O marnowaniu żywności
27/09/2012
544 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
Połowa żywności na świecie marnuje się zanim dotrze na stoły. Jak można by temu zaradzić?
Należę do ludzi, którzy nie znoszą marnotrawstwa w ogóle i chociaż, Bogu dzięki, głodu nigdy nie zaznałem, w szczególności nie lubię marnowania żywności. Drażni mnie widok resztek zostawianych na talerzu lub chleba wyrzuconego na śmietniku. To pewno jakiś atawizm, ale zapewne i efekt wychowania od dziecka w przekonaniu, że ani w garnku, ani na talerzu nie można niczego zostawiać, że żywność kupuje się z umiarem i zapasy żywności zużywa w takiej kolejności, aby nic nie zdążyło się zepsuć, i że na kompost albo do śmieci wynosi się tylko to, czego w żaden sposób nie da się spożytkować inaczej. W Dekalogu zawsze brakowało mi jedenastego przykazania: „Nie będziesz marnował darów Bożych, ani zostawiał odpadków za sobą”.
Niestety, cywilizacja chciwości napędzana konsumpcją i kredytami, a poganiana zasadą jednorazowego użytku, często pod pozorem wyższych standardów higieny, ale jeszcze częściej nadymana pychą spod znaku „jestem tego warta”, w praktyce promuje powszechne marnotrawstwo we wszystkich dziedzinach. W stosunkowo najprostszej do obserwacji kwestii żywności, z którą codziennie styka się każdy z nas, widać to zresztą bardzo wyraźnie. Torgny Holmgren, ze sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Wody, który zajmuje się m.in. oceną zapotrzebowania na wodę w rolnictwie, szacuje, że około połowa wyprodukowanej na świecie żywności trafia na śmietnik, a nie na stoły. Nawet w bardzo biednych i często głodujących krajach skala marnowania żywności jest zdumiewająca i przerażająca. Np. w Indiach ok. 40% żywności gnije lub marnuje się w inny sposób, zanim trafi z pola na bazar. W dużej części tłumaczy to klimat oraz brak odpowiedniej infrastruktury i przetwórstwa. Ale przecież w krajach bogatych jest jeszcze gorzej. W ubiegłym roku uczestniczyłem w konferencji nt. biopaliw, gdzie pewien brytyjski ekspert wygłosił ciekawą prezentację nt. zasobów surowców odpadowych pochodzenia spożywczego, widząc w nich wielki potencjał do produkcji biogazu. Z jego porównawczej i rzetelnie udokumentowanej oceny wynikało, że w Ameryce wyrzuca się ponad 40% już kupionej, gotowej żywności, i to licząc tylko na poziomie gospodarstw domowych (niedojadki, żywność przeterminowana itp.) Tylko w Stanach Zjednoczonych jest to równowartość 165 miliardów dolarów rocznie! A ile marnuje się na poprzednich etapach tj. z pola do przetwórni, pakowalni, hurtowni i sklepu? W Europie wg tegoż Brytyjczyka wyrzuca się średnio około 30% żywności gotowej do spożycia, ale proporcja ta stale rośnie. Im kraj bogatszy, tym wyższy jest procent marnowanej w nim żywności i to mimo iż żywność jest obecnie jedną z najszybciej drożejących kategorii rynkowych. Ekspert ten nie miał danych dla Polski, ale podejrzewam, że u nas jest równie źle, bo w naszej mentalności powszechnie dominuje przeświadczenie, że jeśli coś funkcjonuje na Zachodzie, to u nas można to tylko naśladować.
Pod jednym niewielkim względem w Ameryce jest jednak lepiej niż w Europie. Tamtejsze restauracje oferują konsumentom specjalne ‘torebki dla piesków’ (doggy bags), gdzie to, czego się nie zjadło, można zapakować i zabrać do domu, oficjalnie jako „jedzenie dla psa”, ale przecież wiadomo, że bardzo często także do późniejszego własnego spożycia. W Europie i w innych krajach świata tego się nie praktykuje, głównie dlatego, że klienci nie chcieliby uchodzić za skąpych albo chcą się popisać (także przed sobą samym) swym przywiązaniem do maksymalnej higieny i luksusu. Amerykańskie przewodniki turystyczne i blogi podróżnicze przestrzegają nawet przed proszeniem w restauracjach Francji lub Hiszpanii o taką torebkę, aby się nie narazić na pogardę lub śmieszność. Jednakże w Wielkiej Brytanii, gdzie gości z Ameryki bywa szczególnie wielu i gdzie łatwiej się z nimi porozumieć, a gdzie bary i restauracje wyrzucają 600.000 ton żywności rocznie, wszczęto ostatnio kampanię pod nazwą „Too Good to Waste” (Za dobre żeby zmarnować), w której promuje się owe ‘torebki dla piesków’. U nas pewno by się to źle kojarzyło – z torebkami do zbierania psich kup, o co już w wielu miejscach zadbano – więc trzeba by nazwać to jakoś inaczej. Podobno na Wyspach Brytyjskich można je już dostać w kilku renomowanych sieciach hoteli i jadłodajni.
Na Zachodzie, głównie też w krajach anglosaskich, podejmuje się ostatnio akcje odzyskiwania przygotowanej, a niesprzedanej żywności z restauracji, supermarketów i firm cateringowych w celu zaopatrzenia stołówek, tanich kantyn i zupodajni dla biednych. Tak robi np. Urban Gleaners, organizacja charytatywna z Portland w stanie Oregon. Brytyjska FareShare w tym samym celu zbiera niesprzedaną żywność na krótko przed jej przeterminowaniem od firm przetwórczych i z hurtowni. Na Wyspach Brytyjskich oblicza się, że gdyby odzyskano tylko 1% z wyrzucanych tam rocznie 3 milionów ton żywności, to starczyłoby na przyrządzenie 70 milionów pełnych posiłków.
Mimo to, problem wydaje się o wiele głębszy i bardziej złożony. Kwestii stosunku do zasobów przyrody i do dóbr konsumpcyjnych nie da się rozwiązać prostymi sposobami technicznymi. Działalność charytatywna też nie jest przecież receptą na problemy społeczne, chociaż jest i zawsze będzie potrzebna. Niezbędna jest zasadnicza zmiana postaw i systemu wartości, która jest w praktyce niemożliwa przy zachowaniu obecnego ustroju i jego mechanizmów rynkowych. Szkopuł największy zresztą w tym, że przecież i obecny ustrój jako model rozwojowy z tym poziomem konsumpcji i marnotrawstwa na dłuższą metę jest nie do utrzymania. Potrzebny jest nowy paradygmat rozwojowy wraz z nowym wychowaniem, i to prawdopodobnie kilku pokoleń. Potrzebne jest nowe myślenie o rzeczach fundamentalnych, w tym o stylu życia i modelu konsumpcji. Jest bowiem coś chorego w tym, że w ciągu ostatnich dwóch pokoleń ponad połowa ludzkości porzuciła życie na wsi i uprawę ziemi, i przeniosła się do miast, gdzie zasiliła głównie szeregi bezrobotnego lumpenproletariatu i w ogromnym procencie żyje wymuszając zasiłki i opiekę społeczną. Jest coś głęboko chorego w tym, że stale na kuli ziemskiej wycina się cenne, pierwotne lasy, jakoby pod uprawy konieczne dla wyżywienia, ale jednocześnie coraz więcej ziemi przeznacza się pod uprawy surowców energetycznych, czyli do przerobu na paliwa. Jest coś najgłębiej absurdalnego w tym, że rolnikom płaci się nie za produkty rolne, tylko za coś zupełnie odwrotnego – za ugorowanie posiadanej ziemi. A jednocześnie na stoły podaje się żywność sztucznie pędzoną, zmutowaną genetycznie, skażoną chemikaliami, wymęczoną transportem przez pół swiata…
Mahatma Gandhi wypowiedział kiedyś kapitalną myśl: „Ziemia potrafi zaspokoić wszystkie potrzeby człowieka. Z wyjątkiem jego chciwości”.
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy:
Dziś Buddha Bar i utwór pt. Crystal Heart