O prawicy albo lepiej unikać kabotynów
21/04/2011
413 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
Szczególnie tych, których pokazują w mediach, co jest oczywiste i powtarzać tego nikomu nie trzeba.
Szczególnie tych, których pokazują w mediach, co jest oczywiste i powtarzać tego nikomu nie trzeba. Wczoraj ktoś tutaj wspomniał Jacka Kuronia i jego nieśmiertelną frazę o tym, że trzeba „pięknie się różnić”. Jest to jeden z tych właśnie wytrychów, którymi złodziej otwiera serca ludzi i wykrada z nich co tam jest cennego. Wytrych Kuronia nie jest może najlepszy i skutkuje w przypadku młodych bardzo kobiet oraz całkowicie oszukanych i zmanipulowanych mężczyzn, również młodych, jest jednak ten wytrych na tyle popularny, że ktoś ciągle do niego powraca. Szyderstwo zaś stosowane jako obrona nie zawsze jest skuteczne. Wobec takich bowiem narzędzi jak „pięknie się różnić” człowiek borykający się z codziennością, może jedynie stanąć bezradny i milczeć, gdyż bezczelność ta po prostu nie mieści mu się w głowie. Kuroń jak powiedziałem nie może dziś uwieść nawet Sierakowskiego, co najwyżej jego bardzo nieletnie wielbicielki. Są jednak inni, którzy próbowali wcześniej i próbują teraz, są inni którzy zaczynają próbować i tacy, którzy już wsadzili swój wytrych w imadło i piłują go tam zawzięcie, szykując się do życia i pisania, które nastąpi po jesiennych wyborach.
Spójrzmy najpierw w przeszłość. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy w telewizji pokazano po raz pierwszy Radka Sikorskiego i zareklamowano go tam jako człowieka prawicy. Popatrzyłem na niego, na jego dom, na tabliczkę z napisem „Strefa zdekomunizowana” i – nie mając żadnych poglądów politycznych – postanowiłem, że prawicowych to już na pewno nie będę miał. Człowiek bowiem, którego wciskano mi jako prawicowego, młodego polityka, reprezentował wszystko to, co mnie irytowało od dzieciństwa; krzykliwą demagogię, idiotyczne miny, pozorowaną odwagę i fałszywą legendę. Skąd wiem, że fałszywą? Nie wiem, podejrzewałem to jedynie, mając w pamięci tysiączne wojenne historie, których musiałem wysłuchać z ust ojca, stryjów i jakichś przypadkowych osób. Nie mogłem w żadne sposób uwierzyć Radkowi Sikorskiemu, a co za tym idzie nie mogłem – wybaczcie mi to, byłem młody – uwierzyć ludziom, którzy go angażowali. Kiedy się z tych swoich niepokojów zwierzałem przeważnie mnie wyśmiewano i mówiono, że to bzdury, bo taki Sikorski właśnie znakomicie się nadaje na ministra, a jego podwójne obywatelstwo świadczy o tym, że jest to człowiek Zachodu. Dziś dokładnie widać, że jest to człowiek, na którego szkoda zachodu. Niby podobnie brzmi, ale nie jest to jednak to samo.
Często powraca się na blogach do analogii historycznych pomiędzy obecnymi czasami a stuleciem osiemnastym, czyni się tak już od dawna i sposób ten, moim zdaniem zły i fałszywy, służy jedynie temu by przekonać czytelników o swoim właściwym nastawieniu, o erudycji, o prawicowości wreszcie no i w ogóle o tym, że jesteśmy w tej samej bandzie. Analogie bowiem są narzędziem mocno zawodnym i raczej nieskutecznym, a to co dawno temu napisał Jerzy Łojek, a powtórzył za nim Łysiak, nie musi być ważne zawsze. Może być oczywiście ważne w jakichś ogólnych zarysach, bo geopolityka nie zmieniła się przecież aż tak bardzo, ale szczegóły da się interpretować dowolnie. No właśnie – szczegóły – jeśli już ktoś ma ochotę budować analogie, niech sobie poczyta o znakomitej rosyjskiej dyplomacji doby Oświecenia, a potem przyjrzy się takiemu Sikorskiemu. I nich zauważy jak wiele mu brakuje, a jaki mimo to jest skuteczny. „Strefa zdekomunizowana” bardzo się podobała w późnych latach osiemdziesiątych i w latach dziewięćdziesiątych, kiedy odwaga mocno staniała i nie trzeba było już właściwie niczym ryzykować, by zostać bohaterem prawicy. Sukces Sikorskiego zaś świadczyć może tylko o jednym – o bezbrzeżnej nędzy kadrowej polskiej polityki, o dominującej w niej selekcji negatywnej, która każe cieszyć się z każdego wykreowanego przez niewiadomokogo bytu, różniącego się od pszenno-buraczanej konfekcji lokalnej.
Wszystko to rokuje bardzo źle i spodziewać się raczej należy, ze niesamowicie zdolnych, związanych z zachodem sprawnych politycznych menedżerów będzie przybywać, że staną się oni nową polityczną konfekcją, dużo lepszą niż Sławek Nowak. No chyba, że upadliśmy już tak nisko, że nie ma potrzeby szkolić dla nas kadr i wystarczy zwykły ekonom z batem i nastroszonym wąsem. To się okaże w najbliższej przyszłości.
Ludzie, którzy zatracili jakąkolwiek pewność, ludzie którzy nie mają oparcia w nikim i w niczym, witają zwykle kabotynów strzelając na wiwat. To im daje nadzieję, jak kieliszek wódki pijakowi, kiedy zaś przychodzi kac można napić się znowu lub popatrzeć na kolejnego kabotyna. Nadzieja, że to się skończy jednak jest. Bo – jak się okazuje – koszt wypromowania durnia w garniaku to także jest jakieś obciążenie, a tłoczy ich się tam w kolejce tylu, że nie wiadomo kogo wybrać i pokazywać. Jak się zaś źle wybierze można się przefartować i ponieść klęskę, bo kabotyn, w którym władza pokładać zaczęła zaufanie zawiedzie ją na całej linii. Dobrze to widać w przypadku pana Nowaka właśnie, świetnie to było widać w przypadku pana Frasyniuka, a także w przypadku pana Wierzejskiego.
Kabotyni w polityce są tak sprofilowani, że zawsze mają jeden tylko cel – skokietować prawicę. Czas lewicowych kabotynów skończył się dawno, bo i lewica przestała mieć dziś jakiekolwiek realne znaczenie. To co tam sobie plumka przy Nowym Świecie pan Sierakowski tylko fakt ów potwierdza. Lewica jako formacja od samego początku sponsorowana, jest już przeszłością, fakt sponsorowania Sierakowskiego przez Grokowca i innych tylko to przypieczętował. Z prawicą jest inaczej, prawica to są fanatycy religijni, fanatycy ekonomiczni lub fanatycy narodowi. Żeby ich uwieść potrzebny jest ktoś, kto dysponując rozpoznawalnymi przez nich narzędziami obejmie we władanie jak najwięcej dusz. Ideałem byłby leżący krzyżem konserwatysta w biało-czerownych gaciach. To jednak nie chwyci, bo prawica traktuje siebie samą i otoczenie bardzo serio. Jest przy tym nieufna i nie na każde plewy da się złapać. Nie znaczy to, że takie plewy nie istnieją. Oczywiście, że istnieją i jak sądzę w tajnych laboratoriach produkcji plew właśnie wsypują je do jakichś atrakcyjnych opakowań przed wrzuceniem na rynek.
Czy będą skuteczne? Zobaczymy. Dziś nie sposób o tym orzekać, tak jak nie sposób orzekać o tym czy PiS wygra wybory i jakimi metodami będzie zdobywał koalicjantów, jeśli nie wygra ich dużą większością głosów. Wróćmy jednak do prawicy. Metoda produkcji prawicowych liderów jest opracowana od dawna i przykład Sikorskiego jest tutaj najbardziej znamienny. W polityce nie skutkuje jednak ona prawie wcale, a to jednego względu – z tego mianowicie, że żyje Jarosław Kaczyński. Gdyby go nie było musielibyśmy wszyscy zostać komunistami, bo na prawicy byłoby takie zagęszczenie liderów o rozmaitych – jakże frapujących – poglądach, że idąc korytarzami telewizji na kolejne tok szoły trykaliby się głowami. Póki jest Kaczyński możemy nazywać siebie samych prawicą i w wszystko jest w porządku. Kiedy go zabraknie będzie bardzo źle i tylko najsilniejsi nie dadzą się oszukać. Gdzie się jednak podzieją, tego nie wiem.
O wiele skuteczniej kreuje się prawicowych liderów w mediach. Tam jest prawdziwy wysyp ludzi o poglądach zbliżonych do tego, a oddalonych od tamtego, nawiązujących do koncepcji takiej, a odcinających się od koncepcji śmakiej. Wszystko to służy oczywiście temu by robić wodę z mózgu młodzieży oraz ludziom aspirującym do miana inteligencji. Po to właśnie, by był ruch w interesie, by na prawicy toczyła się nieustająca dyskusja o jakości dyskusji, by dabata goniła debatę, by ustalenia jednej opcji wykluczały ustalenia drugiej. Show must go on po prostu. Pustotę tego rodzaju zagrywek obnażył dawno temu Maciej Wojtyszko w swoim sławnym rysunkowym filmie o Brombie, Glusiu i Kocie Makawitym. Postaci te w uroczej i pozornie pozbawionej głębszych podtekstów bajeczce próbują schwytać złego kameleona. Ma on taką cechę, że potrafi udać wszystko i we wszystko się zamienić. Wojtyszko przestrzegał w ten sposób dzieci przed fałszywymi prorokami oraz przez propagandą, choć akurat film ten puszczali w komunistycznym Teleranku. Dziś warto byłoby go powtórzyć, żeby każdy widział wyraźnie jak to działa. Jak na naszych oczach informacja, news i prawda, zamienia się w teatr Kabuki, w którym wszystko musi być pokazane i powiedziane w taki sposób, by widz odnalazł to w sobie i wyszedł na ulicę uspokojony tym widowiskiem. Prawda podobnie jak istotne dla kraju wydarzenia pozostaną zaś ukryte, bo świat w którym żyjemy nie jest skazany na zagładę tak jak świat Belle Epoque. Ten świat będzie trwał ku zgrozie naszej i na przekór naszym złorzeczeniom. To już postanowione. Rewolucji nie będzie, a jeśli już to zaplanowana. Siły ciemności są dziś przy sterach.
Wróćmy jednak do mediów. Liczba prawicowych dziennikarzy jest wprost zastraszająca i aż dziw bierze, że ludzie ci, deklarujący przywiązanie do wartości z prawicą kojarzonych pozwalają na to by w ich mateczniku działy się takie hucpy jak te programy Lisa czy Olejnik. Ok. w porządku oni są tylko w pracy, są wynajętymi ludźmi i można ich z tej pracy wyrzucić. Jeśli tak jednak jest to znaczy, że oni się minęli z powołaniem, albo w ogóle nie rozumieją w czym uczestniczą. Jeśli prawicowi dziennikarze, minus Jan Pospieszalski, który jest wszędzie, zachowują się w ten sposób – bo nas wyrzucili z pracy, a my mamy kredyt – to cóż im można powiedzieć? Prawica to miejsce dla różnej maści fanatyków, jeśli nimi nie jesteście to znaczy, że pomyliliście zawody. Polsat to nie BBC, a Polska to nie Wielka Brytania. Jeśli macie coś do ukrycia, jeśli się boicie, tym gorzej dla was. Któż wam tu bowiem uwierzy? Kto uwierzy w szczerość takiego choćby Terlikowskiego, który dawno już temu, ale dobrze to zapamiętałem, powiedział, że on nie może dowiedzieć się czegoś tam o Czumie, bo nie zna się na dziennikarstwie śledczym. To na czym on się zna? Na pisaniu felietonów? Na tym zna się tutaj każdy.
Na prawicy pojawią się wkrótce nowe wyzwania i obawiam się, że istoty takie jak bracia Karnowscy – ach ten wywiad z Beatą Kempą – nie będą potrafiły im sprostać. Jeden zaś Pospieszalski nie zasłoni sobą wszystkich pęknięć. W nie właśnie zaczną wchodzić – niczym roboty – nowi liderzy, nowej prawicy. Jeszcze lepsi niż Radek Sikorski.