Oblane egzaminy z mobilizacji salonu
19/06/2011
474 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
Ostatnia tzw. Parada równości w Warszawie jak i anty-manifestacja z 11 listopada 2010 roku pokazują, że z możliwościami mobilizacyjnymi środowisk związanych z „Gazetą Wyborczą” nie jest najlepiej.
Przypomnijmy – na początku czerwca 2011 roku, mimo ogromnego zgiełku propagandowego i „pushowania” imprezy – w paradzie tzw. równości uczestniczyło raptem kilka tysięcy osób. Sam Piotr Pacewicz (wice-naczelny „GW”), który lubi czasem pohasać w stroju kobiety, w towarzystwie „gentelmenów” z piórkami zatkniętymi w zadek – pisał:
Na piątkowej Paradzie Równości w Tel Awiwie ponad 100 tysięcy ludzi. Na sobotniej w Warszawie aż bałem się liczyć, może dwa tysiące? Trzy?
A potem:
Polski obywatelskiej nie ma. Lewicowców spod znaku "Krytyki Politycznej" mało, feministek poza kilkoma działaczkami Feminoteki niewiele, z "Gazety" jestem chyba sam, trochę osób z organizacji pozarządowych. Żadnych publicystów, ludzi uniwersytetów, aktorów (…)
Jeśli zaś cofnąć się wstecz do 11 listopada to obraz również nie jest dla (nomen-omen) różowy. Seweryn Blumsztajn – jeden z nestorów środowiska – w trakcie debaty w kawiarni „Nowy wspaniały świat” zachwycał się kontrmanifestacją, której liczebność oszacował na 2-3 tys. osób, choć biorąc pod uwagę liczbę gwizdków, które Blumsztajn zamówił aby „wygwizdać” faszyzm (podobno kilkadziesiąt tysięcy)– było to przyznanie się do klęski.
„Wyborcza” ma powody do niepokoju, bo choć wyśmiewa Jarosława Kaczyńskiego, że w rocznicę katastrofy smoleńskiej zgromadził 7 tysięcy osób, czyli mniej niż na meczu piłkarskim (w rzeczywistości te 7 tysięcy to była szacunkowa liczba uczestników, która przyszła z Jarosławem – samych podpisów pod różnymi projektami ustaw zebrano ponad kilkanaście tysięcy, więc nie ma możliwości aby informacje o frekwencji podane przez GW były chociaż zbliżone do prawdy – zresztą, kto był ten wie), to sama o takiej mobilizacji może pomarzyć.
Dodatkowym ościeniem dla „GW” może być fakt, że jakakolwiek akcja zorganizowana przez kluby „Gazety Polskiej” (a więc pisma o znacznie mniejszym nakładzie niż „Wyborcza”) potrafi bez trudu zgromadzić od kilkuset do kilku tysięcy uczestników (np. manifestacja pod ambasadą Rosji w przeddzień rocznicy smoleńska).
W czym więc rzecz? Dlaczego sztandarowe projekty, z którymi utożsamia się środowisko „sił postępu” (takiego określenia użył Blumsztajn – świadomie lub nie, tego nie wiem – ale zapachniało poprzednim ustrojem) jak prawa gejów czy walka z faszyzmem (domniemanym głównie) nie jest w stanie postawić na nogi mas? Być może odpowiedź daje sam redaktor Blumsztajn:
Natomiast jeśli chcemy walczyć z faszyzmem to musimy dotrzeć do tych wszystkich innych, którzy mają to gdzieś, którzy uważają to za margines, którzy obudzą się za parę lat…
Prawdą jest to, że środowisko „sił postępu” od dawna nie ma jakiejś idei, spoiwa wokół którego mogłoby te masy postawić na nogi. Z moich obserwacji taki też jest profil przeciętnego zjadacza propagandy z „Gazety Wyborczej” (pomijam całkiem sporą – przynajmniej w moim otoczeniu w pracy – grupę czytelników, która czytuję w „GW” tylko strony gospodarcze, a resztę publicystyki politycznej olewa ciepłym moczem), którzy uważają że PIS jest zły (dlaczego pytam czasami – i prawie żaden nie potrafi się bronić dłużej niż kilka minut), wiec trzeba popierać PO lub SLD, bo taka moda.
Ale z tym poparciem to bywa też tak, że i owszem popierają – ale głosować nie głosują, bo i tak wierzą że PO wygra, bo „GW” pokazali, że ma 50% poparcia a PIS – 20%, więc o co chodzi? I jak mają iść do wyborów albo zrobić coś dla siebie lub rodziny – to wybór nie okazuję się trudny, a że wszyscy politycy kradną, to jest im wsio ryba.
Takiego sobie salon obywatela- konformistę wychował – więc takiego ma. Nie muszę pisać, że ta druga strona – czyli blumsztajnowe „siły zła”- kierują się inną aksjologią (w ogóle ją mają, co czyni że cel ich walki ma dużo głębszy sens).
Na tych pierwszych postawił Tusk z ekipą (naturalny, bo jedyny sprzymierzeniec salonu, który może powstrzymać czarne sotnie z PIS) – i do końca musi drżeć o wynik, zachęcać straszyć, mobilizować.
Na drugich stawia Kaczyński – i o w miarę dobry wynik może być spokojny, mogąc się skupić na dotarciu do tych, którzy po 4 latach rządów i sukcesów „zielonej wyspy” PO weszli w dorosłe życie.
Najczęściej od razu na bezrobocie.