Bez kategorii
Like

O walce politycznej, sposobach jej opisywania i prowadzenia

20/10/2011
400 Wyświetlenia
0 Komentarze
26 minut czytania
no-cover

Istotą walki politycznej, która przecież trwa cały czas, nie jest udawanie wojska i wodzów na polach bitew

0


 

Kiedy czytamy nasze własne polemiczne teksty, teksty dziennikarzy i publicystów prawicowych i w ogóle teksty dotyczące metod walki politycznej uderza nas wielka ilość metafor i porównań militarnych. Słowa takie jak bastion, reduta, placówka, zagon kawalerii, awangarda, ariergarda i inne, podobne, powtarzają się bardzo często. Bierze się to zapewne z niezaspokojonego instynktu działania piszących, którzy siedząc przed monitorami poprawiają sobie samopoczucie projekcjami rodem z „Trylogii”, ale jest pewnie także wynikiem jakiejś głębszej manipulacji. Manipulacji sprowadzonej do tego, by prawicę wkręcić właśnie ten qusi wojenny, quai agresywny i quasi militarystyczny język, który da tym wszystkim charłakom poczucie siły, jakże złudne, a jednocześnie sprawi, że ludzie żyjący w świecie realnym, borykający się z problemami prawdziwymi odsuwać się będą od tej prawicy ze zdziwieniem w najlepszym wypadku, a ze wstrętem w najgorszym. Stąd właśnie, na ile to tylko możliwe, unikałbym tego rodzaju języka i od tego właśnie zacząłbym reformę struktur prawicowych organizacji. Można by się nawet zastanowić nad karami finansowymi dla tych, którzy nazywają GP Codziennie bastionem i placówką. Niewysokimi – zaznaczam.

 

Istotą walki politycznej, która przecież trwa cały czas, nie jest udawanie wojska i wodzów na polach bitew, stąd byłbym także ostrożny we wznoszeniu różnych okrzyków w rodzaju – Jarosław, Polskę zbaw, istotą walki politycznej jest zdobywanie budżetów na działalność oraz przejmowanie, sieciowych struktur przeciwnika, najlepiej bez jego wiedzy. Jeśli już więc do jakiejś akcji militarnej bym tę polityczną walkę porównał, to raczej do piractwa na morzach południowych, niż do bitwy na Łuku Kurskim.

 

Teraz nastąpi cała seria przykładów z przeszłości, które mogą niektórych zanudzić, o czym lojalnie uprzedzam.

 

Zacznijmy od organizacji sieciowych. Nie wiem czy w świecie przedchrześcijańskim były jakieś organizacje sieciowe o takim znaczeniu jak zakony. Przypuszczam, że nie. Zakony, organizacje rozsiane po całym świecie stanowiły o sile kościoła i sile papieża. Miały wielką przewagę nad strukturami państwowymi i były sprawniej zarządzane, a także bogatsze. Konflikt pomiędzy władzą świecką a kościołem polegał więc w istocie na próbach zneutralizowania najgroźniejszych organizacji sieciowych. Próby te różniły się od siebie w zależności od tego kto je podejmował. I tak muzułmanie starali się objąć w tajemnicy władzę nad strukturami sieciowymi kościoła, a władcy chrześcijańscy zniszczyć je i ograbić. Najlepszym przykładem są tutaj oczywiście Templariusze. O przejęciu władzy nad zakonem przez Saladyna pisałem w swoim tekście:http://coryllus.salon24.pl/131429,o-templariuszach-i-ich-tajemnicach


Pokrótce przypomnę te wydarzenia tym, którzy są już porządnie znudzeni. Otóż chodziło o to, że Saladyn najprawdopodobniej doprowadził do wyboru na wielkiego mistrza zakonu, swojego człowieka, rycerza z Flandrii Gerarda de Riteford. W czasie bitwy pod Tyberiadą i dalszej wojny człowiek ów wydatnie pomógł Saracenom w zdobyciu Jerozolimy i innych miast w Królestwie Jerozolimskim. Jego śmierć pozostała zagadką. Po tym „wrogim przejęciu” zakon już nie był tą samą organizacją co dawniej, zaginęły oryginalne zapisy dotyczące reguły, wielkim mistrzem został przypadkowy człowiek mianowany przez króla Anglii i tak to się wszystko toczyło, przy pozorach świetności, aż do roku 1314, kiedy to zakon został zlikwidowany przez Filipa IV i papieża Klemensa VII. Król szantażował papieża i zmusił go do likwidacji zgromadzenia oraz jego domów bankowych. Pieniądze zaś zagarnął i przeznaczył na wojnę z Anglią. Są to sprawy wszystkim wiadome.

 

Najistotniejsze dla nas jest to, że Saladyn był zainteresowany utrzymaniem zgromadzenia w całości – przynajmniej do chwili zdobycia całego Królestwa Jerozolimskiego – i sprawowaniem nad tym zgromadzeniem kontroli, a król Filip chciał je zlikwidować od razu i przejąć jego majątek. Sytuacja analogiczna powtórzyła się potem w odwrotnej kolejności w czasie likwidacji i odtworzenia Towarzystwa Jezusowego. Burbonowie, chcący podzielić pomiędzy siebie Amerykę Południową i zamierzający pozbyć się konkurencyjnych dla państwowych struktur wewnętrznych w krajach przez siebie zarządzanych, zlikwidowali zakon Jezuitów. Fizycznie. Nie pozabijali co prawda tylu zakonników ilu zabili ludzie króla Filipa w XIV wieku, ale bez ofiar się nie obyło. Ci którzy ocaleli zostali przywiezieni do krajów papieskich statkami i po prostu pozostawieni na plaży bez środków do życia. Dzielnie w tych poczynaniach pomagały braciom Burbonom monarchie protestanckie oraz arcykatolicka i apostolska Austria. Jezuici jak pamiętamy ostali się jedynie w Prusach – do czasu, oraz w Rosji – gdzie ocaleli. Co nie jest jak przypuszczam bez znaczenia, ale dowodów nie mam.

 

Póki papiestwo było tym czym było przez setki lat, ukryte zmiany zachodzące w organizmie Towarzystwa Jezusowego, reaktywowanego na początku XIX wieku nie interesowały nikogo. Po śmierci Piusa XII, po Soborze Watykańskim II wszystko się zmieniło o czym także pisałem w tekstach: http://coryllus.salon24.pl/318004,jan-pawel-ii-w-nikaragui-w-1983 , http://coryllus.salon24.pl/312916,serce-papieza-klemensa

 

W XX wieku ojcowie Jezuici mieli więcej wspólnego z bojówkarzami komunistycznymi niż z zakonnikami św. Ignacego.

 

Opisane wyżej wydarzenia i przykłady są, moim zdaniem, obowiązkową wiedzą dla każdego kto ma zamiar zajmować się walką polityczną i odnieść na tym polu jakiś sukces. Jeśli bowiem popatrzmy na to wszystko w kontekście jeszcze szerszym widzimy, że wszystko co tu opisałem było próbą przejęcia najstarszej sieciowej organizacji na świecie, czyli Kościoła Katolickiego. To się nie udało (chyba), ale wskutek intensywnych, a powierzchownych zmian na świecie, zwanych postępem, Kościół został obudowany innymi organizacjami sieciowymi, o charakterze finansowym głównie. W czasie ostatecznej rozgrywki pomiędzy Kościołem a komunistami z Rosji ci ostatni wpadli na jeszcze prostszy pomysł, który zaczerpnęli od francuskich policjantów, o czym pisałem w tekście:http://coryllus.salon24.pl/355136,eryk-mistewicz-i-louis-aragon-co-ich-laczy walki ideologicznej i politycznej z Kościołem – zakładali własne organizacje chrześcijańskie i tak zwane organizacje prawicowe, na przykład organizacja PRON, Stowarzyszenie Patriotyczne Grunwald i podobne. Istota tego pomysłu wydaje się diabolicznie skuteczna, ale praktyka weryfikuje ją bez litości. Organizacje fałszywe z natury i założone w złej wierze kompromitują się łatwo i pochłaniają za dużo pieniędzy. O wiele tańsze i skuteczniejsze jest przejmowanie organizacji przeciwnika. Tak jak już nadmieniłem – najlepiej bez jego wiedzy. Stąd właśnie tak istotne jest, by Jarosław Kaczyński pozostał w tym samym miejscu, w którym jest dziś i nigdzie się z tego miejsca nie ruszał.

 

Z czasem, w miarę jak rosła rola przekazu medialnego kompromitacja stała się skuteczną bronią polityczną i zaczęto tworzyć organizacje służące li tylko kompromitacji i niczemu więcej. Takie jak Ruch Palikota. Ich zadaniem jest mieszanie szyków (miało nie być militarnie, a niech to) przeciwnika i wciąganie go w jałowe i nie mające znaczenia spory, które – przy udziale mediów i słabym wyrobieniu tak zwanych „naszych” posłużą do skompromitowania całej organizacji w oczach wyborców.

 

Z istniejącymi w naszym kraju i w naszej politycznej rzeczywistości organizacjami sieciowymi wiążę się kwestia budżetów. Organizacje sieciowe, już to pozostawione przez PRL, już to utworzone później dla jakichś szczytnych celów statutowych, mają przeważnie inny cel istotny. Jest nim zarządzanie majątkiem w czyimś imieniu. Przy założeniu, że organizacja działa w myśl statutu, można stosunkowo łatwo do niej wstąpić i ją przejąć wraz z majątkiem, którym zarządza. Ja nie wiem ile z tych organizacji działa zgodnie ze statutem i jakie byłby konsekwencje takiego przejęcia przez „naszych”. Stąd czynię zastrzeżenie, że w sytuacjach skrajnych, może być groźnie, bo nigdy nie wiadomo czym dana organizacja zarządza naprawdę i z czyjego polecenia. Dobrym przykładem przejęcia organizacji, jej budżetu i majątku jest sprawa Stronnictwa Demokratycznego, którego szefem jest teraz Paweł Piskorski, a jego zastępcą Andrzej Olechowski, albo odwrotnie. To bez znaczenia. O organizacjach sieciowych pisałem tutaj: http://coryllus.salon24.pl/345221,organizacje-sieciowe-albo-o-zarzadzaniu

 

W interesującej nas organizacji czyli w PiS nie ma nawet planów czegoś takiego jak przejmowanie organizacji sieciowych i ich budżetów. PiS jest partią gabinetową, której członkowie wierzą, że politykę robi się w sejmie w oparciu o kilku urzędników i budżet wyasygnowany na działalność z budżetu państwa. Tu właśnie jest najważniejsza przyczyna klęsk PiS i ja się będę przy tym upierał, bo mając tak duży twardy elektorat trzeba być wysoce nieudolnym, by nie zdobyć większości w Sejmie. Nie winię za to Jarosława Kaczyńskiego, który po 10 kwietnia przeszedł piekło, ale ludzi aspirujących do miana polityka, którzy znajdują się w jego otoczeniu.

 

Jeśli chodzi o struktury sieciowe, Pis nie ma właściwie własnych struktur, te które są w terenie, mają tyle wad i słabości, że trudno je traktować poważnie. W strukturach PiS, podejrzewam, że ze względu na nieszczerość intencji wielu prominentnych członków partii, nie istnieje komunikacja pionowa. Ci sami prominentni członkowie mają za to dziwny zwyczaj otaczania się odore sanctitatis czyli udawania osób prawie namaszczonych, prawie wyświęconych na kapłanów, co nie jest bynajmniej śmieszne, ale bardzo podejrzane w kontekście naszych dzisiejszych rozważań. Napiszę o tym zresztą osobny tekst.

 

PiS w czasie przedwyborczym bazuje na strukturach pożyczonych. Po pierwsze od Radia Maryja, po drugie od redaktora Sakiewicza. Póki co dzięki tym strukturom udaje się PiS utrzymać twardy elektorat, ale nie udaje się wygrać wyborów, co jest przecież celem głównym. Musimy się teraz wszyscy poważnie zastanowić, czy korzystanie z tych struktur sieciowych, przy jednoczesnym zaniedbaniu innych, obcych, oraz własnych, jest przypadkowe czy nie. Moim zdaniem nie jest przypadkowe, bo – jak już kiedyś pisałem – moja wiara w organiczny idiotyzm jest słaba, zaś wiara w złą wolę bliźniego oraz ponure plany tegoż, mocna i solidnie umotywowana. Tak więc zastanawiajcie się, a ja będę pisał dalej.

 

Nie ma silnej partii bez silnych struktur sieciowych. Jeśli ktoś myśli inaczej – błądzi. Wróćmy jeszcze na chwilę do budżetów. Problem budżetów wiąże się najściślej z osobistymi aspiracjami członków partii, wszystkich partii, nie tylko PiS. Ludzie wstępują do partii politycznych dla pieniędzy. Nie ma co tego ukrywać. To nie są okopy Św. Trójcy, tylko skok na kasę. Wszystkie partie polityczne obiecują swoim członkom, jawnie lub nie, sukces finansowy i władzę. Jedyną partią, która tego nie robi jest PiS. Jest to w dodatku zapisane tej partii na plus i tłumaczone w ten sposób, że dzięki takiemu postawieniu sprawy, w PiS jest więcej ludzi ideowych, a mniej karierowiczów. Jest to jawne szyderstwo z wyborcy. PiS musi obiecać ludziom sukces, także finansowy, bo inaczej nie wygra. Po prostu to się nie może udać. Powyżej opisane sprofilowanie PiS jako partii ideowych durniów pomaga tylko przeciwnikom PiS i czyni jej zwolenników, sympatyków i członków istotami bezbronnymi. Nie jest bowiem prawdą, że w PiS jest więcej ludzi ideowych. W PiS są po prostu mniejsze budżety do podziału i starcza jedynie dla tych najważniejszych, tych którzy udają prawie wyświęconych księży. I dla nikogo więcej. Przez ową szczupłość budżetów, przez lęk, że nie starczy, PiS stoi w miejscu i nie rozwija struktur, nie myśli o abordażu innych, bogatych jednostek, po prostu trwa, w nadziei, że jakoś to będzie. Jarosław Kaczyński powiedział na zjeździe w Piotrkowie, że PiS trzeba zmieniać od dołu, nie licząc się z lokalnymi działaczami i chyba rzeczywiście trzeba to robić. Trzeba przejąć tę organizację. Jedno jest pewne – oni nie zaczną strzelać, co przy przejmowaniu takiego choćby Związku Literatów Polskich nie jest już takie oczywiste.

 

Kolejnym sposobem prowadzenia walki politycznej jest aranżowanie zdarzeń i czerpanie z nich korzyści. Nie będziemy tego omawiać, bo omawiałem to w czasie ostatniego tygodnia wielokrotnie, wszyscy czytali. Chodzi mi Smoleńsk i jego rozegranie przed wyborami.

 

Kolejnym, które omówię szerzej jest coś co nazwałem odwracaniem wektorów. Można to także nazwać wkręcaniem przeciwnika, prowokacją lub podobnie, ale nie oddaje to istoty zjawiska, która jest tajemnicza. Podam dwa przykłady. Pierwszy będzie dotyczył wydarzeń dość odległych w czasie i przestrzeni, a obydwa dotyczyć będą sportu. Najpierw jednak dygresja; żeby dowiedzieć się na czym polegała poważna polityczna walka, dobrze jest czasem poczytać sobie o wypadkach, jakie zachodziły w XVI i XVII w Japonii. Tak więc wyruszamy do Japonii. Mój ulubiony japoński bohater, znany wszystkim, niezwyciężony samuraj Miyamoto Musashi, odbył wiele pojedynków i żadnego nie przegrał. Jeden z tych pojedynków miał miejsce w dużym kompleksie świątynnym, wśród budynków, drzew, sadzawek i bram. Rzecz działa się w dodatku w nocy. Nasz bohater, pan Musashi, wiedząc, że przyjdzie mu walczyć z dwustoma chyba przeciwnikami, przybył do świątyni wcześniej i przygotował się do walki w sposób następujący; zakupiwszy odpowiednią ilość długich i krótkich mieczy, ukrył je następnie na terenie świątyni, w miejscach o których wiedział tylko on sam. Następnie ukrył się na drzewie i poczekał aż zapadnie zmrok, a jego wrogowie zgromadzą się w jednym, dobrze oświetlonym miejscu. Kiedy już do tego doszło, pan Musashi ujawnił się zeskakując z drzewa i krzycząc okropnie. Następnie poraził swoją sztuką kilku wrogów i zaczął przed resztą uciekać. Biegł oczywiście śladem poukrywanych przez siebie mieczy, przy każdym postoju zostawiając spory stos nieboszczyków. Mimo tragicznego obrotu sprawy wrogowie pana Musashi nie zrezygnowali z pościgu, nawet im to nie postało w głowie. Byli bowiem oszukani przez samych siebie, wydawało im się, że muszą zwyciężyć. Tymczasem zwyciężył pan Musashi. Dlaczego? Otóż nie dlatego wcale, że miał te miecze i szybko biegał, nie dlatego nawet, że był mistrzem, bo jak powiada przysłowie – gdzie ludzi kupa i Herkules dupa. Pan Musashi zwyciężył ponieważ odwrócił wektor zasad rządzących nocnym biegiem na orientację. Można się spierać czy uczynił to celowo czy przypadkiem mu to wyszło. Fakt pozostaje faktem – to było najważniejsze i zdecydowało o sukcesie bezwzględnym. W normalnym biegu na orientację wygrywa ten kto szybciej i sprawniej pokonuje przeszkody. W biegu, który zorganizował Miyamoto Musashi było na odwrót, ale jego przeciwnicy nic o tym nie wiedzieli.

 

Analogiczną sytuację mieliśmy przed wyborami, tyle że nie wykonaniu tak zwanych naszych. Przeprowadził ją Donald Tusk prowokując kibiców, którzy wyszli na ulicę, ujawnili się, pokazali swoją siłę, pokazali jacy są fajni, spodobali się niektórym, a innych wprawili w przerażenie. Kibiców poparli politycy PiS i wszyscy publicyści, łącznie ze mną. Kibiców poparła GP i jej naczelny obiecując Staruchowi felieton w wydaniu tygodniowym, ciekawe swoją drogą, czy propozycja jest nadal aktualna. Kibice stali się narodowymi bohaterami i trwało to aż do chwili, kiedy pojawił się ten nieszczęsny transparent. I wtedy było już pozamiatane. I nie mówicie mi teraz, że nie zostaliśmy wkręceni, że to przypadkiem tak wyszło, że oni tego nie zaplanowali. Wiem, że lubicie się pocieszać, wmawiając sobie, iż Tusk to głupek, a Komorowski jeszcze gorszy, ale przestańcie już.

 

Teraz szykuje się kolejne większe już odwracanie wektorów. Oto mamy w Sejmie dwóch prokuratorów w stanie spoczynku. I awanturę o to czy mogą być oni posłami. Moim zdaniem to początek większej afery, albo serii mniejszych afer, które nie ustaną aż do całkowitej klęski PiS. Nie łudźcie się, że siedząc cicho i pielęgnując tak zwane wartości – obojętnie co by to miało nie oznaczać – ocalejecie. Ten 30 procent to nie jest żaden sukces. Mamy dwóch byłych prokuratorów, którzy nie mogą być posłami, bo to bezprawie. Mamy jednego byłego bandytę, który może być posłem, bo to nie koliduje z prawem. I temat ten będzie rozwijany nadal. Rozumiecie? Ja nie umiem dziś powiedzieć w jaki sposób to się potoczy, ale będzie kontynuowane – to pewne. Będzie jeszcze wiele innych akcji, przed którymi PiS się nie obroni, bo nie rozumie ich istoty, tak jak ścigający pana Musashiego samurajowie nie rozumieli zmiany, której on dokonał w zasadach rządzących nocnym biegiem na orientację. Musimy uważać i przejąć inicjatywę. To nie będzie łatwe. Albo inaczej – prominentni członkowie PiS muszą przejąć inicjatywę, bo co my zrobimy jest tutaj dalece nie istotne.

 

Mam nadzieję, że wszyscy dobrnęli do końca i zajrzą na stronę www.coryllus.pl oraz zdecydują się na zakup jednej z moich książek. Polecam wszystkie „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie”, „Dzieci peerelu” „Atrapia”, polecam także książkę Toyaha „O siedmiokilogramowym liściu” oraz tomik wierszy ojca Antoniego Rachmajdy „Pustelnik północnego ogrodu”.

0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758