Nigdy nie miałem okazji poznać Profesora Symotiuka osobiście. To znaczy – „znaliśmy się” z widzenia, z (Jego) książek i opowieści tych, którzy mieli z nim do czynienia od lat – Agnieszki Brytan, Andrzeja Filusa, Lecha L. Przychodzkiego, Edka L. Soroki…
Ze Świdnika do Lublina filozof przeprowadził się mniej więcej wtedy, kiedy ja z lubelskiego Czechowa przeniosłem się do znacznie bardziej przyjaznego ludziom Miasta Helikopterów. Taka wymiana, zupełnie przypadkowa…
Najbardziej cenię go za badania twórczości i myśli Witkacego oraz za intelektualną aurę, pozostawioną w młodszych przyjaciołach, tych niepokornych mimo siwizny i pudełek z lekami na półkach. Był jednym z nielicznych lublinian, o których się w Polsce mówiło, bo popularność nad Bystrzycą – niestety – tylko tu ma swój początek i koniec.
Fotografując uczestników uroczystości pogrzebowej, myślałem głównie o jednym: jak długo będą o Profesorze pamiętać? Pamięć w RP ma bowiem strasznie krótkie nogi, a Lublin przoduje w zapominaniu o swoich naprawdę niezastąpionych… Póki żyją jego wychowankowie – nie jest źle. Ale co potem, czy dorobek zwolennika społecznych utopii przykryje śnieg, a z nim niepamięć..?
Tekst i fotografie:
Mariusz Kiryła
Za: http://www.siemysli.info.ke/