Bez kategorii
Like

Ojciec Rydzyk i Nikaragua

03/06/2011
419 Wyświetlenia
0 Komentarze
22 minut czytania
no-cover

Bardzo się staram nie zabierać głosu w sprawach kościoła, księży i wiernych. Czasem jednak stanie się coś takiego…

0


 Bardzo się staram nie zabierać głosu w sprawach kościoła, księży i wiernych. Czasem jednak stanie się coś takiego, przyjdzie mi do głowy jakaś prosta i klarowna refleksja i z moich postanowień nie zostaje nic. Ot, choćby wczoraj. Toyah napisał o tym całym księdzu Natanku, o jego misji i poglądach, o tym jak jest wyśmiewany i lżony. Nie znam księdza Natanka, nie wiem czego naucza, ale potrafię go sobie wyobrazić. Jest to zapewne jeden z tych księży, którzy za komuny opowiadali wiernym, że diabeł mieszka w telewizorze i dla podkreślenia wagi swych słów rozrąbywali na oczach zdumionych parafian pudło po takimż właśnie telewizorze przez ołtarzem, w czasie gorącego kazania. Wobec tego rodzaju istot ludzie o mniejszym temperamencie są po prostu bezradni, mogą co najwyżej apelować do zwierzchników księdza by go powstrzymali. I ponoć tak się właśnie stało w przypadku Natanka. Nauczał on po swojemu ale papież mu zabronił. Nic to nie zmieniło, ksiądz Natanek naucza dalej. I pewnie ma sporą grupę wiernych. Spróbujmy teraz zastanowić się dlaczego tego rodzaju postawy wzbudzają niechęć, wrogość i nienawiść. Przecież ksiądz nikomu niczego nie narzuca, nikt nie zadaje się z Natankiem z przymusu, przychodzą doń ochotnicy. Podobnie jak tylko fani przychodzą na koncerty Nergala. Otóż wszelka indywidualna aktywność księży musi wzbudzać niepokój, bo za tą aktywnością stoi osobisty ich autorytet, który zwykle jest zagadką dla przełożonych, a prócz autorytetu może tam także stać coś jeszcze. Wszyscy zaś dobrze wiemy, że nie ma na świecie groźniejszej broni niż samotny facet na balkonie lub ambonie przemawiający do tłumu. Tak więc ksiądz Natanek budzi niepokój. Pytanie teraz: dlaczego? Ja na to pytanie nie odpowiem, bo nie wiem i jest to sprawa wiernych. No i w ogóle porzucam Natanka i idę dalej.

 

Co jakiś czas mamy w Polsce do czynienia z duchownym, który budzi niepokój. Największy niepokój budzi oczywiście ojciec Tadeusz Rydzyk. Każdy dobrze wie dlaczego. A przynajmniej każdemu zdaje się, że dobrze wie. Mnie też się zdawało, ale wczoraj właśnie do układanki z twarzą ojca Rydzyka dołożyć musiałem kilka nowych elementów. Wszyscy wiemy w jaki sposób przez tak zwanych światłych i inteligentnych ludzi określany jest ojciec Rydzyk. To jest dla nich w najlepszym razie świr, a w najgorszym wcielenie szatana. Nie ma tu miejsca na jakieś niuanse, na próbę zrozumienia i delikatność. Rydzyk zdobył forsę handlując samochodami sprowadzanymi z Niemiec. Tak nam kiedyś mówił telewizor. Ja bardzo przepraszam, ale trzeba mieć skrofuły na zwojach, jak to pięknie napisała pewna komentatorka na moim blogu, by traktować poważnie tę opowieść. Potem pokazywano jak Rydzyk ściąga haracz ze staruszek i wykorzystuje go do jakichś niecnych celów. Jeszcze później próbowano mu w TVN sprzedać helikopter, co się absolutnie nie udało, ale tytuł filmu i tak do tego nawiązywał – Rydzyk kupił helikopter na pieniądze staruszek. Fakt, że go nie kupił, nie miał tu znaczenia. Potem było o tym, że nadaje na obszary Rosji przez co musi być ruskim szpiegiem, a gdzieś pomiędzy tymi newsami pokazano jak jakiś dawny kolega ojca dyrektora, siedząc, cały spocony w fotelu, namawia go do zaprzestania działalności. Strach w oczach tego biednego księdza był tak wielki, że widzę te jego oczy do dziś. Nie wiem co oni mu tam pokazali, czym zagrozili i ile zapłacili, ale namawiał ojca Rydzyka bardzo mocno do porzucenia swojej działalności. Jak widać bez skutku. Czyli żadnych prawdziwych haków na niego nie mają. Gdyby mieli już by je wykorzystali.

 

Być może są ludzie w Polsce, dla których „Radio Maryja”, ojciec Rydzyk i „Telewizja Trwam” nie są żadną tajemnicą. Ja jednak do nich nie należę. Dla mnie fakt, ze istnieją katolickie media, które potrafią wpływać na polityków i trzymać ich w szachu jest zjawiskiem dziwnym i zagadkowym. Oceniam je jednak pozytywnie, a to ze względu na swoją zapomnianą, a wczoraj odkurzoną wiedzę na temat rewolucji nikaraguańskiej.

 

Jeśli ktoś pamięta komunistyczną telewizję łatwo przypomni sobie programy z roku 1979 kiedy to Krzysztof Mroziewicz, młody wówczas dziennikarze telewizyjny, opowiadał grobowym, niskim głosem o okropnościach jakich dopuszczał się w Nikaragui dyktator nazwiskiem Somoza. On także, ten Mroziewicz, opowiadał jacy okropni są Amerykanie, przytaczając powiedzenie jakiegoś polityka ze Stanów brzmiące; Somoza to łajdak, ale to nasz łajdak. Była zima roku 1979, niedawno wybrano nowego papieża Jana Pawła II, ale telewizja polska nie emocjonowała się tym zbyt mocno. Nikaragua była ważniejsza. Zamiast o papieżu Polaku mówiono o księżach z Nikaragui, którzy mordowani są przed ołtarzami przez uzbrojone bojówki Somozy.

 

Żeby się przeciwstawić tej okropności trzeba było najpierw wymyślić ideologię która porwie masy, a następnie przeprowadzić rewolucję. Ideologia była wymyślona już wcześniej, nazywała się teologią wyzwolenia, a z rewolucją marksiści uporali się do lipca roku 1979. Wtedy właśnie wkroczyli do Managui, stolicy kraju. Od razu zapomnieli rzecz jasna o teologii wyzwolenia, a zamiast niej zaczęli przeprowadzać czystki. O tym już niestety nam redaktor Mroziewicz nie powiedział, bo po wakacjach jego program na antenę nie wrócił. A może wrócił tylko co innego było już na tapecie. Faktem jest, że do lutego roku 1980 w Nikaragui nie było już politycznej opozycji, Somoza został zabity w Paragwaju, a wszyscy – łącznie z prezydentem USA Carterem – mieli wesołe miny i byli szczęśliwi, ponieważ sprawiedliwość zwyciężyła. Tylko jeden człowiek nie był szczęśliwy, po tej całej rewolucji – mam na myśli przywódców politycznych i duchowych, a nie zwykłych obywateli – był nim Jan Paweł II.

 

Papież miał bowiem spory kłopot. Oto od dwóch już pontyfikatów spora grupa księży, w dodatku grupa dobrze zorganizowana i mocno zdyscyplinowana sprzeciwia się w istocie, w czynie, w działaniu, nie zaś w słowie i sporze doktrynalnym autorytetowi głowy kościoła. Sprzeciwia się w dodatku w taki sposób, że może zmieniać reżimy w państwa uważanych dotąd za tradycyjnie katolickie i pomagać we wprowadzaniu porządku komunistycznego. Używa do tego celu w dodatku argumentów wziętych wprost z Pisma Świętego.

 

Zastanówmy się bowiem jak to było możliwe, że w Nikaragui, w kraju katolickim na wskroś, gdzie 91 procent populacji przyznaje się do lojalności wobec Chrystusa i Marii Dziewicy, wybucha nagle rewolucja czerwonych, która zwycięża i niszczy stary porządek. – Bo Somoza był okrutny – powie ktoś. No tak, ale komuniści w Polsce, na Węgrzech, w NRD także byli okrutni, a wybuchające tam rewolucje miały charakter błysku i spalały się szybko. Dlaczego? Dlatego, że kościół w tych krajach nie stanowił – do czasu pontyfikatu Jana Pawła II – odpowiedniego zaplecza dla rewolucji, a władza Moskwy była zbyt silna. W Nikaragui zaś takie zaplecze było i miało ono dużo większą moc niż wszystkie polskie parafie razem wzięte. Waszyngton zaś prowadził politykę odprężenia wobec komunistów. Wróćmy jednak do katolickiego zaplecza. W Nikaragui tym zapleczem byli Jezuici.

 

Nie jestem w stanie wskazać dokładnie momentu, w którym ojcowie Jezuici przestali być „ludźmi papieża”, że tak się jednak stało, nie trzeba nikogo przekonywać. Być może doszło do tego gdzieś w okolicach roku 1914, a może trochę później, może dopiero w 1945. Nie mam pojęcia. Chciałem tylko przypomnieć, że papież Klemens XIV dokonujący w XVIII wieku kasaty zakonu nie ujawnił nigdy rzeczywistych przyczyn swojej decyzji. Zachował ją – ja oznajmił biskupom – w swoim sercu. Ojcowie jezuici w Ameryce Południowej, a szczególnie w Nikaragui mieli pozycję więcej niż mocną. Mieli zaplecze, mieli domy, klasztory, pola i plantacje. Mieli także szkoły. Wszystko to trwało tam nieprzerwanie od końca XVI wieku i 40 lat rzekomego nieistnienia zakonu niewiele tu zmieniło. Kiedy zakon się odrodził, Jezuici byli jedną z najpotężniejszych sił w Ameryce środkowej, a w Nikaragui wręcz dominującą. Nie pytajcie mnie jak to się stało, że wielu z nich znalazło się w dżungli, w szeregach marksistowskiej partyzantki, ja tego nie wiem. Wiem natomiast, że po zwycięstwie rewolucji cztery teki ministerialne w nowym rządzie znalazły się w rękach Jezuitów. Sam zaś zakon mimo iż krajem rządziła junta czerwonych wcale nie ucierpiał. Nie mógł ucierpieć, bo przecież oni właśnie byli tą sztywną strukturą, na której oparła się sandinistowska partyzantka. Wokół misji i klasztorów organizowały się wspólnoty wiernych, którym kładziono do głów teologię wyzwolenia. W czasie kazań przekonywano nikaraguańskich wieśniaków, że Chrystus i rewolucja to jedno, że można wierzyć w Boga w Trójcy Jedynego i być jednocześnie komunistą, który zmieni stosunki własności w kraju odbierając wyzyskiwaczom ziemię oddając ją partyjnym kacykom. Bez tego –czyli bez silnej i sztywnej struktury oraz bez pomieszania porządków – boskiego i marksistowskiego nie można było marzyć nawet o zwycięstwie rewolucji w Nikaragui.

 

Ktoś może się zdziwić po co ja to piszę. Nikaragua to mały zapomniany kraj gdzieś na krańcach świata. Jaki to ma związek z Polską i z Europą w ogóle? Nie zdziwiłoby mnie takie pytanie, bo pewnie wtedy w roku 1979 także nikt nie dostrzegał tego związku. On jednak jest. W tym miejscu jednak musimy uczynić małą dygresję.

 

Zanim jakieś państwo, w warunkach światowego pokoju i stabilizacji, podejmie trud reformy lub rewolucji na swoim albo obcym terenie musi rzecz całą przećwiczyć w skali mikro. Musi dowiedzieć się jakie mechanizmy zadziałają w praktyce kiedy ludzi będzie się w imię Boga okradać z ich własności, musi wiedzieć owa siła sprawcza, co się będzie działo kiedy do miast ruszą bojówki uzbrojone w karabiny i granaty. Wszystko musi być przećwiczone, bo ryzyko niepowodzenia jest zbyt wielkie. Tak jest nie tylko z rewolucją, ale także z wielkimi reformami. Pisałem kiedyś o tym jak dokonała się reforma agrarna w guberni kowieńskiej, która po roku 1918 stała się po prostu niepodległą Litwą. W guberni tej były dwa rodzaje własności – polska i ziemiańska oraz litewska i chłopska. Nad całością panowali Rosjanie w osobie Piotra Arkadijewicza Stołypina. Miał on wielki plan zmiany stosunków własnościowych w całym cesarstwie, uwłaszczenia chłopów i uczynienia z nich ludzi wiernych tronowi i państwu poprzez własność, która do nich należy, a którą dało im państwo. Był to plan ambitny i ryzykowny. Stołypin więc w porozumieniu z polskimi panami przeprowadził komasację gruntów wokół Kowna przez co, z dnia na dzień właściwie, biedniacy litewscy stali się gospodarzami pełną gębą. Kiedy zaś „odzyskali niepodległość” i rozparcelowali polskie majątki, mogli już opowiadać śmiało światu o tym jakimi są świetnymi i bogatymi gospodarzami. I świat im uwierzył.

 

Dla Stołypina był to eksperyment w skali mikro, na którym skorzystali Litwini. Korzystają oni na nim do dziś, opowiadając o swojej wyjątkowej wprost gospodarności. Eksperyment w skali makro się nie powiódł, bo Ukraińcy zastrzelili Piotra Arkadijewicza w kijowskiej operze. Gdyby się powiódł najprawdopodobniej nie byłoby ani wojny, ani rewolucji, ale nie byłoby także wolnej Polski. Byłby rosyjski dobrobyt dla maluczkich. Nie ma co jednak mówić o rzeczach niedokonanych a tragicznych. Pomówmy o metodzie.

 

W roku 1979 prezydentem USA jest Carter prowadzący politykę odprężenia czyli lizusostwa wobec Moskwy. Papieżem jest Polak, który odziedziczył po swoim poprzedniku (mam na myśli Pawła VI, a nie Jana Pawła I) taką samą politykę i całe rzesze nieposłusznych rozpolitykowanych i uciekających od doktryny księży, wśród których pierwsze miejsce zajmowali Jezuici. Papież początkowo usiłuje kontynuować dzieło Pawła VI i szuka porozumienia z Moskwą. Spotyka się w trzy miesiące po zajęciu piotrowego tronu z Andriejem Gromyko. Potem zaś jest ta cała rewolucja, te czystki i zmiana stosunków własności w małym kraju, gdzieś daleko, który nosi nazwę Nikaragua.

 

Jezuici jednak to nie tylko Nikaragua, a teologia wyzwolenia popularna jest także w innych krajach Ameryki Łacińskiej. Rewolucje w roku 1979 wybuchły także w Argentynie, Porto Rico i gdzieś jeszcze, nie pamiętam gdzie. Zostały jednak opanowane. Jezuici to także Europa, Azja, Ameryka Północna, są wszędzie i wszędzie mogą organizować wiernych wokół swoich wspólnot. Nauka Chrystusa zaś, jeśli wyprać ją z dogmatów, może pasować do każdej politycznej sytuacji. Eksperyment, który powiódł się w skali mikro łatwo przekuć na sukces w skali makro, jeśli będzie się miało po temu odpowiednie narzędzia. I w roku 1979 takie narzędzia były. Może nawet udałoby się wszystko i świat wyglądałby dziś zupełnie inaczej, gdyby nie to, że papież z Polski zyskał nowego, niespodziewanego sojusznika. Aktora jak on. Człowieka nazwiskiem Reagan. Z tego przykładu i z sukcesu jaki obaj osiągnęli jasno widać, że jeśli już jacyś artyści sprawdzają się w polityce to głównie aktorzy. Broń Boże nie malarze.

 

Jak się to wszystko łączy z ojcem Rydzykiem i księdzem Natankiem. Otóż źródłem sukcesu w akcji zaczepnej, ale także w obronnej, jest posiadanie silnej, obejmującej duży, zwarty i jednolity narodowościowo obszar, sieci ośrodków nauczania, propagandy, wiary, jak zwał tak zwał. Ośrodki te winny skupiać wiernych z ulicy, wiernych świeckich, i promieniować na zewnątrz zwracając na siebie powszechną uwagę. Nie pamiętam jak to się nazywa. Rodziny Radia Maryja czy jakoś tak. Istnienie takie sieci jest ważnym komunikatem dla potencjalnego przeciwnika. Wie on doskonale, że póki nie zniszczy sieci nie ma szans na sukces. To jest wiedza podstawowa. Dlatego ojciec dyrektor jest tak silnie atakowany. Może dla wszystkich było to jasne, ale ja musiałem to sobie samemu wytłumaczyć w taki właśnie sposób. Póki istnieją ośrodki skupiające wiernych, analogiczne do tych istniejących w misjach jezuickich w Nikaragui w roku 1979, choć o odwróconym wektorze, dopóty jesteśmy względnie bezpieczni.

 

Im więcej będzie takich sieci tym bardziej będziemy bezpieczni, pod warunkiem jednak, że będą one odpowiednio wykorzystywane. To znaczy, kiedy pozwoli im się działać, a nie pozostawi samym sobie lub będzie traktować instrumentalnie. Siłą radia Maryja są modlące się kobiety. Mamy jednak jeszcze w Polsce inną silną sieć. To kluby Gazety Polskiej. Tam także jest siła, ale trochę innego rodzaju. Czy jest ona dobrze i maksymalnie wykorzystywana, trudno mi oceniać. W każdym razie powinna być.

 

Jeśli ktoś jest zainteresowany moimi książkami zapraszam na stronę www.coryllus.pl

0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758