Będzie to bardzo smutna historia, ale na pocieszenie powiem wam, że także niezbyt długa.
Będzie to bardzo smutna historia, ale na pocieszenie powiem wam, że także niezbyt długa. Pewnego upalnego lata, dawno, dawno temu, grupa młodych i niedoświadczonych życiowo przyjaciół postanowiła wybrać się na wakacje w góry. Czas był pionierski, początki kapitalizmu, nikt więc z naszych bohaterów nie posiadał jeszcze samochodu. Na wakacje pojechali nocnym pociągiem. Mieszkali w małym miasteczku w środkowej Polsce i musieli pokonać kawał drogi, by znaleźć się pod czeską granicą.
Młodzi ludzie jednak, szczególnie emocjonalnie rozbudzeni, uwielbiają podróżować nocnymi pociągami, bo łatwo wtedy o nawiązanie jakiejś znajomości z jadącymi w tym samym składzie, a nieznanymi wcześniej dziewczętami lub o pogłębienie znajomości z tymi dziewczętami, które są towarzyszkami wyprawy. Piękne są to zwykle chwile i piękny czas, wspominany potem w starości, z rozrzewnieniem. Byłby owe czasy jeszcze piękniejsze gdyby wyprawom takim nie towarzyszyli ludzie wrażliwi i ulegający emocjonalnym złudzeniom. Kiedy trafi się ktoś taki na wycieczce, jakość przeżyć spada wyraźnie i atmosfera staje się nieco bardziej gęsta. Jeśli zaś wrażliwiec rozedrgany emocjonalnie jest jeszcze do tego furiatem, może być całkiem kiepsko.
Coś takiego właśnie przydarzyło się naszym bohaterom. Oto, kiedy zasiedli w przedziale, kiedy rozłożyli kanapki na stoliku pod oknem i na swoich kolanach, kiedy jeden z nich zaczął odbijać łokciem flaszkę, okazało się, że dziwnym zrządzeniem losu, naprzeciwko jadącej z nimi na wycieczkę koleżanki imieniem Elżunia, posadzono pewnego Jurka.
Człowiek ten, nieco starszy od pozostałych uczestników wycieczki snuł w tajemnicy i od dawna pewne poważne życiowe plany. Nie mówił o tym nikomu, był bowiem chłopcem skrytym, takim co to określa się ich słowami – poważnie myślący o życiu. Jak wiemy są to zwykle ludzie dotknięci jakąś społeczną lub psychiczną dysfunkcją i należy ich unikać jak ognia. Prawdy tej nie poznali jeszcze młodzi i niewinni uczestnicy wyprawy, tak więc siedzieli w przedziale z Jurkiem pełni nadziei, podekscytowani daleką podróżą i rozochoceni perspektywą „zrobienia flaszki” w miłym towarzystwie. Wszyscy śmiali się i żartowali, szczególnie zaś dwóch kolegów miało dobre humory i w ciągu niecałych pięciu minut awansowali w grupowej hierarchii na etatowych wesołków, którym wolno troszkę więcej niż innym, aczkolwiek jeśli chodzi o popularne w czasie takich wypraw obmacywanki, oni także musieli uważać do kogo i w jakim czasie wyciągają ręce. Pozycja grupowego wesołka, choć wygodna, nie obejmuje ulg w tego rodzaju doświadczeniach. Powygłupiać się jednak mogli i skwapliwie z tego korzystali.
Nie minęła nawet godzina jazdy, a we flaszce było jeszcze sporo alkoholu, gdy okazało się, że Jurkowi nie podoba się zachowanie młodszych kolegów. Zaczął robić dziwne miny, wychodzić na korytarz na papierosa, otwierać szeroko okno i wychylać się zeń niebezpiecznie daleko, co świadczyć miało o jego odwadze, ale także o determinacji w osiąganiu celów. No i oczywiście o tym, że towarzystwo latających w nocnym powietrzu ciem uważa za stokroć godniejsze swojej osoby niż to które siedzi w przedziale. W czasie „robienia flaszki” wyszedł na ten korytarz ze cztery razy i już przy drugim próbował wyciągnąć ze sobą Elżunię. Ona jednak wolała zostać i chichotać jak wszyscy, bo dwaj wesołkowie, odstawiali już niezły kabaret i było naprawdę śmiesznie. Jurek jednak był coraz bardziej ponury i wściekły. Jako starszy, bardziej doświadczony, a także silniejszy i bardziej zdecydowany, uważał, że dominująca pozycja w grupie należy się właśnie jemu, niejako z urzędu. Sądził, że to on będzie tym człowiekiem, na którego zwrócone będą oczy wszystkich dziewcząt, że to on będzie opowiadał najśmieszniejsze kawały i to on będzie rządził grupą. Zawiódł się srodze, przecenił bowiem i swoją inteligencję i swoje poczucie humoru. Zaczął więc trzaskać drzwiami od przedziału, kląć i robić te wszystkie rzeczy, które zwykle określa się słowem – świrowanie.
Pozostałym członkom wyprawy miny nieco zrzedły, bo ludzie w takich wypadkach nie wiedzą co zrobić. Tak bardzo chcą się dobrze bawić, tak tęsknią do pozytywnych emocji i takiego wewnętrznego szczęścia, które zwykle kojarzymy z wakacjami, że gotowi są poddać się najbardziej bezwzględnemu terrorowi, byle tylko zachować pozory. Szczególnie dotyczy to dziewcząt oraz chłopców słabego charakteru, którzy nie rozwinęli w sobie jeszcze żadnych ambicji i pragnień. Jurek choć głupi jak but i prymitywny jak euglena zielona, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Był bowiem wrażliwy emocjonalnie i wiedzę o świecie pochłaniał poprzez osmozę. Udało mu się więc za pomocą kilku wulgarnych kawałów, trzaskania drzwiami i gwałtownego wychylania kubeczków z wódką zyskać niejaką przewagę nad dwoma wesołkami. Stał się centrum zainteresowania, a niektóre z dziewcząt zaczęły się nawet do niego uśmiechać. Co z tego kiedy Elżunia była smutna. Była to chyba najgłupsza gęś jaką można było zabrać na tę wycieczkę i nie rozumiała ona wcale bogactwa kontekstów, które rozkwitły wokół jej osoby w tych pozornie nieciekawych okolicznościach. Zrozumieli je za to w lot dwaj wesołkowie. A kiedy już je zrozumieli w serca ich wstąpiła taka zawziętość, taka moc i wściekłość jaką mają tylko bardzo młodzi i rozbudzeni intelektualnie oraz w inny sposób mężczyźni. A jeden z nich pomyślał – na pewno jej nie przelecisz, frajerze. Już my się o to postaramy. I jak to bywa w takich razach, Jurek też w lot zrozumiał ich intencje i wszyscy trzej stali się od tej chwili najgorszymi i najbardziej zawziętymi wrogami, którzy w dodatku, stłoczeni na małej przestrzeni udawać musieli szczerych przyjaciół. Obydwu wesołkom, przez sam wzgląd na funkcję jaką pełnili w grupie, szło to lepiej, nie działały na nich tak straszliwe ciśnienia jak na Jurka, który nie dość, że już dawno postanowił przelecieć Elżunię, to jeszcze – co było niejaką niespodzianką dla wszystkich – zakochał się w niej naprawdę. Był więc jak butelka z colą do której ktoś wrzucił pięć mentosów i mocno ją zakręciwszy zaczął podrzucać do góry.
Podróż trwała w najlepsze, na stole pojawiła się druga flaszka i kolejne kanapki, a Jurek i dwaj weseli koledzy starali się zbudować – każdy z nich na własnych zasadach oczywiście – taką atmosferę, by zyskać jak najwięcej zwolenników i zrobić jak najgłębsze wrażenie na dziewczętach.
To jak pamiętamy nie jest trudne i zwykle – czego dziewczęta wypierają się w żywe oczy – tacy Jurkowie mają większą szansę na sukces niż ludzie stosujący metody bardziej subtelne. Jurek bowiem okazywał wprost swoją głęboką wrażliwość emocjonalną, demonstrując przy tym siłę i zdecydowanie. To się zawsze dziewczętom podoba, bo zwalnia je z obowiązku zastanawiania się czy żart, który opowiadają koledzy obok jest śmieszny naprawdę czy tylko trochę.
Przybierał więc Jurek dziwne pozy, robił miny, opowiadał o swoich, fikcyjnych rzecz jasna przewagach i przeżyciach w wojsku, w którym nigdy nie był, a to z tego względu, że uznano go za emocjonalnie niezdolnego do służby i skierowano do Obrony Cywilnej, zwanej w tamtych czasach – od skrótu OC – ochroną cyrku. W końcu zdjął koszulę i zaczął niby mimochodem prezentować swoje, uczciwie przyznajmy, robiące wrażenie, mięśnie. Był bowiem Jurek typem furiata wysportowanego i bardzo sprawnego fizycznie, co ułatwiało mu zwykle towarzyskie prowokacje wśród słabszych i mniej rozwiniętych kolegów. Kiedy proponował, żeby zrobić zawody, kto dłużej będzie wisiał trzymając się rękami barierki balkonu na czwartym piętrze, nie słyszał odzewu, ale nie przeszkadzało mu to w przełażeniu na drugą stronę i opuszczaniu się w dół. Było to niebezpieczne i wszystkich wprawiało w złu nastrój, ale Jurek się tym nie przejmował. Był bowiem człowiekiem wrażliwym i doskonale wiedział, że takie rzeczy robią wrażenie na dziewczętach. Nie na wszystkich, to prawda, ale zawsze znalazł w każdym towarzystwie taką, na której wyczyny te wywierały odpowiedni wpływ.
W pędzącym ku czeskiej granicy pociągu nie mógł jednak wygłupiać się w ten sposób, ograniczył się więc do zdjęcia koszulki i prezentowania muskulatury, napinanej niby to przypadkiem w czasie sięgania po kubeczek z wódką lub zdejmowania z górnej półki torby z gotowanymi jajkami.
Widząc te żenujące każdego normalnego człowieka próby, nasi wesołkowie chcieli nieco rozrzedzić gęstniejącą atmosferę, bo wiadomo jak to jest z dziewczętami, kiedy znajdzie się w okolicy jeden chłop ostentacyjnie demonstrujący gotowość do kopulacji, ale szło im niesporo. Dowcipy nie były już tak śmieszne, a wódka nie smakowała tak jak wcześniej. O dziwo jednak, Elżunia, która doprawdy niewiele rozumiała z otaczającego ją świata, nagle zaczęła śmiać się perliście z ich, całkiem nie dla niej przeznaczonych, kawałów. Śmiała się i śmiała i dalej się śmiała, aż inne dziewczęta zaczęły popatrywać na nią z niepokojem, a ona dalej się śmiała. Przestała dopiero wtedy kiedy wściekły i zdenerwowany Jurek założył wreszcie z powrotem koszulkę w kolorze różowym, na której widniała kokosowa palma i napis „Pattaya” i wyszedł na korytarz, żeby zapalić papierosa.
Śmiech Elżuni zamarł w pełnym wilgoci powietrzu i dla wszystkich przytomnych ludzi jasne stało się, że Elżunia walczy o całe swoje życie. Nie może już bowiem, wobec fizycznej słabości wszystkich dookoła, wobec wyraźnej fascynacji koleżanek muskulaturą kolegi Jurka, uciec od jego natrętnych planów i jego podłej wynikającej z wrażliwości emocjonalnej skuteczności. I wie biedna Elżunia, że jednymi dla niej ratunkiem jest ten śmiech z dowcipów, które są dla niej o cztery numery za duże i których nie rozumieją nawet jej znacznie bystrzejsze koleżanki, a jeśli nawet część rozumieją to na pewno nie chwytają wszystkich kontekstów. Zrozumieli to także nasi wesołkowie i postanowili powalczyć o cnotę Elżuni niczym średniowieczni rycerze ze smokiem – na poważnie i bez miękkości.
Zaczęli od schowania Jurkowi biletu. Uczynili to na oczach wszystkich, a wszyscy milczeli, choć wiele dziewcząt czuło wyraźną sympatię do Jurka po jego wynikających z wrażliwości emocjonalnej demonstracjach. Kiedy jednak odbywa się pojedynek postronni zwykle milczą i nie przeszkadzają walczącym. Tak więc Jurek palił papierosa na korytarzu, czyniąc to w sposób gwałtowny i nerwowy, a dwaj koledzy z charakterystycznym dla ludzi skrajnie bezczelnych spokojem, schowali mu bilet. I wszyscy widzieli to i milczeli, albowiem ludzie kochają tylko odważnych i zdecydowanych i wiele im mogą wybaczyć, nawet jeśli w grę wchodzi stosunek młodych dziewcząt do kogoś tak umięśnionego jak Jurek.
Kiedy przyszedł konduktor wszyscy grzecznie pokazali swoje bilety i legitymacje, a Jurek z miną kalifa z Bagdadu chciał uczynić to samo i już nawet zaczął żartować z konduktorem na temat tego ileż do przygód może mieć taki konduktor w nocnym pociągu. Żart jednak zastygł mu na wargach kiedy okazało się, że w kieszeni ortalionowej kurtki nie ma ani biletu, ani legitymacji.
Jaja sobie robisz szczeniaku” – zapytał konduktor, który był mężczyzną poważnym, postawnym i widać było z twarzy, że nie zna się na żartach.
Jurek miast próbować się z nim porozumieć zaczął przeklinać i wykonywać mnóstwo gwałtownych i niepotrzebnych ruchów. To zdenerwowało z kolei konduktora, który oddalił się na chwilę i wrócił z kierownikiem pociągu, rewizorem i dwoma sokistami. Cnota Elżuni była uratowana, przynajmniej do końca tej niefortunnej podróży. – Pan pozwoli z nami – powiedział jeden z sokistów do Jurka, a ten widząc bezwzględną przewagę mężczyzn w mundurach i bezradność w oczach dziewcząt wstał i wyszedł z przedziału.
Kiedy go nie było bohaterowie nasi położyli jego legitymację i bilet pod siedzeniem, wszystkich zaś obecnych zobowiązali do milczenia, co spotkało się z aplauzem. Oznaczało bowiem owo zachowanie, że represje wobec Jurka nie będą eskalować, że wybrnie on z kłopotów nie ponosząc poważnych konsekwencji finansowych, że atmosfera się rozładuje i znowu pojawi się szansa na miłe spędzenie czasu i rozmaite atrakcje, które zwykle towarzyszą wakacjom.
Kiedy Jurek wrócił, blady i rozedrgany, wszyscy powitali go ciepłymi i fałszywymi uśmiechami. On zaś usiłował niespostrzeżenie ukryć druczek mandatu za jazdę bez ważnego biletu, którym obdarowali go konduktor z rewizorem. Nie udało się.
Dużo musisz zapłacić Juras? – zapytał z nieszczerą troską w głosie jeden z wesołków.
Jurek milczał
Popatrz czy to nie jest czasem twój bilet – zawołał drugi, a zabrzmiało to jeszcze bardziej fałszywie – podnosząc z podłogi położone tam uprzednio bilet i legitymację. Dziewczęta zaczęły chichotać, a najgłośniej śmiała się Elżunia. Jurek wyrwał zaś z ręki tamtego dokument i bilet i zapominając czym jest godność, honor i powaga wieku męskiego, do którego aspirował popędził do pierwszego wagonu, gdzie konduktor, kierownik pociągu, rewizor i dwaj sokiści rechotali z jego zachowań wobec nich, z tego jak się tłumaczył, jak trzęsła mu się broda i jak latały mu ręce kiedy dowiedział się ile ma zapłacić za jazdę bez biletu. Wpadł tam jak przysłowiowa burza, albo jak zziajany szczeniak i pokazał mężczyznom ważny bilet dodając przy tym kilka nieparlamentarnych całkiem słów. Znów bowiem poczuł się pewnie.
Kiedy wrócił do przedziału atmosfera się rozrzedziła. Zupełnie jak przy nowym rozdaniu przy pokerze, kiedy graczom udało się uniknąć całkowitego bankructwa, choć kilka banknotów zmieniło właściciela i siły nie są już tak wyrównane jak na początku gry.
Cała grupa po przybyciu na miejsce zainstalowała się na polu namiotowym. Pierwszego dnia wszyscy odpoczywali racząc się piwem i polegując. Jurek jednak już od samego początku wykazywał nadzwyczajną aktywność kręcąc się wokół Elżuni i separując ją od reszty towarzystwa. Elżunia nie wiedziała co zrobić i już, już gotowa była z przyrodzonej swojej głupoty zgodzić się na Jurkowe propozycje, kiedy z kłopotów wybawiła ją jedna z koleżanek.
Choć Ela na Czantorię – powiedziała i Ela poszła z nią nie mając zielonego pojęcia gdzie się udaje i co to jest Czantoria.
Jurek był zaskoczony tym obrotem sprawy, ale także zbyt leniwy by towarzyszyć dziewczętom. Został więc na miejscu i zaczął udawać króla życia i króla piwiarni w jednym, rzucając na prawo i lewo swoje czerstwe dowcipy. Nie spotkało się to jednak z aprobatą reszty towarzystwa i wreszcie przestał.
Przez kilka dni atmosfera w grupie balansowała pomiędzy szczerą wesołością a mordobiciem, co powodowało zwiększenie spożycia alkoholu przez wszystkich uczestników wyprawy skutkujące niejakim otumanieniem. Zauważył to Jurek i postanowił wykorzystać okazję. Oto w czasie jednego z pijaństw, przetykanych mniej lub bardziej wyrafinowanymi żartami wlazł nagle na stół i oświadczył wszystkim zgromadzonym, że zakochał się w Elżuni naprawdę i bez żartów. Kilka koleżanek słysząc to parsknęło śmiechem. Miały one bowiem już wcześniej do czynienia z Jurkiem i jego awansami, zdążyły sobie więc wyrobić zdanie na temat jego wrażliwości emocjonalnej i szczerości deklaracji dotyczących życia uczuciowego. Nie zrozumiały te posępne nimfy, że Jurek dostrzegł już oczyma wyobraźni koniec turnusu i zorientował się, wykazując przy tym duży realizm w ocenie sytuacji, że przy organicznej głupocie Elżuni, kawałach opowiadanych przez jego dwóch zawziętych wrogów, przy biernym oporze niektórych koleżanek i niezdrowym zaciekawieniu innych, jego szanse na odbycie stosunku płciowego z Elżunią spadają niemal do zera. Postanowił więc zagrać va banque i wyznać jej publicznie swoją miłość. Miał nadzieję, że wprawi tym biedną Elżunię w stupor, swoich wrogów porazi szczerością wyznania i całkowicie zablokuje im możliwość działania, zaś dziewczęta zaczną po prostu zazdrościć Elżuni, że taki sympatyczny i wysportowany mężczyzna wybrał właśnie ją, choć jest ona głupia jak but i nie wie nawet co z takim chłopem robić w namiocie kiedy jest ciemno. I byłby się Jurek nie omylił w swoich rachubach, ale nie wziął pod uwagę jednego – wywołanie stuporu u młodej kobiety jest zadaniem bardzo trudnym, przekraczającym właściwie możliwości wszystkich młodych mężczyzn. Może gdyby zabrał się za to jakiś trener umiejętności miękkich, albo inny patriotyczny coach miałby to niejakie szanse na sukces, Jurek jednak nie wiedział nawet co to jest coach, więc o sukcesie nie mogło być mowy. Miast stuporu wywołał panikę i Elżunia z niepojętym u niej zdecydowaniem wybiegła z lokalu w ciemność, w kierunku Czantorii, co byłoby i może niezłym materiałem na opowiadanie o wrażliwości niewieściej, ale szkoda mi doprawdy czasu na pisanie takich opowiadań.
Sytuacja w grupie stała się jeszcze bardziej napięta i jeszcze bardziej nie do zniesienia. Kilka osób, całkiem już pogubionych i otumanionych wrażliwością emocjonalną Jurka, zaczęło się nawet zastanawiać na ile jego miłość do Elżuni jest szczera, a na ile Jurek sobie z nimi wszystkimi pogrywa. Naprawdę, byli tacy i nie mają oni sobie nic do zarzucenia po dziś dzień, choć wiele lat minęło od tamtych wypadków.
W nie lada kłopocie znalazł się Jurek, a jego adwersarze od razu podnieśli głowy i zaczęli szydzić nie bacząc, że łatwo mogą wywołać w jego wrażliwym sercu furię, która zwróci się przeciwko nim. Jurek wobec falstartu jakim okazało się jego wystąpienie był bezradny. Jak pamiętamy był to jednak człowiek wrażliwy i kierujący się w życiu intuicjami, z których wiele było bezbłędnych. Tak też uczynił tym razem. Jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mu, że jego zachowania powinny eskalować ku ekstremum. Jurek nie wiedział co to znaczy i na początku postanowił dać po mordzie jednemu z wesołków, ale jakaś wewnętrzna, przemożna siła powstrzymała go przed tym krokiem, a w następnej chwili ta sama siła podpowiedziała mu co ma zrobić. I zadowolony jak nie wiem co Jurek zabrał się za wykonywanie polecenia, które wydał mu głos wewnętrzny – postanowił sfingować samobójstwo. Samobójstwo z miłości.
Żeby zaaranżować samobójstwo z miłości, które nie zakończy się w żaden niebezpieczny, krępujący lub komiczny sposób trzeba się nieźle nakombinować. Jurek jednak dysponujący nadwyżkami energii nie lękał się wcale i raźno zabrał się za realizację swojego pomysłu. Oparł go na dokładnej, aczkolwiek intuicyjnej analizie zachowań ludzi z zamkniętego środowiska postawionych wobec wypadków i zachowań zaskakujących i trudnych do zaakceptowania. Od razu odrzucił myśl o tym by powiesić się na drzewie lub rzucić ze skały. To dobre dla durniów, albo prawdziwych samobójców. Jurkowi potrzebny był teatr, lokal pod dachem lub ogrodzony teren na wolnym powietrzu, w którym zgromadzona publiczność mogłaby najpierw wstrzymać oddech, potem go wypuścić, a potem rzucić się Jurkowi na pomoc i wezwać pogotowie, cucąc Jurka jednocześnie i drżąc o tlące się w jego piersi życie.
Kolejnego wieczora, kiedy zabawa w piwiarni na dobre się rozkręcała, a korespondencja między płciami dawno już przekroczyła granicę fazy wstępnej, Jurek ku zaskoczeniu wszystkich znowu wylazł na stół. Barman widząc to, odwiesił brudną szmatę, którą wycierał kufle i ruszył w jego kierunku, dwaj wesołkowie ukryli twarze w dłoniach, dziewczęta z grupy Jurka zaczęły nerwowo chichotać, on zaś rzekł – żem się zakochał! Wy tego nie zrozumiecie. Elżunia mnie nie chce i dlatego się tera zabiję. Po tych słowach sięgnął po stojący na stole kufel wypił zeń resztkę piwa i patrząc w rozgwieżdżone niebo, albowiem piwiarnia była lokalem odkrytym, trzasnął się z całej siły tym kuflem w łeb. Obliczył swój event tak, by po rozbiciu kufla na głowie podciąć sobie jeszcze żyły potłuczonym szkłem, ale nie przewidział, że Pan Bóg nie da mu już szansy na drugi akt. Nie znał bowiem Jurek dokładnie własnych możliwości i walnął się tym kuflem w łeb z taką silą, że zemdlał od razu, a Elżunia widząc to zakochała się w nim od razu i bez pamięci. Jeden z wesołków widząc jak rozwijają się wydarzenia, splunął pod nogi i roztarł plwocinę butem, a barman, który rozgarniał tłum rękami, by szybciej znaleźć się przy stojącym na stole szaleńcu, zatrzymał się i poruszył bezgłośnie ustami tak jakby chciał powiedzieć jakieś niecenzuralne słowo, które skamieniało mu na wargach i stało się zbyt twarde, by je przeżuć.
Dwóch nieznanych mężczyzn chwyciło Jurka za ramiona, podniosło go z ziemi i ułożyło na stole. Jurek miał łeb rozbity jak trzeba, potrzaskany w kilku miejscach i cały zalany był krwią. Jedna z koleżanek powiedziała zaś do drugiej stojącej obok – patrz, taka głupia ta Elżunia, a takie ma szczęście. Druga zaś pokiwała głową ze zrozumieniem.
Jurek leżąc na stole oprzytomniał nieco otworzył oko i niespodziewanie dla samego siebie liczyć zaczął gwiazdy. Wiedział już, że zwyciężył, że warto było, bo dla człowieka wrażliwego i ambitnego za jakiego się uważał, nawet coś tak beznadziejnie trywialnego jak cnota Elżuni warte jest zachodu.
Niewiele miesięcy po tych wypadkach odbył się ślub głupiej Elki i zwariowanego Jurka. Po tym ślubie zaś zaczęły się zwyczajne w takich stadłach podejrzenia o zdradę i stawianie zarzutów o spożywanie alkoholu w nadmiernych ilościach. Cechą bowiem wszystkich ludzi wrażliwych i ambitnych jest niestety nie dające się towarzysko zaakceptować powierzchowność. Tym mniej jest ona do zniesienia im więcej obsesji wrażliwi i skłonni do poświęceń ludzie hołubią w sercach.
Przypominam, że prócz II tomu Baśni jak niedźwiedź na stronie www.coryllus.pl można jeszcze kupić w formie e-booka moją pierwszą książkę „Pitaval prowincjonalny”, która zawiera opowiadania utrzymane w klimacie takim jak powyższa historia. Przypominam także, że jutro o 19.00 w Poznaniu przy Działowej 25, na wzgórzu św. Wojciecha odbędzie się spotkanie z Toyahem i Coryllusem, autorami książek i blogerami. Jednymi w całej Polsce niezależnymi producentami interesujących i zabawnych treści. Serdecznie zapraszam wszystkich mieszkańców Poznania i okolic.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy