O panach feudalnych i podatku katastralnym
04/04/2011
427 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
Sprawiedliwość społeczna, do której wszyscy dążymy, manifestuje się nie tylko w usprawnianiu systemu penitencjarnego o czym tu już kiedyś pisałem, ale także poprawieniu relacji człowieka z jego własnością.
Relacja ta od zarania skażona niedoskonałością była cierniem w sercu i w oku wszystkich szlachetnych i wrażliwych ludzi, którzy nie mogli patrzeć na niedolę ludzką. Niedolę ową utożsamiali właśnie z tym, że jeden posiada ziemię w nadmiarze, a inny nie ma jej wcale. Podobnie rzecz się miała z nieruchomościami, ale na tę kwestię pora przyszła później.
Mamy więc ludzi posiadających ziemię. Podarował im ją król, cesarz lub jakiś inny pomazaniec, który ziemią z nadania boskiego dysponował. Był bowiem w kwestie posiadania ziemi zamieszany sam Stwórca, jego to były bowiem sprawy i jego dziedzina. Byle kto i byle jak spraw własności ziemskiej nie regulował. Za stwórcą stali cesarze i królowie, którzy swoim poddanym, tym rzecz jasna lojalnym, ziemię dawali na własność lub w wieczyste użytkowanie lub na jakichś innych szczegółowych i charakterystycznych dla danego obszaru geograficznego warunkach. Bywało oczywiście tak, że dawali, a potem mogli zabrać, ale to były przypadki zupełnie wyjątkowe i charakterystyczne dla władców takich jak car Mikołaj I, albo jego wnuk Aleksander III.
Ziemia była źródłem bogactwa, nawet jeśli się jej nie uprawiało to zawsze można było posadzić na niej sad i wypuścić to Żydom w arendę, a potem już tylko co roku liczyć grosiwo i jeździć do banku w miasteczku by tam te pieniążki złożyć. Ziemia żywiła nie tylko pana, żywiła ludzi, którzy tę ziemię obrabiali, którzy sadzili tam lasy i zbierali grzyby. Żywiła ich ziemia legalnie, z mocy prawa, ale żywiła także na lewo- mam tu na myśli złodziei, którzy z cudzej własności korzystali nie bojąc się wcale kary. Była to symbioza trwająca całe stulecia. Bogactwo posiadaczy ziemskich, potwierdzone szlachectwem, klejnotem, potwierdzone później wykształceniem i obecnością w salonie instrumentów muzycznych sprowadzanych z zagranicy, w bibliotece tysiącami woluminów, a w stajni setką rasowych koni dawało utrzymanie rzeszom ludzi. Nie było to może doskonałe, bo ciągle ktoś lamentował, że coś mu się tam nie podoba, że za mało drewna z lasu dostał, że źle mu się żyje, że musi do miasta, ale były to przypadki odosobnione. Podatki ziemskie były śladowe, bo władca dobrze wiedział, że nie można podcinać gałęzi na której się siedzi. Ziemia dawała bogactwo niespotykane i ono samo, bez opodatkowania spływało cienkimi strumykami do skarbca.
Potem się jednak to skończyło. Przyszli socjaliści, którzy stwierdzili, że świat nie wygląda tak jak to oni zaplanowali, że ten boski plan funkcjonujący od dawien, dawna jest zły bo; po pierwsze Boga nie ma, po drugie; panowie feudalni to uzurpatorzy, po trzecie, wykorzystują seksualnie dziewczęta z folwarku (tak jakby socjaliści nie wykorzystywali, trzeba mieć, cholera, tupet), po czwarte; pobili kiedyś Władka, tego co mieszka pod lasem, a to przecież dobry człowiek. Na argument, że Władek to złodziej i taniej było wymierzyć mu sprawiedliwość na miejscu niż ciągać po sądach, socjaliści odpowiedzieli wyniosłym milczeniem. Potem jeden wyjął zza pazuchy jakąś książkę. Na okładce było napisane „Marx” i zaczął czytać. Zupełnie tak, jakby pismo święte czytał. Potem socjaliści pojechali, a najmłodszy panicz, ten co to zeszłego roku państwo go latem do Nowego Jorku na całe pół roku wyprawili mówił, że ten Marx co książkę napisał ma jeszcze czterech braci i oni w tej Ameryce bardzo śmieszne rzeczy w bioskopie pokazują. Pośmieli się wszyscy, jak stali przed gankiem, poweselili, z tego Marxa i jego braci, co to panicz o nich opowiadał i każdy poszedł do swojej roboty. A starszy panicz, rzeczywiście, jeszcze tej samej nocy, Zośkę Koputową wykorzystał, a tak przy tym piszczała, że się pół czworaków pobudziło.
Wkrótce socjaliści powrócili. Nie mieli już książek przy sobie, za to byli umundurowani i nosili karabiny. Wygnali z dworu państwa, młodszy panicz uciekł na tym srokatym ogierze, co wszystkie nagrody w wyścigach brał i ostrzeliwał się przy tym gęsto, aże jednego z tych socjalistów z bryki kulą ściągnął. Ludzie przed gankiem brawo mu bić poczęli, jako że strzał zacny, w pełnym galopie z półobrotu oddany i socjalista nawet po nim ani zipnął, ale zaraz przestali widząc, że przybysze nie żartują i starszego panicza pochwycili. Powiesili go przed bramą, za to że znęcał się nad prostym ludem. A jak on się tam znęcał? Sprał kiedy jednego przed karczmą co mu przed konia pijany wyskoczył i tyle. Zośka Koputowa oczu mało nie wypłakała, na mogiłę chodzi codziennie i codziennie świeczkę tam pali, jakby własnego chłopa nie miała. Ma, jasna sprawa, że ma, ale on do socjalistów przystał i ziemię razem z nimi dzielić począł.
Jak już tę ziemię podzielili, to ludzie z początku nawet się ucieszyli, swoja ziemia, żywić będzie. Socjaliści jednak, z których żaden się za robotę nie wziął, zaczęli coś o podatkach gadać i o ubezpieczeniach. Potem zaś o tym, że uprawa się już tak bardzo nie opłaca a maszyny drogie. Potem zaczęli z miasta gazety przywozić, w których napisane było, że chłop to głupek, buc i wieśniak – takie niby żarty miastowych. Wielu jednak zaczęło ziemię uprawiać i z powodzeniem nawet. Coś tam jeden z drugim sprzedał, murowaną stodołę postawił i tym szpanować począł, tak samo jak używanym samochodem. Co to jednak porównywać do dawnych czasów, kiedy we dworze jadło się za darmo, spało, za darmo, robota była dwa razy w tygodniu albo i rzadziej a człowiek żył, a jak ktoś się panu spodobał to i do Nowego Jorku mógł z nim pojechać. Teraz wszyscy po chałupach siedzą i w telewizory się gapią. Nawet nie ma komu pośpiewać jak dawniej. Podatek od jednego tylko kawałka pola, na którym trochę kapusty się rodzi, większy jest niż z całego majątku dawniej. O czym tu gadać. Do tego sprzedać cokolwiek coraz trudniej, a coraz wyraźniej słychać, że ziemia jest ludziom ciężarem i najlepiej rozprzedać ją na działki, pod budowę. I wielu tak robi. Bogacą się potem pensjonaty gdzieś tam stawiają i podatki od nich płacą.
Na najlichszej ziemi miastowi budują wille i domki różne. Potem przychodzi pismo z urzędu, że za to mieszkanie, za ten kawałek łąki, na którym dawniej dziedzic kojec dla młodych królików kazał postawić, żeby mogły sobie pobiegać trzeba tyle podatku płacić co za cały dziedzica majątek. Bo to – powiadają socjaliści – luksus. I ten co podatek płaci, cieszy się jak głupi, że ma ten luksus, a o tym żeby gdzieś pojechał, na przykład do Nowego Jorku jak młody panicz dawniej, to mowy być nie może. On tylko co rano z wywieszonym jęzorem do roboty dwadzieścia kilometrów jedzie, a po nocy wraca i nawet się temu swojemu luksusowi przyjrzeć nie zdąży. A zadowolony, a szczęśliwy przy tym! I co rusz nowe gazety czyta i nowe tańce z gwoździami ogląda, żeby się jeszcze lepiej poczuć i za jeszcze większego posiadacza uchodzić.
Patrzą na to wszystko socjaliści i myślą – kurna – coś on za bardzo zadowolony? Jakby dawniejszy obszarnik, albo kto? Może jeszcze mu przyjedzie ochota jakąś dziewkę z folwarku wykorzystać. Dopuścić do tego nie można. I już od tej ziemi, od tego dawniejszego kojca na króliki, który teraz jest luksusową działką pod miastem, nowy podatek wprowadzić planują. Gruntowy za mało, trzeba katastralny, żeby właściciel poczuł co to naprawdę jest własność, żeby zrozumiał, że socjalizm to nie żarty i państwo, które go ochrania i wspiera to także nie żart. I już za pisanie ustaw się biorą…ale, ale… okazuje się, że coś tu nie gra. Jakaś opozycja się pojawia – precz z podatkiem katastralnym! Tak wołają. Transparenty wznoszą i okrzyki wrogie socjalizmowi! Podatków nie chcą płacić. Zaraz, zaraz, a kto tej kontrrewolucji przewodzi? Niejaka Zofia Koput? Z Nowego Jorku wróciła? Jej syn dziwnie do starszego panicza podobny? Dyplom Harvardu pokazuje? A ten siwy obok w białej furażerce z wąsami to kto? Młodszy panicz? Ten co na srokatym ogierze w świat uciekł? O, żesz, ku…Medal jakiś ma na szyi …za co? Za strzelanie z konia w pełnym galopie do ruchomego celu? Jaki ten medal towarzyszu, opisać go możecie? Złoty!? Powiadacie, że złoty. Róbcie wszystko kochany towarzyszu, żeby ich jak najdłużej zatrzymać, a my tu z towarzyszami strategię jakąś obmyślimy….