Bez kategorii
Like

Odpuścić wygraną – strategia dla PiS

20/02/2011
389 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
no-cover

PiS, jak każda partia polityczna, został powołany w celu rywalizacji o władzę w Polsce, a po jej zdobyciu – dla jej sprawowania i utrzymania. Ponieważ większość znaczących politycznie członków każdej z partii działa w nich z myślą głównie o własnym interesie (a czasem też, przy okazji, z nadzieją na przyczynienie się do poprawy stanu Ojczyzny), to partie siłą rzeczy rozumują w perspektywie kadencji. Większość przywódców partyjnych niechętnie, ale zmusza się, rzecz jasna, do uniesienia głowy ponad tę "perspektywę następnego posiłku", jednak nawet przy najlepszych chęciach musi iść na ustępstwa wobec materii ludzkiej i ludzkich słabości, tej obezwładniającej inercji dążeń i ambicji, sprowadzającej większość aktywności do wspólnego mianownika jakim jest troska o fotel w kolejnej kadencji. Co oznacza, że intelektualnie dość […]

0


PiS, jak każda partia polityczna, został powołany w celu rywalizacji o władzę w Polsce, a po jej zdobyciu – dla jej sprawowania i utrzymania. Ponieważ większość znaczących politycznie członków każdej z partii działa w nich z myślą głównie o własnym interesie (a czasem też, przy okazji, z nadzieją na przyczynienie się do poprawy stanu Ojczyzny), to partie siłą rzeczy rozumują w perspektywie kadencji. Większość przywódców partyjnych niechętnie, ale zmusza się, rzecz jasna, do uniesienia głowy ponad tę "perspektywę następnego posiłku", jednak nawet przy najlepszych chęciach musi iść na ustępstwa wobec materii ludzkiej i ludzkich słabości, tej obezwładniającej inercji dążeń i ambicji, sprowadzającej większość aktywności do wspólnego mianownika jakim jest troska o fotel w kolejnej kadencji. Co oznacza, że intelektualnie dość oczywista perspektywa długofalowa pozostaje zwykle w sferze wzniosłych deklaracji, zaś w politycznej praktyce dominuje kadencyjna dojutrkowość, pożerająca większość czasu i energii na ustalanie kolejności dziobania w zbliżających się wyborach (czy to sejmowych, czy samorządowych – nieważne). Jedynie wybory prezydenckie wolne są w zasadzie od tego obciążenia, ale też nie do końca, bo wówczas na szczytach partyjnych hierarchii rozpoczyna się dyskretna, ale gorączkowa przepychanka w kolejce do pałacu.

W ostatnich latach, nie tylko w blogosferze, podnoszono wielokrotnie kwestię definicji "męża stanu". Zestawiano przymioty niezbędne politykowi do uzyskania tego zaszczytnego miana, jak również wady bezwzględnie to wykluczające. Zdolność do myślenia w perspektywie dłuższej niż kadencja parlamentarna czy prezydencka okupowała w tych dyskusjach zwykle czołowe miejsca. Czasem co bardziej przytomni dyskutanci dodawali "…oraz umiejętność przeforsowania działań partii i urzędu w takiej perspektywie". I to jest na pewno conditio sine qua non nie tyle może nobilitacji polityka na "męża stanu", ale z pewnością — zapewnienia trwałej obecności danego ugrupowania  na scenie politycznej.

W ciągu minionego 20-lecia zdolnością do prowadzenia tak określonej polityki wykazało się w zasadzie jedno tylko ugrupowanie – PSL. Wszystkie inne po dłuższym lub (częściej) krótszym czasie ulegały erozji (a czasem eksplozji), z powodu nie dających się pogodzić rozbieżności wśród swych rywalizujących o przywództwo "samców alfa i beta". Na naszych oczach stało się to z SLD (choć opieka Sił Wyższych i wciąż rozległa wspólnota interesów uchroniły to ugrupowanie przed całkowitą rozsypką), a teraz jesteśmy obserwatorami procesu rozpadu wewnętrznego w łonie PO. Czemu w tym kontekście nie wspomniałem o sprawie PiS – PJN? A dlatego, że tu tendencja do rozpadu została w porę zdiagnozowana przez kierownictwo partii i wysterowana w kierunku kontrolowanego wydalenia ludzi stanowiących zarzewie problemu. Warto przy tym dostrzec zasadnicze różnice między wcześniejszym pozbywaniem się z PO potencjalnych rywali Tuska zanim zaczęli być naprawdę groźni dla partii (albo mimo tego, że byli groźni co najwyżej dla Tuska, a partię mogli jedynie wzmacniać), a wydaleniem grupy Kluzik i Poncyliusza z PiS, która nie stwarzała rzeczywistego zagrożenia dla kierownictwa partii, ale grała na jej kompromitację w oczach elektoratu i rozpad.

Wracając do perspektywy czasowej działalności PiS – niecierpliwi członkowie i sympatycy tej partii, jak też pełni złych przeczuć i lęku o przyszłość kontestatorzy III RP domagają się mobilizacji w celu wygrania wyborów i przejęcia władzy przez PiS już teraz, jak najszybciej. O ile wygranie wyborów nie jest jeszcze nie do pomyślenia — wszak szybko narasta rozczarowanie co bardziej przytomnych przedstawicieli elektoratu PO — to już przejęcie władzy jest sprawą niezwykle problematyczną, o ile nie w ogóle praktycznie niemożliwą. Trzeba sobie bowiem zdefiniować pojęcie władzy — a nie wyczerpuje go bynajmniej kwestia uzyskania większości parlamentarnej. Wszak truizmem będzie tu przypomnienie problemu trój-, a może i czwórpodziału władzy. Jeśli dobrze się zaś przyjrzeć, można wyróżnić nawet sześć, jeśli nie siedem czy osiem istotnych składowych władzy (ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza, a do tego te "niższego rzędu", co nie znaczy, że mało istotne — media, samorządy, administracja terenowa, sfera finansowa, biznes, formacje mundurowe, a nawet tłum).

Wygranie wyborów parlamentarnych to dopiero początek – a przecież w dzisiejszym stanie PiS nie bardzo wie, co należałoby czynić dalej. Koalicja z jakimkolwiek innym ugrupowaniem, które miałyby szansę dziś znaleźć się w Sejmie grozi albo odwróceniem się twardego elektoratu (SLD), albo powrotem do problemów kadencji 2005-7 (PJN, PSL). O koalicji z PO, a nawet z jedną z jej pochodnych w razie rozpadu, mowy na razie być nie może. O przywróceniu normalnej pozycji w mediach PiS marzyć nie może. Bardzo trudno byłoby mu zdobyć przychylność setek tysięcy urzędników stanowiących od pokoleń żelazny elektorat postkomunistycznej lewicy, a co najwyżej "ludzi rozumnych" z PO. O tym, czy możliwe jest przejęcie kontroli nad sercami i umysłami mundurowych, dyskutuje się od dawna, podobnie jak nad tym, na ile silne pozostają powiązania oficerów piastujących kluczowe stanowiska z rosyjską razwiedką. W tym wypadku trudno byłoby więc określić, kto tu zdobywałby wpływ na kogo… Najtrudniejsza jest chyba sytuacja z władzą sądowniczą i nad tym rozwodzić się nie trzeba – sądy i prokuratura to nienaruszony trzon sowieckiego systemu władzy, nieco przypudrowany i podmalowany na zachodnią modłę, w istocie jednak nadający się wyłącznie do gruntownej przebudowy od podstaw.

Nie wolno też zapominać o mitygującym wpływie urzędu prezydenta. Jego obecny lokator, przy całej swojej niekompetencji, będzie miał dość możliwości szkodzenia nieprzychylnemu mu rządowi i parlamentowi, by skutecznie sparaliżować działania nawet w razie posiadania przez PiS większości konstytucyjnej (na co się bynajmniej nie zanosi). Niewątpliwie w takiej sytuacji doszłoby do zakulisowej koordynacji działań Bigosława, mediów i wszelkich pozostałych efektoró razwiedki, by jak najszybciej pozbawić Kaczyńskiego i PiS realnej władzy nad państwem. W efekcie czego wrócilibyśmy do roku 2007, o ile nie od razu do 2010…

Wielu komentatorów o zapatrywaniach prawicowych nie waha się określać Jarosława Kaczyńskiego mianem męża stanu. Moim zdaniem to tak, jak z nagrodą Nobla dla Obamy – jest to jedynie projekcja własnych oczekiwań, antycypacja samosprawdzenia się przepowiedni. JK jest oczywiście – przynajmniej moim zdaniem – jedyną jasną gwiazdą na firmamencie polskiej polityki, jednak okoliczności nie pozwoliły mu jak dotąd w pełni rozwinąć skrzydeł, nie dały nam szansy przekonać się, na ile te antycypacje wielkości sprawdziłyby się w praktyce. A że pozory lubią mylić naiwnych, widać po Tusku – walcząc o władzę ryczał jak lew, a teraz zdycha jak mucha. Z opiewanej pieśnią tłumu wielkości nie zostało już nic.

Cóż więc powinien począć Kaczyński? Z całą pewnością najpierw – policzyć aktywa. A nie ma ich przesadnie dużo. Gdyby miał sięgnąć po władzę z tymi kartami, które ma, prędko przekonałby się o ich słabości. Obserwując go odnoszę wrażenie, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Potem – podjąć działania, jednocześnie w kilku kierunkach. A więc – przewietrzyć partię – na dole bowiem zbyt wiele struktur zostało przejętych przez podstawionych ludzi, a to oznacza bardzo wymierne straty wyborcze. Następnie – skorzystać z okazji stręczonej przez PO i "wejść" w think-tanki. Partii potrzeba bowiem intelektualnego fermentu. W skojarzeniu z poprzednim – otworzyć się na blogosferę, po pierwsze dlatego, że zwykłe media są dla prawicy zablokowane, po drugie dlatego, że media interaktywne (na czele z Internetem) to przyszłość. W perspektywie 10 lat mioże dojść do odwrócenia wpływów i znaczenia obecnych mediów tradycyjnych i internetu. Warto z tego skorzystać. Kolejna sprawa – na bazie dwóch poprzednich – rozwijać program, program nie tylko ustawodawczy, ale przede wszystkim społeczno-ideowy. Ale i postarać się o wypracowanie odpowiedzi w takich kwestiach, jak finanse i współpraca międzynarodowa, zagrożenia o charakterze polityczno-militarnym, zahamowanie fatalnych przemian w szkolnictwie i edukacji, zagrożenia demograficzne. PiS musi przestać unikać formułowania jasnych odpowiedzi na pytania o kierunki zmian w ubezpieczeniach i opiece społecznej – a odpowiedzi te należy wesprzeć studium wykonalności. Trzeba też pokusić się o stworzenie planu zmian w systemie wymiaru sprawiedliwości i sądownictwa gospodarczego. Trzeba szukać recept na zapaść nauki i szkolnictwa wyższego. Konieczne jest wreszcie dostrzeżenie i zdefiniowanie zagrożeń transgranicznych nie tylko na wschodzie kraju, ale i na zachodzie.

Właściwie – gdzie nie spojrzeć, wszystko w Polsce jest zorganizowane w ułomny sposób, a jeśli ktoś mierzy się z wyzwaniami godnymi męża stanu — nie może uniknąć stawienia temu czoła. Tusk, póki nie stało się żenująco oczywiste, jak naiwne i płonne było pokładanie w nim jakichś nadziei, dawał wielu Polakom nadzieję na "przestawienie wajchy" w pożądanym przez nich kierunku. Miał na to ich mandat. Nawet ja, który od zawsze postrzegałem go jako nowego Dyzmę, nie odmawiałem mu posiadania dostatecznej władzy do zaprzeczenia temu wizerunkowi.

Teraz zbliża się nowe otwarcie i szansa dla Jarosława. Nie, nie w tych wyborach – tu pierwszym sprawdzianem będzie dla niego powstrzymanie się od wyścigu po władzę. Ale w dwa lata po tegorocznych wyborach, kiedy rząd PO-SLD załamie się pod ciężarem problemów, PiS na czele z JK będzie miał szansę na powrót do władzy. Jeśli dobrze wykorzysta te lata na przygotowania, to spełni nasze nadziej – niechby i połowicznie. Jeśli zaś nie, to upadek "ostatniej nadziei Białych" będzie równie bolesny w skutkach, co upadek Tu-154M.

0

tipsi

milosnik buraczków zasmazanych

34 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758