Odpowiedzi Internautom w kwestiii emerytalnej
14/03/2012
381 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
Uwagi Internautów dają znakomitą okazję wyjaśnienia wielu nieporozumień, dlatego krótko:
Panie Zenonie, pana wypowiedź znakomicie oddaje całe to zamieszanie intelektualne, z jakim mamy do czynienia.
Oczywiście, że tzw. starzenie się społeczeństwa nie prowadzi do wzrostu wydajności. Wydajność to po prostu relacja produktu do wielkości zatrudnienia. Jeśli piszę, że w przykładowej społeczności produkt wytwarza 50% ludności, w porównaniu z 80% we wcześniejszym okresie, to znaczy, że wzrosła wydajność pracy – jak łatwo obliczyć z 1,25 do 2,0.
Tak naprawdę nie jest istotne, kto to są te pozostałe 50% ludności – mogą to być emeryci albo jacyś inni bezproduktywni obywatele. Założenie jest takie, że pracujący wytwarzają produkt zaspokajający potrzeby wszystkich. Kilkanaście lat temu była taka koncepcja określana w skrócie jako 20:80, której właściwie nie obalono, że do wytworzenia produktu potrzebnego do zaspokojenia potrzeb, wystarczy (może nie teraz, ale już niedługo) 20% ludności, 80% nie musi pracować – to jest właśnie ten wzrost wydajności pracy. Wtedy pracujący muszą po prostu zapłacić wyższy podatek lub jakąś składkę dla przekazania dochodu pieniężnego pozostałym, by mogli wyprodukowane dobra wykupić.
Oczywiście, gdyby liczba zatrudnionych spadła z 80% do 50%, a wydajność nie wzrosła, to społeczeństwo zubożeje, to jest oczywiste, Pan nie zauważył założenia, że produkt w tym przykładzie nadal wynosi 100 i – jeśli zostanie rozprowadzony w społeczeństwie – zaspokoi wszystkie potrzeby.
Pokazałem, że jeśli w sytuacji wzrostu wydajności produkcji nie zmieni się struktura podziału dochodu pieniężnego, to będzie – pozorna – nadprodukcja, bo pracujący będą mieli nadwyżkę produktu, którego nie będą mogli sprzedać na krajowym rynku, a reszta (te pozostałe 50%) będzie żyła w nędzy, nie zaspokoi swoich potrzeb. Producenci zarobią więcej, jeśli wyeksportują – i wtedy będą mieli oszczędności, które będą tylko „napędzały” system finansowy, a sytuacji biedy tych pozostałych – to bynajmniej nie zmieni.
Tak mniej więcej wygląda współczesna gospodarka. I plecie się głupstwa, że „nie stać nas na państwo dobrobytu”. To bzdura, bo niech Pan, Panie Zenonie, zada sobie proste pytanie: – Dlaczego nas nie stać, skoro gospodarki są większe i wytwarzają znacznie więcej niż wtedy, gdy było państwo dobrobytu? Towarów mnóstwo, sklepy zalegają nadmiarem produktów, a na dobrobyt nas nie stać? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Wiara, ze kapitałowy system emerytalny coś zmienia jest naiwna. Jest naiwna, bowiem tak naprawdę następuje tylko przekierowanie środków: zamiast bezpośredniego transferu poprzez system repartycyjny, ujęcia części dochodów pracowniczych, a więc z kosztu pracy, ujęcie pieniędzy w innej części obiegu pieniężnego, tam, gdzie generowane są zyski firm – przecież firmy mają wypracować rentowność i mamy część jej zabrać na wypłaty emerytur. Zamiast z lewej kieszeni, zabrane ma być z prawej kieszeni. Ale prawa kieszeń jest jednak mniej zasobna, albo i tak odbije się to na wzroście. System kapitałowy byłby sensowny tylko przy założeniu, że giełdy i cały sektor finansowy zawsze rośnie. Ale tak nie jest, jest on bardzo wahliwy, może być w stagnacji, po prostu nie wypracuje zysków. Przecież cały ten kryzys ma swoją przyczynę w tym, że okazało się, że „zawsze bynajmniej nie rośnie” – i ceny domów w USA zaczęły spadać, załamał się rynek hipoteczny.
Segment kapitałowy mógłby być co najwyżej dodatkiem do systemu emerytalnego, jeśli środki oszczędzane na cele emerytalne byłyby kierowane na produktywne sektory gospodarki a nie na pompowanie baniek spekulacyjnych, bo to jest tylko element destabilizujący gospodarkę. Tego niestety niedouczeni twórcy polskiej reformy emerytalnej nie rozumieli, z powodu kiepskiego wykształcenia ekonomicznego. W książce wydanej przez Instytut Polityki Społecznej (redagowanej przez prof. Józefinę Hrynkiewicz – tytułu nie pomną, bo nie mam jej pod ręką) wykazuję liczne nielogiczności tej reformy. I inni autorzy też jej dokładają surowe razy.
Ten przykład miał pomóc zrozumieć, że kluczowe znaczenie ma wydajność pracy. W Polsce wydajność rośnie, ale oczywiście nie tak jak powinna.
Demografia to zupełnie inna sprawa. Jeśli przyjmiemy założenie, że wydajność nie rośnie, to oczywiście starych ludzi nie da się utrzymać. Przedstawiony przeze mnie przykład ma tylko pokazać istotę problemu: wydajność i mechanizm podziału, że dochody pieniężne muszą być tak rozdzielone, by potencjał wytwórczy społeczeństwa został spożytkowany, mechanizm rynkowy tylko wtedy prawidłowo funkcjonuje, gdy ten podział jest dostosowany do wzrostu wydajności pracy.
I krótko panu podpisującemu się Max99.
Panie Maxie, sprawa jest prosta. Trzeba sięgnąć do Tablic Trwania Życia. Jest tam kolumna podająca liczbę osób z 100000 urodzonych, które dożywają danego wieku. W tabeli dla mężczyzn wieku 20 lat dożywa 98909, a wieku 65 lat 72021. Z podzielenia tych liczb mamy 73%. W przypadku kobiet jest inaczej, one mają się, jak widać lepiej w tym świecie. I dobrze, niech nam panie żyją sto lat, szkoda, że bez nas, bo my żyjemy krócej. Ale czy to oznacza, że mają pracować do 67 roku życia? W wielu zawodach to po prostu nie ma sensu – wystarczy wyobraźni i rozsądku. A znalezienie pracy w innym zawodzie jest po prostu niemożliwe. Więc pseudoeksperci, którzy doradzają premierowi i prezydentowi dają dowody kompromitującego braku kompetencji.
Pozdrawiam, Jerzy Żyżyński