Ciekawe jest bowiem to dlaczego człowiek deklarujący bezwzględne posłuszeństwo regule i miłość do Chrystusa nagle, zrywa z tym wszystkim i idzie sobie gdzieś, opowiadające jeszcze w gazetach i telewizjach, że coś jednak jest z tym Chrystusem nie tak.
Dawne to czasy, kiedy w GW toczyła się dyskusja na temat porzucenia Kościoła przez księży Obirka i tego drugiego. Ileż się wtedy atramentu polało, hej…Ileż mądrości wyprodukowały mózgi publicystów dziennikarzy i komentatorów. Ileż to ran rozdrapano, ilu świętych przywołano, na jakie to historie się nie powoływano. Sprawa była poważna bo chodziło wszak o księży, w dodatku księży filozofów, czyli teoretycznie – w rozumieniu GW – takich, co to tłum powinni za sobą pociągnąć i wyprowadzić z tego Kościoła z pół miliona owieczek pokornych przynajmniej. Nie wiem czy to się udało tak jak należy, ale przypuszczam, że nie. Nie wiem także co robią dziś obaj panowie, byli zakonnicy i nic mnie to nie obchodzi, albowiem użyłem ich jedynie jako zagajenia do dzisiejszych rozważań.
Ciekawe jest bowiem to dlaczego człowiek deklarujący bezwzględne posłuszeństwo regule i miłość do Chrystusa nagle, zrywa z tym wszystkim i idzie sobie gdzieś, opowiadające jeszcze w gazetach i telewizjach, że coś jednak jest z tym Chrystusem nie tak. Gdyby człowiek ów był młody, niedoświadczony, egzaltowany lub niedouczony to może nawet byłbym skłonny uwierzyć w takie wytłumaczenie. Człowiek taki jednak pewnie nie chwytałby się tych wszystkich ekwilibrystycznych argumentów, tylko powiedziałby wprost, że poznał jakąś panią i ona po wstępnej wymianie zdań na temat ostatnich rekolekcji po prostu się oświadczyła. Tak to bowiem bywa z tymi paniami co „robią” w księżach i zakonnikach. Potrafią one prócz oświadczyn wykonywać także inne sztuki, o które nie podejrzewałby ich nikt, nawet panowie „opiekujący” się nocnymi lokalami w dzielnicy Warszawa – Śródmieście.
Tak sprawę postawiłby człowiek młody, niedoświadczony i pełen nadziei na przyszłość oraz wiary w to, że Pan Bóg wybaczy mu tę głupotę, jeśli nie zaraz to później. Co innego z tym,i facetami, którzy przekroczyli pewien wiek, przeczytali ileś tam książek i zyskali sobie opinię osób ćwierć świętych, lewitujących nad podłogą. Co innego ludzie, którzy najbezczelniej w świecie oznajmiają rzeszom wierzących katolików co im tam w duszy gra i dlaczego uważają te rzesze za bandę niedorobieńców siebie zaś samych za mistrzów, którzy z ogniem w oku dokonują najtrudniejszych życiowych wyborów.
Ponieważ ja sam od dawna nie naprzykrzam się Panu Bogu i nie robię z tego afery, nie zadręczam także nikogo swoimi dylematami religijnymi, a przy tym miewam styczność z ludźmi, którzy przez długie lata deklarowali przywiązanie do Kościoła, a nagle coś im się stało i przestali, mogę – mam wrażenie – rzec kilka słów na ten temat.
Będąc, od dzieciństwa właściwie, osobnikiem cynicznym i przywiązanym do doczesności źle znosiłem zawsze wszelkie egzaltacje. Były mi one wstrętne i uważałem je za podejrzane. Tym bardziej podejrzane, że samemu – jak każdemu z nas – zdarzyło mi się parę razy „stracić głowę” dla jakiejś powiedzmy „idei”. Jest to uczucie przykre, dręczące, a autoterapia po tym wszystkim trwała latami. Z podejrzliwością więc zawsze patrzyłem na dziewczęta biegające na spotkania religijne i opowiadające potem o tych wszystkich charyzmatycznych, młodych księżach, którzy te mitingi prowadzili. Nawet przez pięć minut nie wierzyłem w szczerość tych istot oraz w ich autentyczne zaangażowanie w tę całą religijność. O wiele autentyczniej wypadały staruszki idące za pogrzebem po ulicy przy której stał mój dom. To był niesamowity widok i niesamowite przeżycie.
Nie mogłem niestety przyjąć za swoje tych wszystkich uczonych i napompowanych emocjami deklaracji ludzi młodych, którzy przy wtórze gitary wyśpiewywali pieśni po kościołach i byli przy tym, tak autentyczni, że gdyby istniała wtedy telewizja TVN, pokazywano by ich tam chyba na okrągło. Wiem, że dla wielu ludzi było to szalenie ważne, ale moja pokręcona natura nie pchała mnie nigdy w pobliże tych śpiewających z gitarami. Niektórych spotkałem potem po latach, gdzieś z nich ten entuzjazm wyparował. Nie powiem, bym był zaskoczony, albo żeby było to spotkanie jakoś szczególnie przykre, ale myślę że chyba takie powinno być. Kiedy dawno temu postanowiłem studiować historię sztuki, bo chciałem zostać panem Samochodzikiem to nie mam dziś oporów przed mówieniem o tym wprost i reakcji publiczności się nie boję. Z nimi jest jednak inaczej. Czują się zobowiązani do tłumaczenia się ze swoich dawniejszych wyborów deklaracji i wzruszeń. – Wiesz – mówi jeden z drugim – zostałem dojrzałym agnostykiem. Jeśli o mnie chodzi to równie dobrze mógłby zwierzyć mi się z tego, że wywołuje deszcz za pieniądze. No, ale jeśli ktoś musi to co mu można zrobić. Potem następuje mniej lub bardziej banalna próba opowiedzenia o swoim agnostycyzmie i drodze do niego. I to jest prawdziwa komedia, bo odsłania całą beznadzieję tych wyborów, całą tę duchową prowizorkę. A na koniec i tak okazuje się, że pod blokiem gadają o tym, że dojrzały agnostyk przestał odbierać dzieci ze szkoły i popołudnia spędza i fryzjerki pani Jadzi. Nie musi być jednak wcale aż tak źle. Może po prostu zaczął z żoną oglądać pornosy wieczorami i czuje się winny. Dojrzały agnostycyzm zaś to bardzo wygodna formuła i można tam napakować wiele bardzo zdarzeń i myśli. I jest spokój. A jak się jeszcze do tego od czasu do czasu włączy telewizję i uśnie przy niej raz i drugi, tak na pół nocy, to człowiek może się poczuć nie tylko agnostykiem, ale wręcz liberałem czy czymś jeszcze lepszym i wspanialszym.
Realnie czyli nisko oceniam morale swoje i bliźnich, nie podskoczymy niestety bracia wyżej krzyża, stąd też nie przypuszczam by za wyborami wymienionych w początku tekstu panów, byłych zakonników stało coś więcej niż dojrzały agnostycy, którego wykładnię przedstawiłem wyżej. Dołożyć by jeszcze można do tego trochę słów o pieniądzach. Zawsze bowiem interesowały mnie szczegóły w historiach, które czytałem i nie mogłem się na dziwić swego czasu jak to jest możliwe, że taki Bartoś, czy jak on się tam nazywa, wyszedł z tego zakonu i trafił od razu do dużego mieszkania, z ogromną biblioteką. Przecież będąc zakonnikiem nie mógł go chyba utrzymywać? No może pomagali mu rodzice, ale twierdził wtedy, że mieszka sam. Nieistotne. Czepiam się. Naszło mnie ponieważ czas mamy przedwyborczy, a więc sprzyjający nawróceniom, odwróceniom, zawróceniom i dojrzałemu agnostycyzmowi, kilka zaś postaci sceny medialnej i politycznej usiłuje swoją rolę w kampanii i obszarze politycznej narracji przestawić jak wędrówkę apostołów po pustyni. Poczekajmy co z tego wyniknie.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do kupna moich książek, a także tomiku wierszy Ojca Antoniego Rachmajdy zatytułowanego „Pustelnik północnego ogrodu”. Wkrótce znajdzie się tam także książka Toyaha. Potężne tomisko, grube na 400 stron z samymi najlepszymi tekstami naszego kolegi, wybitego autora i dobrego człowieka.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy