Minął rok od tragedii smoleńskiej. Rok gorzkiej prawdy, rok zabijanej nadziei, rok wzmacniania się targowicy. Po tym roku trzeba stwierdzić: pamięć wciąż żyje w narodzie i będzie odradzać się jak Feniks z popiołów. Mało nas? Urośniemy.
Minął okrągły rok od tragedii smoleńskiej. Rok gorzkiej prawdy, rok zabijanej nadziei, rok wzmacniania się targowicy przy żłobach władzy. Gorzka pigułka prawdy obudziła z letargu nielicznych. Feniks nadziei płonął od święta w lampkach zniczy na mogiłach i placach, gaszony natychmiast przez służby mundurowe rządzących. Targowica nie targuje się z nami o kształt Polski. Niczego nie chce naprawiać. Dobrze jest. Jest dobrze.
Po roku od tragicznej – nagłej i brutalnej jak cios Brutusa w plecy, lecz zawinionej – katastrofy samolotu prezydenckiego, taniec chochołów nakręca w najlepsze emocje narodu. Dziel i rządź, rządź i dziel – ta gwiazda ciemności zamula mózgi marionetek władców, odbiera prostym ludziom wiarę w siebie i rozsądek.
Zadeptują kopytami propagandy pamięć o najnowszej historii. Zaciskają na gardłach, nieposłusznych i nieskłonnych do niewoli, ostrogi pogardy. Przybijają gwoździami agenturalnych racji Boga, Honor i Ojczyznę pod wiekiem własnych prowizji i zysków – w trumnie dla przyszłych pokoleń. Nie ustają w dzieleniu Rzeczpospolitej na obozy i dzielnice.
I co im zrobi ta garstka Solidarnych, Walczących, Modlących (się) o powrót wolnej Ojczyzny?
Gorzkie jest podsumowanie roku żałoby. Po tragicznej śmierci prezydenta Rzeczpospolitej Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu na Golgotę Narodów skazańców, PRL rozkwita w najlepsze.
Czarnymi kwiatami – długu, korupcji, prawa sprawiedliwego dla agentów, głodowych emerytur dla dzieci przyszłości, rosnącym bezrobociem, wymieraniem pokoleń i emigracją, chorą służbą zdrowia i wypasioną biurokracją – pokrywa się czerwony kraj. Gangreną i rakiem pożera, co mogło być zdrowe, gdyby nie zdrada, nienawiść i pogarda rządzących. Pasą się pasibrzuchy przy putinowskich i unijnych żłobach. Nawet, gdy dostają w mordę, odczuwają masochistyczną przyjemność. Z nawiązką odbiją sobie upokorzenia w rytuałach sadyzmu wobec słabych i ubezwłasnowolnionych Polaków.
Nie ma tu nazwisk – nazwiska każdy zna i sobie je wstawi wedle uznania. Nie ma tu konkretów- konkrety każdy odnajdzie we własnym losie.
Ważniejsze są pytania o przyszłość. Co z tym zrobimy? Czy coś zechcemy zrobić?
Wkrótce wybory parlamentarne. Coś w nas się skruszy? Oprzytomniejemy w swej zdrowej większości?Posypiemy popiołem głowy odpowiedzialnych za bezczelne rozwalanie państwa i wyślemy ich na pokutę do miejsc, gdzie nie ma władzy? Wątpię. Klasa polityczna przyssała się do ciała Rzeczpospolitej jak kleszcz i dopóki pozwalamy jej, pije krew.
Gdy wątpię, chcę się mylić. Chcę wierzyć, że możliwa jest radykalna zmiana rozpisana na dwa kroki.
Krok pierwszy. Wybory parlamentarne wygrywa PiS i wygrywa je w węgierskim stylu Viktora Orbana. Jarosław Kaczyński zostaje premierem Rzeczpospolitej. Ten akt przywraca minimum równowagi w państwie i daje nadzieję na konieczne, choć twarde reformy.
Krok drugi. W ciągu kolejnych czterech lat do głosu dochodzi następne pokolenie Polaków. Pokolenie ludzi młodych, kompetentnych, patriotycznych i zatroskanych o los własnych dzieci, (w tym również powracających z zesłania emigracyjnego). Tylko odsunięcie od władzy targowicy okrągłostołowej daje nadzieję, że Rzeczpospolita przywróci Polakom etos godności i honoru, pracę, kapitał i podmiotowość obywatelską. (Mam nadzieję, że Jarosław Kaczyński zrozumie, że warto być patronem ruchu, który promuje i przygotowuje następne pokolenie Polaków do przejęcia władzy.)
Im dłużej przyglądam się bowiem starym i schorowanym dzieciom PRL-u od dwudziestu lat dzierżącym ster władzy w Polsce, tym mocniej domagam się wielkiej zmiany, która – w swym pełnym nadziei finale – odeśle III Rzeczpospolitą do lamusa historii. Już czas. W chorych sumieniach okrągłostołowych elit nic zdrowego nie ma prawa się urodzić.