O miłowaniu Boga i o świętych, którzy lepią garnki.
30/05/2012
537 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe? Jezus mu odpowiedział: Będziesz miłował Pana, Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. (Mt 22,36-38)
Pewien pobożny i cnotliwy młodzieniec zapytał starego mnicha:
– Ojcze, co zrobić, żeby być świętym?
– Trzeba bardzo miłować Boga. –odpowiedział pustelnik.
– A co czynić, żeby być bardzo wielkim świętym?
– Trzeba bardzo, bardzo miłować Boga!
Niby tak, lecz to tylko połowa prawdy – ta pusta i próżna, ta nieroztropna i miłująca wywyższanie siebie. A życie jest zwyczajne i jako takie jest cudem. Odpowiedzi pustelnika są właściwe, lecz pytający błądzi. Chodzi o motywację. Dlaczego niby chcesz być wielkim świętym? Czyżby perspektywa bycia zwyczajnym człowiekiem nie była już sama w sobie cudownym darem Bożym? Sny o potędze, marzenia o wielkości – nawet te z pozoru niewinne i wzniosłe – nie przynoszą światu pokoju, lecz raczej miecz.
– Trzeba być bardzo, bardzo zakompleksionym człowiekiem, żeby stawiać mnichowi pytania o warunki wielkości – nawet tej świętej.
Święci nie lepią garnków oraz – także – nie stawiają głupich pytań. Samo zwyczajne życie jest już bowiem święte i ma być uświęcane, jeśli chcemy żyć, tu, na ziemi. Razem – człowiek przy człowieku, naród przy narodzie.
Skoro Bóg jest Miłością i Prawdą, czego święci doświadczają całą duszą i sercem, podążają po prostu ścieżką miłości i prawdy. Łatwo powiedzieć
po prostu, gdy – tymczasem – ścieżka, którą podążają, wąska jest i stroma, czyli łatwo na niej o upadek. W praktyce żywoty osób, które tradycja katolickiej i jedynej świętej wiary – jak wciąż wierzą katolicy – uznaje za święte, są jak krzewy różane – zaplątane w aromat niebiańskiego
zapachu wiecznej chwały i ziemskie kolce cierni.
Święci zanurzeni w tradycji chrześcijańskiej, doznają zarazem niesamowitych cierpień i będących jak krynica łask pocieszeń duchowych. Krzyż i obietnica Zmartwychwstania. W takim życiu – transcendencja przeplata się z cierpieniem, niebo obejmuje ziemię, wiara w zmartwychwstanie w Chrystusie obecna w nadprzyrodzonej wizji zapyla każdą chwilę ziemskiego trudu i znoju, niesie ukojenie.
Ale nadzieja dotyka tu wieczności. Są kwiaty, będą i
owoce. Rozpalił się płomień miłości, będzie i zjednoczenie z Ukochanym… Chrystusem.
A co jeśli ktoś wyznaje Buddyzm, Islam, Judaizm, Hinduizm (…)? A nic. A co, jeśli ktoś jest niewierzący? A nic. Tam również rodzą się święci. Każdy człowiek jest prawdziwy. I oby miał odwagę i roztropność, żeby uświadomić sobie tę fundamentalną prawdę. I oby odkrył w sobie sumienie i pokłady dobrej woli.
Każdy człowiek jest prawdziwy. Mógłbym dodać warunek i napisać: każdy człowiek jest prawdziwy w Bogu – tak jak każda kropla jest prawdziwa w oceanie. To jednak oczywiste. Czy kropla musi sobie zdawać sprawę, że jest znikomą cząstką oceanu, żeby pozostać kroplą? Czy człowiek musi mieć świadomość, że jest stworzony przez Boga , żeby pozostać dzieckiem Bożym?
To drugie pytanie budzi skrajne emocje. We współczesnej wersji cywilizacji śmierci skłaniamy się ku odrzuceniu Boga lub odmówieniu ludziom wyznającym inną religię prawa do Boga. Cała potęga cesarskiej władzy jest podporządkowana pod dogmat dzielenia ludzi, również ze względu na ich wierzenia i przekonania. Tak było od zarania dziejów – tak jest i obecnie. Bóg przeciw Bogu, człowiek przeciw człowiekowi – i tylko dlatego, że tak chce cesarz lub jakaś grupa obłąkanych iluminatów? To pierwotny obłęd. Nie ma w nim sacrum.
Pewnie teraz powiesz: – Ja nie odrzucam Boga i wierzę w tego prawdziwego, z całych moich sił. To oni odrzucają prawdziwą wiarę i chcą zabić prawdziwego Boga. Problem w tym, że Prawdziwego nie da się odrzucić ani zabić. Prawdziwy po prostu jest, zaś fałszywy zawsze był martwy. Nigdy nie istniał poza umysłem własnych wyznawców, nigdy nie był żywy.
Jeśli nawet oni (wszyscy poza naszą świętą wiarą) odrzucają Prawdziwego, to oni sami, tak jak Pan Bóg ich stworzył na obraz swój i podobieństwo, są prawdziwi. Oni są również ludźmi – często bardzo uduchowionymi i uzdolnionymi. Mają udział w tym samym potencjale boskiego źródła, mają duszę i ciało, umysł i sumienie oraz niepowtarzalne talenty. Jako ludzkość nie wyjdziemy z niewoli narzuconej przez uzurpatorską władzę, dopóki tego nie zrozumiemy.
Nie ci odrzucają Boga, którzy szukają Jego Miłosierdzia na własnej ścieżce. Odrzucają ci, którzy uwierzyli w fałszywy dogmat, że ich Bóg jest prawdziwy, gdy oni sami nie potrafią lub nie chcą stać się prawdziwi, nie potrafią lub nie chcą obudzić się z letargu. Po prawdzie, oni żyją w matriksie fałszywych przekonań, a zranieni w miłości, nie chcą lub nie potrafią ponownie pokochać… siebie i drugiego człowieka.
Kłamstwo i nienawiść zamiast prawdy i miłości – oto w co zawijana jest osoba w środowisku cywilizacji śmierci. Taki jest nasz świat bez Boga, świat zmumifikowany, w którym jedni udają, że w Niego wierzą, zaś drudzy udają, że nie istnieje, a jeszcze inni, że Go kochają lub nienawidzą. Tak naprawdę nie wierzą w siebie – jeden w drugiego, nie ufają sobie – jeden drugiemu, nienawidzą siebie wzajemne – jeden drugiego. Tyle jest wart porządek cesarski bez porządku Boskiego, ślepe przekonania i wierzenia bez mistycznego doświadczenia.
Bez Boga, który jest Miłością i Prawdą, nie pobudujemy cywilizacji życia. Pomrzemy w mroku jałowych
przyjemności i uwikłań, zanim zaczniemy być samoświadomymi osobami w porządku Królestwa Bożego i świadomymi obywatelami w porządku cesarskim. Koniec końców – owładnie nami kłamstwo i nienawiść, opęta przemoc i lęk. Jednym słowem: grzech.
Grzechem – i to o coraz większej grawitacji – w XXI wieku staje się brak solidarności pomiędzy osobami i narodami.Grzechem staje się uległość wobec możnych i wielkich tego świata, którzy dla utrzymania własnych latyfundiów gotowi są na każdą okropność i okrucieństwo. Nasza planeta wypluje nas ze swoich ust, jeśli nie znajdziemy sposobu na rozwiązanie problemu niesprawiedliwości i zrzucenia z naszych pleców jarzma wyzysku.
Grzech zaczyna się tam, gdzie kończy się nadzieja na miłość i wiara w prawdę. Współczesny grzech pierworodny stał się – w swych nowoczesnych i ohydnych formach zbiorowej nieodpowiedzialności -niczym cień dla życia, który zwiastuje zmierzch człowieka. Jakąś niewyobrażalnie posępną mutację, która zawisła nad przyszłością naszego gatunku.
Zapytajmy więc siebie: – Co trzeba zrobić, żeby pozostać człowiekiem?
– Trzeba bardzo kochać siebie i drugiego człowieka.
– A jak żyć, żeby wydobyć z mroku nieświadomości świadomość bycia prawdziwym człowiekiem?
– Trzeba bardzo, bardzo kochać drugiego człowieka aż do zapomnienia o sobie, w którym odnajdziemy siebie prawdziwego!!!
Taki paradoks. Zapomnieć, by sobie przypomnieć. Umrzeć, by narodzić się na nowo.
Nie jest to jednak proste. W gruncie rzeczy to arcytrudne wyzwanie – dla każdego osobno i dla nowego myślenia, które nawiązuje dialog poprzez fraktalne sieci komunikacji i gospodarzy poprzez obywatelskie sieci wolnego rynku.
Ego nigdy nie zapomina o sobie. Pycha, o której mówimy, że poprzedza upadek, nigdy nie chce zrezygnować z wielkości. Lecz dopiero, gdy pycha umiera, zaś ego zostaje oswojone i podporządkowane mądrości, miłosierdzie Boże odnajduje serce w człowieku. Miejmy przynajmniej świadomość, że przede wszystkim w naszych sercach uwolnionych od deprawacji ma szansę dojrzewać plon obfity dla następnych pokoleń, bardziej skłonnych do współpracy i współodpowiedzialności. Tu i teraz – niestety – jest ta kuźnia świata dla naszych dzieci i wnuków.
W miejsce kultury opuszczonej przez złego ducha powrócą dusze bardziej dojrzałe a ciało cywilizacji stanie się świątynią Boga – duszy dusz. Dopiero wówczas nastanie czas dla budowania cywilizacji życia. Nigdy jednak bez gruntownej przemiany świadomości i bez zmiany paradygmatu na taki, który w centrum troski stawia szacunek dla życia w jego bioróżnorodności i dla talentów, które świadczą o zwyczajności i przestają być powodem do wywyższania jednych ponad drugich.
O osobach, które porzuciły cień własnej wielkości, zapomniały o sobie, by żyć w Bogu i dla Boga, z bliźnim i dla bliźniego, myślimy jako o świętych. To jednak głupie myślenie – połowiczne i dychotomiczne. Niewystarczające w XXI wieku. Taki relikt dualistycznej świadomości, która nie zna bezinteresownej miłości, a zamiast, jako namiastkę – dla nie dającego się zaspokoić pragnienia – tworzy gry i wojny dobra ze złem, zła z dobrem. Takie prymitywne szachy Lucyfera, w które prawie każdy chce grać, by świat naprawiać wokół na własną modłę.
Święci to po prostu zwyczajni ludzie – prawdziwi i świadomi, że prawda mieszka przede wszystkim w miłości. Dziś lepią garnki i troszczą się o lampki oliwne sumienia. To z nami coś jest nie tak.
Bóg Miłości stworzył ten trudny i pełen pokus oraz oporu materii świat dla dojrzewania ładu w sercu i sumieniu człowieka, ergo – na ziemi nigdy nie będzie pokoju i sprawiedliwości, jeśli nie pojmiemy i nie doświadczymy tej prostej zasady: droga do prawdziwej wolności wiedzie przez szkołę miłowania Boga. I tylko tak.
Kto kocha „… Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem…”ten widzi na horyzoncie swej ziemskiej pielgrzymki bramę do Królestwa Bożego. A jest nią drugi człowiek – Chrystus, który mieszka w drugim człowieku i czeka na własne zmartwychwstanie w kolejnej osobie.
Jeśli komuś teraz świta, że wolna wola prowadzi do wolności, to niech o tym dogmacie współczesności na jedną krótką chwilę zapomni. Wolna wola może prowadzić tak samo do wolności jak i do zniewolenia. Kluczem do wolności jest zawsze miłość – wybór miłości. A wytrychem zniewolenia? Nie wchodźmy w zawiłe rozważania aksjologiczne i teologiczne. Zejdźmy na ziemię i wyznajmy własną niewiarę w Najwyższego. Jeśli Bóg jest Miłością, wytrychem zniewolenia jest zawsze grzech odrzucenia miłości, zaś w tym grzechu nie ma miejsca na prawdziwą wiarę.
Właśnie w tym grzechu żyjemy, a przynajmniej większość z nas. Czy niewolnik ma szansę stać się obywatelem w zniewalanym świecie? Pytam, gdyż możliwe, że błądzę, a rację mają wizjonerzy od strategii depopulacji ludzkości i ideolodzy od ewoluującej samoistnie materii? Mają, nie mają – faktem jest, że tworzeniem wizji rajów na ziemi napędzają od czasów Rewolucji Francuskiej machinę przemocy i ofiary na masową skalę. Ot, cały postęp ludzkości, ot, do czego doszliśmy na ścieżce pogardy dla cichych i pokornego serca, na ścieżce pychy, która rodzi się z potrzeby wielkości i wywyższania jednych ponad drugich. Po Szoah nienarodzonych i zbyt starych, by być produktywnym mięsem oligarchów, przyjdzie czas na pozostałych wykluczonych z Nowego Porządku Świata. Pora się obudzić i przerwać ten obłęd.
Wierzę jednak, że ziarna racji kiełkują raczej z myśli innych, takich jak ta Karla Poppera: – Próba zrealizowania nieba na ziemi kończy się zawsze wyprodukowaniem piekła.
Na szczęście miłość nie ma nic wspólnego z realizacją marzeń o niebie na ziemi. Miłość to samo życie, jego esencja – na dodatek akceptująca człowieka z jego chorobami i cierpieniami, akceptująca różnorodność kulturową, akceptująca godność i wolność każdej osoby , akceptująca prawa natury i prawa duchowe. Trudna i odpowiedzialna, osobowa i wspólnotowa, współczująca i widząca poza horyzont śmierci.
A poza horyzontem śmierci – w miłowaniu Boga, do którego brama otwiera się w sercu drugiego człowieka i wspólnoty – zawsze odnajdziemy życie. Niech z łaski i miłosierdzia Bożego życie nasze stanie się dobre i prawdziwe.