Za górami, za lasami,
Za siedmioma dolinami…
Gdzieś w szuwarach… Brzeg jeziora…
Wieczór – to najlepsza pora.
Pytasz, na co, czytelniku.
Na opowieść o zbójniku!
Był postrachem okolicy.
Głośno o nim też w stolicy.
Niepozorny, rzekłbym mały,
Lecz zadziorny, bitny, śmiały.
Wielu cięgi ostre brało
Gdy posturę wyśmiewało.
Nosił się też jednolicie.
W kolor krwi, lub jak wolicie,
W czerwień stroił ubiór cały.
Na ten kolor hufce drżały.
Miał on oręż – parę szczypiec,
Którym mógł dotkliwie przypiec.
Czy już wiecie kto to taki?
Tak, w rodzinie same raki!
Nie przepuścił rak nikomu.
Cało wrócić chcesz do domu?
Musisz płacić lub w naturze
Załagodzić raka burzę!
Narzekały dwa ślimaki,
Że im rak dał się we znaki.
Także świerszcze oraz żaba
Skarżą się na tego draba!
Pewnie sowa jemu sprzyja!
Sowa – sędzia, policyja!
Może sowę ma w kieszeni,
Bo świadkowie uciszeni?
Tak panosił się przez lata.
Nikt na niego nie miał bata,
Aż się dostał w ludzkie sidła!
Ten fakt podciął jemu skrzydła.
Nie dał rady szczypcem sieci!
W sieci siedzi rak i biedzi!
Osądzono za rozboje.
Kajał się za grzechy swoje.
Nie pomogło! Kat już czeka!
Kat pogania, nic nie zwleka!
Tak zakończył zbójowanie
Jako przysmak – rak w śmietanie!
Fot,: internet