Odpowiadam dyskutantom – 2
07/10/2011
319 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Jeden z dyskutantów przywołany przeze mnie cytat, że w ekonomii nagrodę Nobla mogą dostać uczeni mający całkiem przeciwstawne zdanie, skomentował stwierdzeniem, że w takim razie ekonomia nie jest nauką.
Jest nauką. I jest to jedna z najtrudniejszych nauk, bo problem polega na tym, że o ile w naukach przyrodniczych prawda jest jedna i stopniowo się jej poszukuje udoskonalając teorię, dokonując przy tym przełomowych odkryć teoretycznych (czego przykładem była ogólna teoria względności), to w ekonomii nie ma jednej prawdy, wszystko zależy od konkretnych uwarunkowań, kątów widzenia – tzw. szkoły ekonomiczne są po prostu patrzeniem na rzeczywistość pod różnymi kątami.
A z ludźmi jest tak, że często czytając widzą tylko to, co chcą widzieć, a nie to, co jest napisane. Jeszcze raz powtarzam: ja nie mówię, że należy się bez opamiętania zadłużać, mówię tylko, że sam dług nie jest problemem, problemem jest jego zagraniczna część i koszty obsługi. I że sam mechanizm zadłużania trzeba rozumieć.
Politycy, między innymi pan prezes Jaroslaw Kaczyński, walą w rząd, że strasznie zadłużył Polskę. I ma rację, bo taka jest rola polityków, zwracać uwagę, że dług jest duży i lepiej, by był mniejszy. Dobrze zatem robi.
Ale ekonomista musi patrzeć obiektywnie i mówić o zasadach. Jeden z dyskutantów stwierdził, że bogactwo to nie dług, że korzysta wierzyciel. No właśnie, ale problem polega na tym, kto jest wierzycielem. Wszyscy funkcjonujemy pod presją niesłychanej propagandy i zalewu słów, przez co ginie ich prawdziwe znaczenie. Jeśli państwo dla sfinansowania swych wydatków emituje instrumenty finansowe zwany obligacjami, a pan zamienia swe oszczędności złożone w banku na te obligacje, czyli miał pan 10 tys. zł oszczędności i teraz ma 10 tys. w obligacjach, to jest to pańskie bogactwo, czyli inaczej mówiąc majątek – mówimy tu o bogactwie w sensie ekonomicznym, a nie bogactwie w sensie sentymentalnym, a dla jednego 10 tys. to tyle, co splunąć, dla innego wielka kwota.
I w tej sytuacji państwo zadłużyło się, ale pan zmienił swoją formę posiadania majątku z gotówki na obligacje lepiej oprocentowane niż oszczędności bankowe. No więc, o co pretensje? Czy my wszyscy, obywatele razem z państwem, przecież państwo to my – staliśmy się biedniejsi? Nie, po prostu pan ma majątek (swe bogactwo) w innej formie.
Pan zostawi te obligacje swemu synowi i za ileś tam lat on dostanie z powrotem 10 tys. zł, tak jak dostałby je z banku, a odsetki będą służyły na bieżące wydatki lub mogą być oszczędzane albo inwestowane w następne obligacje. Odsetki wyższe od odsetek bankowych – bo takie są relacje między oprocentowaniami.
Oczywiście państwo mogłoby się nie zadłużać, ale wtedy dla sfinansowania swych wydatków musiałoby zwiększyć podatki – co Pan woli większe podatki, zatem zbiednieć, czy mieć obligacje?
Jak państwo zadłuża się u własnych obywateli, to po prostu ma miejsce tylko zmiana formy finansowania: zamiast podatków – pożyczki. Któryś z dyskutantów twierdzi, że dobrze, że są te progi, lepiej, by było 6%, a nie 60%. Nie ma racji, bo co, wolałby wyższe, dużo wyższe podatki?
Ale, oczywiście są granice – wyznaczają je koszty obsługi: powinny być takie, aby nie były wyższe od deficytu – w ekonomii mówi się, by nie było nadwyżki pierwotnej, bo wtedy „wąż zjada swój własny ogon”, dług kosztuje więcej niż to, co mamy pożyczać i rzeczywiście są problemy. Dlatego tak podkreślałem, że Minister Rostowski sprzedając polskie obligacje „jak świeże bułeczki” powoduje, że koszty obsługi będą wysokie – i to jest problem. Przecież te 60% to jest próg uznany przez Unię za dopuszczalny.
Przecież nawet w rodzinie zauważymy, że nie jest problemem, ile pożyczyliśmy na kupno mieszkania, nie jest ważna sama wielkość długu: ważne są koszty jego obsługi – czyli oprocentowanie i na ile lat, bo to determinuje wielkość rat. Istotne jest, czy ze swych dochodów będziemy w stanie te raty spłacać, a zdrowe finanse domowe będą wtedy, gdy zaspokoimy swe potrzeby i jednocześnie spłacając pożyczkę, będziemy powiększać swe oszczędności, by wyjechać na dobrze spędzone wakacje.
Ale gdy pożyczacie na nabycie mieszkania, to okazuje się, że ważne jest, w jakiej walucie. Jak pożyczało się we frankach, to było fajnie, ale do czasu. Nagle koszty zaczęły rosnąć, bo złoty się osłabił. I ten sam problem z państwem. Dlatego podkreślam: nie sam poziom długu jest problemem, tylko to, że znaczna jego część to dług wynikający z tego, że obligacje lekką ręką zostały sprzedane za granicą. I to nam się może odbić czkawką w sytuacji, gdy limity bezsensownie, prze ludzi ekonomicznie niekompetentnych, zostały wpisane do Konstytucji i ustawy o finansach publicznych. Bo nagle rząd będzie musiał zwiększyć podatki albo ciąć wydatki – łatwo powiedzieć, ale jak szkoły, komisariaty, drogi, nauka itd., wszystko zacznie się sypać, to co Pan powie? Wyjedzie do Irlandii?
Skoro mówię, ze sam dług, jako taki, nie jest problemem, to po to, by koncentrować się na właściwym problemie, a nie na jego otoczce.
Jeden z Panów pisze bardzo ciekawie, ale strasznie, bo jednym ciągiem, bez dzielenia na akapity – fatalnie się czyta: ludzie, starajcie się pisać przejrzyście – na znaczenie dzielenia tekstu na akapity zwracał uwagę Wańkowicz – polecam.
A Pan zwraca uwagę na ważne kwestie – ta bez sensu pożyczka dla Grecji; ma Pan rację, co do tych pułapek, w jakie nas wciągają. Przecież proszę Państwa, te limity wpisane do prawa – to są takie właśnie pułapki. Ale przywołał Pan też znakomitego, jak zawsze ostrego – takich ludzi nam trzeba – Janusza Szewczaka, znakomitego analityka. Janusz ma rację, gdy mówi o całościowym długu, włącza dług osób prywatnych – to jest problem, zwłaszcza przy tych stopach procentowych i spredach i wobec faktu, że kasę na tym robią niepolskie banki. Ale to jest ważne przede wszystkim właśnie ze względu na jego część zagraniczną.
Ale Janusz zwraca też uwagę na ważną kwestię kosztów tych mistrzostw. Władowaliśmy parę miliardów w stadiony, autostrady – fajnie, ale za ile i kto na tym zarobił – piszę w kawałku o partnerstwie publiczno-prywatnym. I znakomita analogia z Grecją: oni rzeczywiście, też władowali miliardy w mistrzostwa – ile im się zwróciło, a ile nam się zwróci? – Obawiam się, że nie odzyskamy wiele z tego, co włożymy – i wtedy może być kryzys, to tak jak w rodzinie, w której zamiast na budowę warsztatu pracy i naukę, znaczną część zarabianych pieniędzy wydano na zabawy i hulanki. I Janusz ma rację, że wtedy czekają nas cięcia sektora publicznego, bezhołowie, albo kolejna podwyżka podatków – i w końcu, jak będą dalej rządzić, to VAT dociągną do 25% albo i wyżej. Uważam, że podwyższanie VAT-u to delikatnie mówiąc niezbyt mądre posunięcie.
I jeden z Panów ma rację, że przy tak słabym państwie – to jest problem – zatem w tym się zgadzamy – piszę o micie silnej gospodarki.
Inni też w większym lub mniejszym stopniu mają rację – prawie jak w nauce ekonomii: każdy ma swoją szkołę myślenia – choć, wybaczcie, czasem tylko podstawową.
Pozdrawiam, Jerzy Żyżyński