Bez kategorii
Like

O umiłowaniu własności

16/06/2011
400 Wyświetlenia
0 Komentarze
19 minut czytania
no-cover

Największym sojusznikiem złodziei i gangsterów od dawien dawna są uczeni specjalizujący się w tak zwanych naukach humanistycznych.

0


Filozof to facet kochający mądrość, który sam mądry nie jest. My zaś dokonamy dziś syntezy wszystkich wcześniejszych przemyśleń obecnych na tym blogu i zrobimy to w oparciu o tę właśnie prostą i znaną wszystkim tezę. Rozważania blogerów piszących o Polsce obracają się zwykle wokół dwóch spraw uznanych za kluczowe dla zrozumienia najnowszej historii Polski czyli wokół Katynia i Tragedii Smoleńskiej. Uważam, że to jest optyka jak najbardziej szlachetna i pozytywnie ustawiająca sprawy, ale nieco fałszywa i łatwa do wykorzystywania przez siły ciemności. Każdy bowiem kto ma zamiar zaprezentować się patriotycznej publiczności z jak najlepszej strony, każdy kto chce ukryć swoje intencje osiąga cele za pomocą kilku prostych deklaracji dotyczących Katynia i Smoleńska. Nie zamierzam odwodzić nikogo od prowadzenia dyskusji na te tematy, chcę tylko powiedzieć, że za clou uważam coś innego i tym się będę zajmował. Otóż najważniejszą sprawą nie jest takie czy inne wydarzenie historyczne, ale proces pozbawiania Polaków własności. Jakiejkolwiek własności, nie tylko ziemi. Mam tu na myśli także własność taką jak pamięć o przeszłości i informacje nie zakłamane przez różne szczekaczki. To także jest własność, o czym jakże często zapominamy.

 
Ponieważ niewiele osób ma w Polsce coś naprawdę, a jeśli rzecz całą porównamy ze stanem posiadania sprzed roku 1914 to okaże się, że nikt w ogóle nic nie ma, postuluję tutaj abyśmy utworzyli klub miłośników własności, nie umiem tego wyrazić w grece ni łacinie albowiem konsekwentnie opuszczałem te zajęcia w czasie studiów. Jeśli ktoś może, niech to jakoś ładnie nazwie. Klub taki będzie się zajmował póki co opisywaniem i obroną żywem słowem wszelkich przejawów polskiej własności na świecie. Własność bowiem jest rzeczą najważniejszą i wokół niej krążą myśli wszystkich sępów i złodziei zamieszkujących tę planetę. Właśnie – złodziei. Musimy rzecz doprecyzować; miłośnik własności to nie złodziej, jakby się wydawać mogło niektórym wyborcom PO. Miłośnik własności kocha co prawda własność, ale odziedziczoną, darowaną lub kupioną. Gardzi zaś kradzieżą i łupiestwem. To jest chyba, do cholery, oczywiste?
 
Nie jest więc miłośnikiem własności Grzegorz Kołodko. Nie są nimi także – jeśli będziemy konsekwentni i za własność uznamy dobra takie jak pamięć – tej pamięci fałszerze.
 
Zwracam jeszcze raz uwagę – stosunek do własności do rozgraniczenie najważniejsze, dzięki któremu odróżnić możemy oszusta od człowieka uczciwego. Cała bowiem historia XX i XXI wieku to historia maskowania i ukrywania, a także legalizowania rabunku. Zajmowali się tym wszyscy tak zwani wielcy, od wielkich mędrców począwszy na wielkich zbrodniarzach kończąc. Wszyscy ci ludzie nic tylko kombinowali jak zabrać komuś własność i podzielić ją w absurdalny sposób pomiędzy innych, pobierając sobie przy tym należny wszystkim pośrednikom świata procent.
 
Usprawiedliwianie rabunku zaczynano zwykle na bardzo wysokim diapazonie moralnym. Czerwoni płakali nad niedolą robotników, a hitlerowcy nad niedolą Niemców oszukiwanych przez Żydów. Była to zwykła zmyłka służąca ukryciu celu głównego, czyli zaboru mienia dużych grup osób. Nie można w świecie cywilizowanym dokonywać takich rzeczy po prostu – metodą Czyngis Chana – bez usprawiedliwień, trzeba to robić z jakimś sztandarem w ręku i tak właśnie czyniono. Ludzie posiadający własność posiadają także często, choć nie zawsze, środki na jej obronę. Jeśli już nie rewolwery czy tam broń myśliwską, kulową lub śrutową, to instrumenty prawne ochraniające ich mienie albo znajomość różnych sztuczek, które przed zaborem mienie chronią. Wiek XX pokazał jednak, że jeśli ktoś mocno chce i bardzo się uprze to nawet rewolwer go nie powstrzyma.
 
Wielka socjalistyczna rewolucja październikowa, czyli ogólnoświatowe hasło do kradzieży rozpoczęła cały proces, cały skomplikowany trwający do dziś kontredans, dzięki któremu można legalnie pozbawiać obywateli mienia i dawać je innym obywatelom. Początkowo czerwoni okradli wszystkich i rozsmarowali dostępną sobie własność cieniuteńką warstwą po wszystkich, trwało to krótko i nikogo nie zadowoliło, bo i na co komu uchwyt od szuflady w komodzie co stała w przedpokoju u księcia w Sławucie? Potem jednak zorientowali się, że nie ma się co ochrzaniać i trzeba zbierać wszystko z powrotem do siebie. I tak czynili. Powstała przez to cała kasta nowych posiadaczy, którzy wdziawszy panadziedzicowe szlafroki i zakręciwszy na szyjach fulary jęła brudnymi pazurami skrobać po tapicerowanych krzesłach. Trwało to, w ukryciu oczywiście, długie lata. Aż do chwili kiedy ktoś wpadł na pomysł, że można wyczyścić paznokcie i przebrać się jakoś inaczej, pokazać się w telewizji i rozpocząć pogawędkę o reprywatyzacji. Tak to w telegraficznym skrócie wygląda.
 
Ponieważ reprywatyzacja jest kolejną ściemą, a istotą sprawy jest sprzedanie wszystkiego, nabranie kredytów, a następnie zniszczenie resztek i pozstałości, co po większej części już się dokonało, możemy w naszych rozważaniach wrócić znów do meritum. Chodzi nam tutaj mianowicie o własność polską. Własność ta była wyszydzana przez wszystkich, a szczególnie przez rodzimych reformatorów, którym się zdawało, że tylko dzięki kradzieży dokonanej na posiadaczach można zbudować nowoczesne państwo. Wynikał ów sposób myślenia wprost z głupoty z niezrozumienia historii i z nieuctwa. Cofamy się w czasie w tej chwili i znowu jesteśmy gdzieś w okolicach wielkiej socjalistycznej. Państwo polskie, odradzające się w roku 1918 łyka wszystkie idiotyczne miazmaty wyprodukowane przez czerwonych w ciągu poprzedniego stulecia. Posłowie pieprzą coś o sprawiedliwości, równości itp., każdy jednak ma na widoku interes własny. Nie uczą się od sąsiadów polscy posłowie, nie uczą się nawet gospodarowania od własnych obywateli ziemskich, którzy przetrwali zabory, konfiskaty i wojny. Gdyby mieli olej w głowie zwróciliby się ku polityce jedynego człowieka, który we naszej części Europy pokazał co może słabe i otoczone przez wrogów państwo jeśli się je odpowiednio zorganizuje i nada jego obywatelom rozmaite sensy istnienia. Takim państwem było XVIII wieczne Prusy. Podoba się to komuś czy nie, ale polityka Hohenzollernów była polityką sukcesu. Musiała taką być po brak sukcesu oznaczał fizyczną likwidację tego państwa, tej dynastii i obywateli w państwie tym mieszkających. Potencjał Prus był mniej niż znikomy. Do tego winni wrócić politycy polscy po roku 1918 i do tego należy wrócić dziś. Ja wiem, że nikt nie lubi historii Prus i każdy woli się nasładzać ideami republikańskim, ale musi – chcąc to czynić dalej – obstalować sobie solidną trumnę zawczasu, bo jego dzieciom może nie starczyć pieniędzy na pochówek.
 
Gdyby ktoś Fryderykowi II powiedział, że ma poważnie traktować to co pisze Wolter czy ten drugi, popukałby się w czoło. Król oparł się na junkrach i to dało mu sukces. Żołnierze zaś, prócz służby pracować, musieli w manufakturach i fabrykach. Kraj nie leżał odłogiem i był traktowany….jak? Niech ktoś to głośno powie…jak? Jak królewska własność proszę Państwa.
 
Nie jak dobro wszystkich obywateli, nie jak królestwo Boże na Ziemi, nie jak dziki step, nie jak lamus, z którego wyciąga się po kolei potrzebne drobiazgi. Kraj był traktowany jak królewska własność. I to zostało Niemcom na długo, ale właśnie się kończy. Nie Niemcy są jednak przedmiotem naszych dzisiejszych rozważań. Tylko polscy właściciele.
 
Mienie ich potrzebne było wpierw czerwonym do tego by skaptować chłopów na wschodzie. Kiedy już ci durni chłopi pokradli te sprzączki i klamki z pałaców, zapędzono ich do kołchozów, do łagrów, strzelano do nich i zabijano ręcznie. O panach nikt już nie pamiętał, a ciemny mużyk do końca swojego nędznego życia zachował jedynie wspomnienie o tym jak to pozwolili mu się kiedyś nakraść. Likwidacja polskich panów przez czerwonych miała, prócz socjalnego także aspekt narodowy. Ten był ukryty, bo przecież rewolucji nie robiło się w imię wąsko pojętych interesów nowej klasy posiadaczy, tylko w imię szczęścia mas. Te zaś, jak wiadomo, narodowości nie posiadają. Akurat. Posiadają, tyle że jest ona ukryta. Masy na wschodzie są masami ruskimi i niechęć ich do Polski i polskich posiadaczy miała w tym właśnie swoje źródło. I ma pewnie do dziś. Tyle, że także ukryte.
 
Z czasem, kiedy świat wypracowywał łagodniejsze niż obóz koncentracyjny standardy postępowania ze słabymi i oszukanymi, okazało się, że idee rewolucji nie pasują do maskowania rabunku i trwającego ciągle złodziejstwa. Nie pasują, bo mało kto już wierzy w istnienie prawdziwej własności. Kiedy się jednak uruchomiło spiralę rabunku trzeba ją czymś napędzać, trzeba szukać pretekstów do dalszych zaborów mienia, trzeba myśleć o przyszłości, bo przecież nie stanęła ona w miejscu, jak napisał ten przygłup Fukuyama. Będą nowe zmiany, nowe idee, nowe kradzieże i nowe szubienice dla przeciwników nowych porządków.
 
Największym sojusznikiem złodziei i gangsterów od dawien dawna są uczeni specjalizujący się w tak zwanych naukach humanistycznych. Oni zawsze kombinują jak tu coś komuś ukraść i dać na to piękne i budzące wzruszenie wyjaśnienia. I nie chodzi jedynie o prawników kanciarzy, nie chodzi tylko idealistów politycznych, ale także o etnologów na przykład. Ci zaś mówią – polski żywioł występował na kresach wyspowo. No i co, przepraszam z tego? Człowiek kupuje sobie grunt, dają mu papier i tam jest napisane, że on, nie kto inny jest właścicielem gruntu. Potem jednak przychodzi rewolucja i mu to odbiera. Właściciel położywszy trupem kilku złodziei ratuje się ucieczką. Kiedy po latach wraca do tematu i próbuje coś odzyskać pojawiają się etnologowie i mówią – ale pański naród nie był na tym terenie siłą dominującą. Jak nie był, jak był – rzecze na to były już właściciel – broń my mieli przecież! . – Był ale się zbył – śmieje się w nos etnolog – trza było bracie strzelać zawczasu, tera już pozamiatane – zapodaje dalej nasz etnolog całkiem nie po profesorsku chociaż nazwisko ma jakieś takie francuskie jakby. Po czym gładko przechodzi do uczonej mowy i rzecze – etnos białoruski sięga proszę łaski pana daleko bardziej na północ niż się panu wydaje i był w owym czasie dużo liczniejszy niż wyspowo występujący na tym terenie Polacy.
 
– Ale papierów z sądu chłopy nie mieli na ten mój las – ryczy na to były już właściciel i kabury mimowolnie przy pasie szuka.
 
– A gówno mi zrobisz – etnolog na to – i im też – dodaje na koniec i rusza w kierunku swojego rodzimego wydziału, gdzie prowadzi właśnie wykład monograficzny na temat połowu ryb metodami pierwotnymi w środkowym biegu Berezyny w latach 1905 -1918.
 

I niech się nikomu nie zdaje, że to koniec. Idzie bowiem nowe i nowe pomysły lęgną się w głowach uczonych humanistów na różnych wydziałach jak kraj długi i szeroki. Stąd właśnie wnoszę o poparcie dla mojego pomysłu utworzenia Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Własności pod nazwą, którą wymyśli jakiś znający grekę miłośnik. Zapisy przyjmuje Mr.White. Ja zaś zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl gdzie prócz książki „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie” opowiadającej o różnych polskich posiadaczach mienia, broni wielostrzałowej, świetnych pomysłów i ziemi, można także kupić super zabawną książkę pod tytułem „Dzieci peerelu”, a także wspomnienia z czasów kiedy prowadziłem kronikę kryminalną w lokalnej gazecie zatytułowane „Pitaval prowincjonalny”. Od niedawna zaś – dla miłośników strawy duchowej bardziej wyrafinowanej – dostępny jest także tomik poezji Ojca Antoniego Rachmajdy, redaktora naczelnego „Zeszytów Karmelitańskich” zatytułowany „Pustelnik północnego ogrodu”.

0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758