Parę razy ostatnio przyszło mi siebie i innych zadręczać pewnym bardzo szczególnym rodzajem zakłamania. Przejawia się ono systematycznie w wykpiwaniu przez System i jego przeróżne agendy czegoś, co powszechnie nazywa się ‘spiskową teorią dziejów’. Mówiąc o owej spiskowej teorii, mam na myśli nie mniej ni więcej, tylko to, jest na co dzień obecne w naszych myślach i rozmowach, gdy tylko zaczniemy się pochylać nad Polską i sytuacją, do jakiej została ona w ostatnich, powiedzmy, dwudziestu latach doprowadzona. Mówiąc natomiast o zakłamaniu, patrzę na tę bezczelność z jaką pokazuje się nam jednocześnie, jak to ta sama Polska jest opleciona niezbadaną pajęczyną ciemnych interesów ludzi, dla których nie liczy się ani jedna, ani druga, ani trzecia, ani tak naprawdę jakakolwiek władza. Pokazuje się […]
Parę razy ostatnio przyszło mi siebie i innych zadręczać pewnym bardzo szczególnym rodzajem zakłamania. Przejawia się ono systematycznie w wykpiwaniu przez System i jego przeróżne agendy czegoś, co powszechnie nazywa się ‘spiskową teorią dziejów’. Mówiąc o owej spiskowej teorii, mam na myśli nie mniej ni więcej, tylko to, jest na co dzień obecne w naszych myślach i rozmowach, gdy tylko zaczniemy się pochylać nad Polską i sytuacją, do jakiej została ona w ostatnich, powiedzmy, dwudziestu latach doprowadzona. Mówiąc natomiast o zakłamaniu, patrzę na tę bezczelność z jaką pokazuje się nam jednocześnie, jak to ta sama Polska jest opleciona niezbadaną pajęczyną ciemnych interesów ludzi, dla których nie liczy się ani jedna, ani druga, ani trzecia, ani tak naprawdę jakakolwiek władza. Pokazuje się nam to wszystko i z uniesionym w górę palcem, ostrzega się nas, byśmy uważali na każdy nasz ruch, każda myśl, każde słowo. Bo każda chwila może przynieść cios, spod którego się nie podniesiemy.
Mogliśmy ten proceder obserwować przez kilka ostatnich lat choćby w odniesieniu do tego, co swego czasu spotkało rodzinę Olewników. Według wszelkich obowiązujących teorii, Polska jest nowoczesnym, rozwijającym się europejskim krajem, w którym wszystkie służby sa pod pełną kontrolą sprawnego państwa, a której pozycja pozwala jej choćby pouczać co do standardów sąsiednią Białoruś. Oczywiście, to tu to tam, napotykamy na pewne trudności, które jednak natychmiast są opisywane przez czujne media i sukcesywnie regulowane przez odpowiednich urzędników, lub jak trzeba, to i nawet przez rząd. Nie ma więc najmniejszego powodu, by się jakoś bardziej niepokoić, a tym bardziej by traktować poważnie, lub wręcz tolerować, kasandryczne uwagi różnych tropicieli spisków. Tymczasem nie ma praktycznie tygodnia, by niemal równocześnie z tym przekazem pojawiał się inny: że oto gdzieś ktoś w niewyjaśnionych okolicznościach wpadł pod rozpędzonego TIR-a, albo się powiesił w celi, albo wreszcie chce nam powiedzieć parę słów, tyle że z jednym zastrzeżeniem – że jego twarz, głos i miejsce pobytu zostaną skutecznie ukryte. Bo strach jest taki, że ani pan policjant, ani pan prokurator, ani pani sędzia, ani nawet pan prezydent nie są w stanie się wobec niego zachować.
I to właśnie jest owo zakłamanie i owa bezczelność, która mi nie daje spokoju, bo ten rodzaj dysonansu właściwie jest już niemal tożsamy z tym, co nam opisał Orwell w swojej słynnej powieści. Gdzie wszystko jest piękne, prawdziwe i z jasną przyszłością, a jakiekolwiek plotki o tym, że istnieje jakakolwiek druga, równie realna, przestrzeń są bzdurą w ustach jakichś niezrównoważonych wariatów. Tyle że przy okazji z każdej strony temu czystemu obrazowi towarzyszy jedna stała zapowiedź: I dziś, tak jak wczoraj, nie zaśniesz w spokoju. Ciężko to znieść.
I w tym wszystkim, zupełnie niepostrzeżenie, pojawiło się coś, wprawdzie nie tak oczywistego i nie tak barwnego, ale pod pewnymi względami może jeszcze bardziej skandalicznego. Kiedy ukazał się nowy tygodnik wydawany prze grupę skumplowanych ze sobą redaktorów Rzeczpospolitej, ze względów w które tu nie mam ochoty wchodzić, a które już wyjaśniłem na swoim blogu, nie znalazłem najmniejszego powodu, żeby kupować to pismo, ani nawet czytać zamieszczane tam teksty. I oto wczoraj nagle, oczywiście przez Internet – niedługo wszystko będzie do nas dochodziło przez Internet – dowiedziałem się, że ktoś z nich przeprowadził wywiad z Grzegorzem Schetyną i podczas owej rozmowy doszło do następującej wymiany. Najpierw Schetyna zakomunikował, że jego zdaniem polityczna mobilizacja po stronie elektoratu Platformy – czy może lepiej, przeciwników PiS-u – uległa wyraźnemu osłabieniu, a za moment, na pytanie naszych wywiadowców, czy to znaczy, że trzeba będzie odnowić wojnę, odpowiedział szczerze jak dziecko, że wojna już nie wystarczy. Dokładne słowa Schetyny zabrzmiały następująco: „Dziś się nie uda. Wojna to za mało, by znowu wygrać.”
Oczywiście – i to jest jeden z powodów, dla którego wolę czytać cokolwiek, niż wydawać jakieś złotówki na projekty z gruntu fałszywe – dziennikarze tygodnika Rzeczypospolitej, ani nie pociągnęli tego tematu, ani, co gorsze, nawet prawdopodobnie nie zwrócili uwagi na to, że w ogóle cokolwiek ciekawego się stało. Myślę sobie, że za tym nie stoi zła wola, lecz zwykłe i stare jak świat zjawisko, polegające na tym, że człowiek przyzwyczaja się do zła i po pewnym czasie nawet zaczyna je traktować jako część uznanej rzeczywistości. Panowie redaktorzy świetnie wiedzą, że degenerująca, i, w efekcie, tak naprawdę rujnująca nasze życie publiczne – zwał jak zwał – wojna czy nienawiść, to część bardzo starannie zaplanowanej politycznej akcji promocyjnej na rzecz Platformy Obywatelskiej. Oni doskonale zdają sobie sprawę z tego, że całe to popularne gadanie o tym, że to PiS rozpoczął tę wojnę, to propagandowe kłamstwo na rzecz utrzymania władzy, i że za niechęć, jaką jest kierowana z poważnej strony społeczeństwa przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu, a wcześniej jeszcze przeciwko jego bratu, odpowiadają ludzie wspierający Platformę od tak zwanej strony eksperckiej. Wiedzą, że to nieprawda, że – jak to bardzo zabawnie definiują reżimowi komentatorzy – bez PiS-u Platforma by nie istniała, natomiast prawdą jest, że Platforma by nie istniała bez tego kłamstwa. I wreszcie, że bez tego kłamstwa, dziś żyłby nie tylko Lech Kaczyński, ale wielu innych biednych, Bogu ducha winnych ludzi.
Dlaczego więc tego nie mówią? Dlaczego nie biją w dzwony? Dlaczego wreszcie, w ramach swoich zwykłych dziennikarskich obowiązków, nie zapytają Grzegorza Schetyny, o jakiej to on wojnie mówi, i w jaki sposób ta wojna nagle miała przez tyle lat służyć jego kolegom i jego politycznej karierze? Ktoś powie, że za tym stoi ich perfidia i uwikłania. Że oni nigdy nie powiedzą więcej niż można. Z tym jednak się nie zgodzę. Oni nie są złośliwymi kłamcami.
Całość powyższego wpisu dostępna na www.toyah.pl
"Gdy tylko zobaczysz, ze znalazles sie po stronie wiekszosci, stan i pomysl przez chwile" - Samuel Langhorne Clemens"