W dzisiejszych czasach nie trzeba być prezesem, by zarabiać krocie. Wystarczy być związkowcem. Od czasu do czasu strajk, protest czy petycja. Za to setki przywilejów – własne biura, sekretarki, delegacje i zero odpowiedzialności. Ot, demokracja.
W maju opublikowano badania przeprowadzone przez Szkołę Główną Handlową. Wyłania się z nich współczesny obraz postrzegania związków zawodowych przez pracowników. Nie jest to obraz pozytywny. Pracownicy uważają, że związki niewiele obecnie mogą zdziałać, że zbytnio angażują się w politykę, że nie za bardzo są w stanie pomóc pracownikom na wolnym rynku, a elity związkowe stają się hermetyczne. Głównym jednak powodem krytyki związków – jest rozdrabnianie się ich na szereg mniejszych, po to tylko by ich liderzy i etatowi związkowcy nabyli przywileje. Do pozytywów istnienia związków należy według ankietowanych jedynie to, że dzięki nim pracodawcy w większym stopniu przestrzegają przepisów prawa.
Trudno się nie zgodzić z tymi wnioskami, obserwując to, co dzieje się w największych związkach zawodowych w kraju. W coraz mniejszym stopniu cieszą się prestiżem społecznym. Wystarczy tylko przypomnieć, że na początku lat 90. uzwiązkowienie w kraju wynosiło ponad 50 procent, teraz zaś ok. 14 proc. Co prawda w owym czasie zdecydowanie więcej było państwowych zakładów, ale i, powiedzmy sobie szczerze, cele związkowców i motywy działalności też były inne. Współcześni liderzy mają inne priorytety niż ci sprzed 20. lat. Dziś nie słyszymy o ich bohaterskich czynach, o brawurowych akcjach czy chociażby skutecznych działaniach. To wszystko przesłaniają spory z pracodawcami, kłótnie wewnątrzzwiązkowe i niepotrzebne zaangażowanie w akcje polityczne. Pączkowanie związków, tylko po to, by ich przywódcy zdobyli przywileje powoduje, że organizacje te postrzegane są negatywnie. Wystarczy wspomnieć, że w samej Kompani Węglowej jest ich 180! Ponadto możliwość wybierania przywódców na niezliczoną ilość kadencji powoduje słaby przypływ nowego narybku. Najbardziej jednak nas wszystkich bulwersuje wysokość pensji, jaką pobierają etatowi związkowcy.
Jak podają media najlepiej opłacany związkowiec w Jastrzębskiej Spółce Węglowej zarobił w ubiegłym roku 190 tys. zł. Spółka na utrzymanie związku wydaje rocznie 18 mln zł. Dla porównania – utrzymanie całego zarządu JSW to 1-1,5 mln rocznie, a podstawowa pensja prezesa JSW wyniosła ponad 240 tys. zł. Różnica pomiędzy oboma szefami jest taka, że prezes jest odpowiedzialny za cały zakład, lider związku praktycznie za nic. Nie odpowiada nawet za przerwanie pracy spółki!
Idźmy dalej – w ubiegłym roku KGHM na związki wydał ponad 9 mln, z czego 97 procent na wypłaty pensji dla etatowych działaczy. Najlepiej zarabiający związkowiec otrzymał 264 tys. zł rocznie. Średnie uposażenie etatowego związkowca, a jest ich 42, to ok. 12 tys. zł. Do tego dochodzą wynagrodzenie za pracę, nagrody jubileuszowe, nagrody z różnych funduszy, czternasta pensja, dodatkowe nagrody roczne, poczęstunek barbórkowy czy nagroda z okazji dnia górnika i hutnika, ekwiwalenty itp.
Niewiele mniejsze są pensje działaczy – liderów w Orlenie. Średnio 12 tysięcy miesięcznie, plus pensja za pracę w wysokości ponad 8 tys. zł. Podobne pensje otrzymują liderzy największych związków, jak chociażby – związku „Sierpień 80”, NSZZ Solidarność, Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych, ZNP, ZZ Stoczniowiec, Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Gospodarki Morskiej, itp. Zastępcy szefów otrzymują 90 procent ich uposażenia.
Jednym słowem zakłady ponoszą gigantyczne koszty na utrzymanie związków, a te bardzo często działają wbrew ich interesom. Na przykład we wspomnianej wyżej Jastrzębskiej Spółce Węglowej właśnie związkowcy doprowadzili do tego, że zostanie ona sprzedana taniej niż zakładano. Poczta Polska od lat nie może się zrestrukturyzować, bo działania te również blokują związki. Jest ich tam ok. 70. I jak to zwykle bywa każdy z nich ma swoją wizję przekształceń, bierze bowiem pod uwagę tylko swoje interesy. Nie inaczej jest w firmie LOT. Tam iskrzy na linii piloci- kontrolerzy lotów.
Rozpasanie związkowców nie zna granic. Jak mówią analitycy rynku i specjaliści powoli przeistacza się to w patologię. I na dodatek do takiej sytuacji doprowadziła sama ustawa z 1991 roku o związkach zawodowych oraz tzw. ustawy okołozwiązkowe. Założenie związku to kwestia dogadania się kilku osób, które automatycznie niemal otrzymują setki przywilejów. O to właśnie dziś toczy się wojna, nie o zwykłych pracowników i ich prawa.
Ustawa mówi bowiem, że związkom zawodowym przysługują związkowe etaty. Pracowników na takich właśnie etatach nie można ani zwolnić, ani zmienić im warunków zatrudnienia na gorsze bez zgody zarządu zakładowej organizacji związkowej. Ochrona taka przysługuje im jeszcze przez rok po stracie takiego etatu. Podobnym przywilejom podlegają także inni związkowcy wskazani przez organizację. W całym kraju na związkowych etatach jest kilkanaście tysięcy osób. Związkowiec jest też zwolniony z pracy (i musi dostać pensję za ten czas), gdy załatwia w tym czasie sprawy związkowe. Ponadto pracodawca musi mu udostępnić pomieszczenia i urządzenia niezbędne do wykonywania działalności. Ma więc swoje biuro, sekretarkę, otrzymuje pieniądze na delegacje i sto innych rzeczy. Wszystko to z funduszu zakładowego, który równie dobrze mógłby być spożytkowany na inne pracownicze cele.
Nie dziwi więc fakt, że pracodawcy od wielu lat domagają się likwidacji związkowych przywilejów. Każdy kolejny rząd jest jednak głuchy na te apele, bo przywódcy partyjni właśnie w związkach szukają szerokiego elektoratu.
Pracodawcy sami więc wzięli sprawy w swoje ręce i szykują projekt założeń zmian do ustaw związkowych. Czy im się uda? Nie wymagają zbyt wiele, ale czy związkowcy na to pozwolą? Zobaczymy.
swiat pedzi gdzies z wywieszonym jezykiem, ale czy w dobrym kierunku? Lepiej sprawdz. Masz przeciez swój jezyk. Bogaty smak zycia podpowie ci, dlaczego warto sie zatrzymac i spojrzec na wszystko z dystansu.