Jak niektórzy pewnie zechcieli zauważyć, raz w tygodniu pojawia się tu, z odpowiednią adnotacją, notka, która wcześniej została opublikowana w Warszawskiej Gazecie. Stanowi to wynik umowy, jaką mam z redaktorem naczelnym tego tygodnika. Z Warszawską Gazetą zgodziłem się współpracować z dwóch względów: przede wszystkim dlatego, że jest to sposób na to, bym mógł zarobić na utrzymanie mojej rodziny jakiś marny grosz, a po drugie dlatego, że bardzo mi, oprócz samej linii pisma, odpowiada to, że Piotr Bachurski, człowiek, który Warszawską Gazetę wydaje, postanowił sukces tego tytułu oprzeć na tekstach blogerów. A zatem zrobił coś, co w głowach mainstreamowych redaktorów pojawia się wyłącznie jako koszmar. Oczywiście, ja zdaję sobie sprawę z tego, że za tą decyzją nie tylko muszą […]
Jak niektórzy pewnie zechcieli zauważyć, raz w tygodniu pojawia się tu, z odpowiednią adnotacją, notka, która wcześniej została opublikowana w Warszawskiej Gazecie. Stanowi to wynik umowy, jaką mam z redaktorem naczelnym tego tygodnika. Z Warszawską Gazetą zgodziłem się współpracować z dwóch względów: przede wszystkim dlatego, że jest to sposób na to, bym mógł zarobić na utrzymanie mojej rodziny jakiś marny grosz, a po drugie dlatego, że bardzo mi, oprócz samej linii pisma, odpowiada to, że Piotr Bachurski, człowiek, który Warszawską Gazetę wydaje, postanowił sukces tego tytułu oprzeć na tekstach blogerów. A zatem zrobił coś, co w głowach mainstreamowych redaktorów pojawia się wyłącznie jako koszmar. Oczywiście, ja zdaję sobie sprawę z tego, że za tą decyzją nie tylko muszą stać przyczyny tak czyste, jak świadomość, że blogi stanowią propozycję o wiele bardziej świeżą i uczciwą, niż to co możemy znaleźć na przykład w jakimś ‘Uważam Rze’, lecz jeszcze jakieś bardziej biznesowe kalkulacje, ale fakt pozostaje faktem – Bachurski wydaje swój tygodnik w oparciu o teksty blogerów, których uważa za dobrych. I ja to osobiście bardzo szanuję.
Pisałem tu kiedyś o Zeszytach Karmelitańskich, wydawanych przez mojego ukochanego ojca Rachmajdę, i miałem na ich temat – z zachowaniem oczywistych proporcji – dokładnie to samo do powiedzenia, co dziś o Warszawskiej Gazecie. Ojciec Rachmajda świetnie w pewnym momencie zrozumiał, że jeśli chce mieć pismo żywe i autentyczne, to oczywiście powinien się starać, by u niego pisali najwybitniejsi publicyści – a więc tym sposobem zdobył i Wildsteina i, dziś już niestety nieżyjącego, Rybińskiego, i innych – ale też zaprosił do redagowania swojego pisma blogerów, w tym, co zawsze z dumą podkreślam, i mnie. Ostatecznie, pewnie trochę i z tego powodu, swoje Zeszyty stracił, ale co jego, to jego, i to mu wszyscy będziemy zawsze pamiętali.
Dlaczego zdecydowałem się, żeby pisać dziś o Warszawskiej Gazecie? Jak idzie o Zeszyty ojca Rachmajdy, było to pismo bardzo niszowe i uważałem, że należy mu się odpowiedni gest z mojej strony, natomiast tu mamy do czynienia z, choć zaledwie lokalnym, to jednak poczytnym tygodnikiem, i oni sobie z pewnością świetnie poradzą bez mojej pomocy. Otóż ten tekst nie ma na celu promocji tygodnika, lecz stanowi pewną bardzo szczególną próbę wyjaśnienia bardzo konkretnej kwestii związanej z tym blogiem i jego autorem. Poszło mianowicie o to, że drogą prywatną dotarły do mnie pretensje, że ja nie powinienem publikować w Warszawskiej Gazecie, bo to jest, jak się ktoś wyraził, „wstyd”. Co więcej, usłyszałem również, że ja sobie bez owego wstydu atakuję Gazetę Polską, bo oni mi nie płacą, natomiast Bachurskiego, mimo że on schodzi poziomem często jeszcze niżej, oszczędzam. Ponieważ tych głosów było więcej, pomyślałem sobie, że owa opinia o „wstydzie” i o tej mojej interesowności może być bardziej powszechna, a zatem powinienem zabrać głos publicznie.
Otóż ja przede wszystkim muszę powiedzieć, że nie uważam, że publikowanie w Gazecie Polskiej to „wstyd”, i gdyby oni kiedykolwiek chcieli mnie drukować – a nie chcą – to ja bym nie miał nic przeciwko temu. Natomiast do Sakiewicza i spółki mam, poza naturalne wszędzie oczywistymi pretensjami o niekiedy dramatycznie niski poziom publicystyczny, dwie pretensje.
Do czytania całości, zapraszam na www.toyah.pl
"Gdy tylko zobaczysz, ze znalazles sie po stronie wiekszosci, stan i pomysl przez chwile" - Samuel Langhorne Clemens"