmieniły bieg złotego strumienia!
Pętla się zaciska, bo jak obligacji nikomu się nie da odsprzedać i odzyskać zainwestowanych pieniędzy – będzie druga Grecja!
Kluczem jest obywatelskie wymuszenie na Narodowym Funduszu Zdrowia uczciwego wystawiania poświadczeń – że pacjenci są ubezpieczeni (znaczy – że NFZ jest w stanie finansować ich potrzeby zdrowotne).
Nie dajmy się oszukać, że jest to niemożliwe. Jak najbardziej jest możliwe!
Takim poświadczeniem jest „Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego” (EKUZ). Należy się masowo zgłaszać do NFZ i składać wnioski o wydanie tej karty.
Pojedynczy obywatel może złożyć wnioski za całą wieś, kamienicę, zakład pracy.
Wtedy, gdy pacjent dysponuje EKUZ – żaden lekarz nie może zarzucić NFZ, że nie zweryfikował ubezpieczenia takiego pacjenta.
Dostarczając lekarzowi numer swojej EKUZ dajemy mu wielką broń finansową (wsparcie) w walce ze złodziejskim systemem.
Gdy urzędnicy NFZ podpiszą się pod krytyczną ilością wydanych EKUZ – będą musieli zameldować swojemu prezesowi „Szefie poświadczeń wydaliśmy więcej, niż jest pieniędzy w kasie!”, a wtedy przyparty do muru prezes NFZ niech się nawet rzuca do gardła prezesowi ZUS, ministrowi finansów, albo i samemu premierowi! I niech się nawet pozagryzają! Byleby nasze pieniądze dotarły tam, gdzie jest ich miejsce!
Ja skwapliwie informuję moich pacjentów, że w przypadku przedstawienia mi karty EKUZ – nie będę przybijał do recepty pieczątki „refundacja leku do decyzji NFZ”. Proste, prawda?
Europejska karta ubezpieczenia zdrowotnego (EKUZ) jest wydawana obywatelom polskim ubezpieczonym zdrowotnie w NFZ, gdy wyjeżdżają za granicę.
Wystarczy pójść do biura NFZ i zażyczyć sobie wydania jej – w związku z podróżą zagraniczną planowaną na najbliższy czas. Bo przecież wszystkim nam się marzy piękna podróż do słonecznej Chorwacji, lub nad fiordy norweskie, prawda? Według obowiązującego prawa – urzędnicy NFZ mają obowiązek wydać ją nam kiedy tylko zechcemy. EKUZ jest wydawana pacjentom zgodnie z europejską zasadą swobody podróżowania i na podstawie umów międzynarodowych będących ponad ustawami naszego Sejmu. Czyli pokonujemy eurokratów ich własną bronią. Ano – niech więc teraz poczują jakie są koszta bycia eurourzednikami. A jak się nie podoba – to niech sobie samym wydadzą EKUZ i emigrują jak najszybciej”!
KAMPANIA WYBORCZA EWY KOPACZ
Poza zniesieniem składek ZUS Ewa Kopacz w czasie swojej kampanii wyborczej i inwektywami pod adresem Jarosława Kaczyńskiego i prezydenta Lecha Kaczyńskiego ani jednym słowem nie wspomniała o ratowaniu zdrowia Polaków.
Uprawia natomiast różną ekwilibrystykę fizyczną, skoki przez baseny wodne, tam i z powrotem, huśtawkę na przyrządach „w lewo w prawo”, „fikuśne” rozmowy z dziećmi w przedszkolach i tym podobne głupoty kompromitujące Polskę, jako kopia skoku na fotel Komorowskiego w parlamencie japońskim i ogłoszenie przez niego papieża Jana Pawła III.
PLATFORMA SZYKUJE PROWOKACJĘ
PO WYGRANEJ PIS MA ZABRAKNĄĆ LEKÓW W APTEKACH
I tak już dzisiaj hurtownie leków za wiedzą PO sprzedają leki za granicę po cenach kilkakrotnie wyższych od cen w polskich aptekach. Niektóre podstawowe leki, ratujące życie jak kardiologiczne, onkologiczne już są nieosiągalne w polskich aptekach.
Rząd Ewy Kopacz przygotowuje dla nowego rządu pułapkę lekową. Odpowiedzialność za brak leków spadnie na PIS.
Czy urzędnicy Ministerstwa Zdrowia mogą reprezentować interesy prywatnych firm, wywożących z Polski lekarstwa i zarabiających setki milionów złotych?
Czy premier Kopacz może planować, przewidując utratę władzy, wywołanie kryzysu dostępu do leków ratujących życie, aby pogrążyć kolejny opozycyjny rząd?
To nie abstrakcyjne pytania, ale polska rzeczywistość.
Próbkę tego, co nas może czekać, mieliśmy na początku br., gdy w większości krajowych aptek, pacjenci chcąc kupić leki na receptę (ratujące życie, m.in. w leczeniu cukrzycy, nadciśnienia, leki przeciwzakrzepowe, nowotworowe itd.) odchodzili z pustymi rękami albo tracili po kilka dni na kupno niezbędnego lekarstwa.
To m.in. te problemy spowodowały spadek notowań rządu Ewy Kopacz.
Teraz Ministerstwo Zdrowia zdaje się robić wszystko, aby za kilka miesięcy wywołać kolejny kryzys zaopatrzenia w leki.
Nowa lista refundowana zacznie obowiązywać od 1 stycznia 2016 r.
Sondaże nie dają wielkich szans PO na pozostanie u władzy, a posprzątanie na czas bałaganu w lekach może okazać się trudne dla nowej ekipy.
A wówczas ludzie będą wściekli, zaś media głównego ścieku napiszą, że to przez rząd PiS
zabrakło leków w aptekach.
BIZNES LEPSZY NIŻ NARKOTYKI
Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że domagając się kolejnych obniżek cen leków od firm farmaceutycznych walczy o dobro polskich pacjentów, którzy mają dostać tanie leki.
Problem polega na tym, że przepisy nie uszczelniają rynku, więc te tanie leki, owszem, dostają pacjenci, ale w…Niemczech.
Tylko w ostatnim roku wyjechały z Polski lekarstwa o wartości 25 miliardów złotych – wynika z badań IMS Heath.
Biznes się kręci, bo też zyski są kosmiczne.
Ze względu na niskie zarobki Polaków, leki u nas należą do najtańszych w Unii Europejskiej.
Na przykład tylko na jednym opakowaniu popularnej insuliny Humalog wyeksportowanym do Niemiec można zarobić 300-400 procent, czyli nawet 350 zł !
Jak łatwo policzyć wywiezienie stu opakowań tego leku daje zysk 35 tysięcy zł.
Takiej rentowności nie ma w żadnym legalnym biznesie.
Na wywiezienie z Polski leków o wartości miliardów złotych, pozwolono komuś zarobić kilka miliardów złotych.
Wprowadzenie ograniczeń w wywozie leków od 1 lipca br. tylko w niewielkim stopniu poprawiło sytuację, bo nowe prawo jest dziurawe i juz oczekuje nowelizacji.
Problem był tak duży, że Komisja Europejska zgodziła się na „zawieszenie” wolnego rynku obrotu lekarstw na specyfiki, których brakowało w Polsce.
Rzecz w tym, że lista zakazująca wywozu leków jest niekompletna(są na niej leki, których nikt nie wywiózł i brakuje tych masowo wysprzedawanych). Działania blokujące wywóz są zaś za wolne.
Żeby wprowadzić ograniczenia w wywozie leków do krajów UE wymagane jest, aby ponad 5 procent aptek zgłosiło problem z nabyciem leków w hurtowniach.
Aptekarze zresztą często też uczestniczą w intratnym biznesie sprzedaży leków za granicę.
Na dodatek zakaz jest stosunkowo prosto ominąć.
Zakładane są fundacje, które zajmują się zakupem leków, np. dla domów opieki, ale większość tych medykamentów trafia za granicę.
Leki z aptek kupują też przychodnie, niektóre z nich istnieją tylko na papierze.
Ręczne wyłapywanie eksporterów leków omijających prawo jest nieskuteczne.
Wpadają płotki, a biznes kwitnie.
Kiedy urzędnikom ministerstwa zdrowia uda się plan zmuszenia firm do kolejnych
obniżek bez równoczesnego uszczelnienia granic, zyski branży
eksportującej leki wzrosną jeszcze bardziej.
A problem braku leków jeszcze bardziej się nasili.
– Śledźmy braki, mamy apteki i hurtownie pod ścisłą kontrolą, ale oszuści już znaleźli
inny sposób na obejście ustawy – mówił kilka tygodni temu portalowi www.nto.pl (link is external)
Marian Brach wojewódzki inspektor farmaceutyczny w Opolu:
– Otóż obserwujemy, że niektóre przychodnie zaczynają składać w aptekach
zamówienia na takie ilości leków, które nie są niczym uzasadnione.
Widać ewidentnie, że chcą je wywieźć. Ostatnio poradnie ginekologiczne
na Opolszczyźnie (inspektor nie ujawnia szczegółów) zamówiły ostatnio bardzo
dużo leków wziewnych na…astmę – informował Brach.
TYKAJĄCA BOMBA
Trudno oprzeć się wrażeniu, że ktoś świadomie stworzył dochodowy rynek dla oszustów.
Problemy z wywozem polskich lekarstw zaczęły się bowiem trzy lata temu,
a odpowiednią ustawę ograniczającą szkodliwy dla polskich pacjentów
proceder uchwalono dopiero w połowie 2015 roku, gdy oburzenie z powodu braku leków
zaczęło być głośne.
Ciekawe światło na politykę refundacji rzuca wypowiedź wiceministra zdrowia
Igora Winnickiego-Radziewicza z 9 września br. podczas Międzynarodowego Forum
w Krynicy.
Nie potrafił on przekonująco odpowiedzieć na pytanie, gdzie się podziały oszczędności
z realizowanej przez niego polityki refundacji, które miały wynosić 3 miliardy zł.
– Jeśli gospodyni ma na zakupy 500 złotych, wyda na nie 200 złotych, a resztę jej ukradną,
to nie ma oszczędności – odpowiedział wiceminister, ale nie wyjaśnił kto i w jaki
sposób okradł oszczędne Ministerstwo Zdrowia.
Na razie wiadomo, kto jeszcze traci na obecnej polityce resortu – to polscy
pacjenci, którzy nie mogą kupić leków niezbędnych im do ratowania życia i zdrowia.
PAŃSTWO IZRAEL JUŻ W POLSCE!!!
AGENTURA IZRAELA „PRISM GROUPE” MOSADU W KANCELARII EWY KOPACZ
https://www.google.pl/?gws_rd=ssl#q=MICHAL+KAMInski+agentem+izraela (link is external)
Na istniejącą sytuację państwa polskiego mają niewątpliwy wpływ agentury obcych wywiadów a Polsce.
Michał Kamiński, były poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia Platformy Obywatelskiej a obecnie nieformalny doradca premier Ewy Kopacz jest pracownikiem izraelskiej firmy wywiadowczej „Prism Group”.
„Prism Group” jest firmą public affairs z lokalizacją w Pradze, Warszawie, Berlinie, Londynie, Brukseli i Waszyngtonie, która specjalizuje się w public relations, komunikacji kryzysowej i aktywacji oddolnej.
„Prism Group” jako agentura Mosadu podaje:
„Naszym celem i wiedzy leży na przecięciu polityki, biznesu, mediów i opinii publicznej. Tworzymy i wykonanie zwycięskich strategii z szybkością i precyzją na poziomie lokalnym, krajowym i Unii Europejskiej”.
Prywatna agencja wywiadowcza Prism Group zajmuje się głównie marketingiem politycznym i gromadzeniem informacji gospodarczych. Sam Kamiński nie widzi nic dziwnego w działalności dla obcego wywiadu. „Nie mam żadnego konfliktu interesów, bo moja firma nie ma absolutnie żadnych interesów w Polsce” – tak Kamiński odpowiedział na pytanie o jego działalność wywiadowczą gazecie „Fakt”.
Co innego jednak można przeczytać na stronie internetowej Prism Group. Agencja ta przedstawia siebie jako firmę zajmującą się polityką oraz sprawami publicznymi, mająca swoje siedziby w Pradze, Warszawie, Brukseli, Berlinie i Waszyngtonie. Celem tej agencji jest zbieranie danych o polityce, biznesie, mediach i opinii publicznej w Europie Środkowej i Wschodniej.
Czy nie powinno niepokoić Polaków, że jeden z dobrych znajomych premier polskiego rządu, który określany jest również jako jeden z głównych doradców prezesa Rady Ministrów jest jednocześnie pracownikiem zagranicznej agencji wywiadowczej? Z pewnością może on przekazywać tej amerykańsko-izraelskiej firmie istotne informacje na temat działalności polskiego rządu, zwłaszcza, że jest on częstym wizytatorem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Mosad, Instytut do spraw Wywiadu i Zadań Specjalnych (hebr. המוסד למודיעין ולתפקידים מיוחדים, Ha-Mosad le-Modi’in we-le-Tafkidim Mejuchadim) – izraelska agencja wywiadowcza odpowiedzialna m.in. za gromadzenie politycznych, technicznych, gospodarczych danych wywiadowczych poza granicami kraju, formalnie utworzona 1 kwietnia 1951 roku jako Instytut Koordynacji. Obecną nazwę nadano w 1963 roku.
Adolf Rotshild, na postawie: www.fakt.pl/ (link is external), www.telewizjarepublika.pl/ www.prismstrategygroup.com/ (link is external)
Źródło: Zmiany na Ziemi
Źródła:
http://niezalezna.pl/59851-setki-ofiar-klamstw-ewy-kopacz-chorzy-na-grype-nie-musieli-umierac (link is external)
http://www.arkadia-polania.pl/kolejny-dowod-na-oszustwa-nfz.php (link is external)
WYWIAD IZRAELA W POLSCE http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/doradca-premier-ewy-kopacz-agentem-izraelskiego-wywiadu (link is external)
AGENTURA MOSADU „PRISM GROUPE” https://translate.google.pl/translate?hl=pl&sl=en&u=http://www.prismstrategygroup.com/&prev=search
https://www.google.pl/?gws_rd=ssl#q=MICHAL+KAMInski+agentem+izraela (link is external)
http://alexjones.pl/pl/aj/aj-polska/aj-polityka-polska/item/46324-doradca-premier-ewy-kopacz-agentem-wywiadu-izraela (link is external)
https://www.google.pl/?gws_rd=ssl#q=fakt.pl+michal+kaminski+agentem+izraela (link is external)
https://www.google.pl/?gws_rd=ssl#q=MICHAL+KAMInski+agentem+izraela (link is external)
http://www.fakt.pl/polityka/michal-kaminski-pracuje-dla-izraelskiej-firmy-wywiadowczej,artykuly,519691.html (link is external)
https://tajnearchiwumwatykanskie.wordpress.com/2015/01/29/doradca-ewy-kopacz-michal-kaminski-agentem-izraelskiego-wywiadu/ (link is external)
http://blogpress.pl/node/21518 (link is external)
http://niepoprawni.pl/blog/aleszumm/ewa-kopacz-tajnym-agentem-izraelskiego-wywiadu
– „Kurier” Chicago
– „Głos Polski” Toronto
– „Warszawska Gazeta” Teresa Kozerska