„Może człowiek, który był współpracownikiem NKWD, który zdezerterował z szeregów Wojska Polskiego podczas ewakuacji z terenów ZSRR do Iranu…”
Niniejszy tekst dedykuję stołecznym radnym Platformy Obywatelskiej
Za niespełna dwa miesiące przypada kolejna rocznica Powstania Warszawskiego. Znów punktualnie o godzinie 17 w stolicy zawyją syreny, a niemała część warszawskich przechodniów zatrzyma się, aby okazać w ten sposób swój szacunek dla walecznych przegranych z 1944 roku. Jak co roku tysiące warszawian odwiedzą Cmentarz Wojskowy na Powązkach. Tam też, przy pomniku Gloria Victis, odbędą się główne uroczystości rocznicowe z udziałem najwyższych władz państwowych, parlamentarzystów, przedstawicieli samorządu stolicy i kombatantów. Gazeta Wyborcza – ta sama, która w 1994 roku, tuż przed pięćdziesiątą rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego, zasłynęła dużym tekstem, autorstwa red. Michała Cichego, z którego miało wynikać, że powstańcy warszawscy wytłukli mnóstwo żydowskich niedobitków z getta –zapewne wyrazi słuszne zaniepokojenie i troskę o godny, czyli wolny od przejawów niechęci wobec dostojników państwowych przebieg ceremonii na Powązkach. Migawki z uroczystości trafią jeszcze tego samego dnia do głównych serwisów informacyjnych. Cała Polska dowie się, że Warszawa oddała hołd powstańcom.
Ponieważ nie wszyscy znają podstawową faktografię dotyczącą Powstania Warszawskiego, a niedawno nawet jeden z parlamentarnych przedstawicieli naszego narodu, wybrany do Sejm u Rzeczypospolitej Polskiej z list Sojuszu Lewicy Demokratycznej, raczył dramatyczny ten zryw wolnościowy uplasować w końcu lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, przypomnę, że powstanie wybuchło 1 sierpnia 1944 r. Upadło 2 października 1944 roku. Warto te daty upowszechniać. Zrozumiałem to w ostatnią niedzielę, gdy z córką zwiedzaliśmy Muzeum Powstania Warszawskiego. Chcieliśmy odnaleźć w jego zbiorach fotokopię pewnej odezwy, której treść kilka lat wcześniej, podczas naszej poprzedniej bytności w tym muzeum, zwróciła moją uwagę. Udało się, o czym o za chwilę. Po wejściu na teren ekspozycji towarzyszyliśmy przez moment około dwudziestoosobowej grupie polskiej młodzieży w wieku licealnym, którą oprowadzał po muzeum pracownik a może wolontariusz tej placówki. Od razu skojarzyłem, że to mój daleki znajomy z czasów demonstracji organizowanych gdzieś w połowie lat 90-tych. Mając na uwadze aktualne starania ekipy Pani Hanny Gronkiewicz- Waltz o przejęcie pełnej kontroli nad Muzeum Powstania Warszawskiego i wysoce prawdopodobny w bliskiej przyszłości przegląd kadr tej instytucji, powstrzymam się od rozwijania tego wątku. Niech ten przewodnik z muzeum jak najdłużej oprowadza wycieczki chcące poznać historię powstania, bo robi to z dużą pasją i fachowością. O mojej z nim znajomości wspomniałem wyłącznie po to, aby uwiarygodnić opisywany epizod. Rzecz działa się przy pierwszych eksponatach, ukazujących realia jeszcze przedpowstaniowej Warszawy. Otóż ów przewodnik zapytał swoich chwilowych podopiecznych o datę wybuchu Powstania Warszawskiego. Odpowiedzią była głucha cisza. Kolejne pytanie, które im zadał, miało charakter koła ratunkowego. Ograniczało się do roku, w którym powstańcy warszawscy chwycili za broń. Tym razem licealiści wykazali się większą znajomością rzeczy. Kilka ich głosów ułożyło się w jednobrzmiącą odpowiedź: w tysiąc dziewięćset czterdziestym eeeee. Co ciekawe, przewodnik nie wyglądał na szczególnie zaskoczonego poziomem wiedzy czy raczej niewiedzy stojącej przed nim grupy młodzieży. Żałuję, że nie zapytałem go czy to już norma czy jednak jeszcze nie jest aż tak źle. W każdym razie kilkakrotnie dobitnym głosem wypowiedział wtedy datę wybuchu Powstania Warszawskiego i energicznie oświadczył młodym ludziom, że bierze sobie za cel, aby datę tę dobrze zapamiętali. Pomyślałem sobie wtedy, że to dobry przykład myślenia realistycznego, świadczącego o właściwym rozpoznaniu sytuacji, w której przyszło mojemu dalekiemu znajomemu działać; myślenia pozostającego w bezbrzeżnym kontraście z arcybohaterską historią, o której chwilę później z dużym znawstwem zaczął opowiadać.
Wracając do podstawowego wątku niniejszego tekstu, główne uroczystości rocznicowe odbędą się w stolicy na lewym brzegu Wisły. Z prawego, praskiego, brzegu królowej polskich rzek będzie przypatrywał się im przez lornetkę generał Ludowego Wojska Polskiego Zygmunt Berling. Oczywiście z tym przypatrywaniem się to mało udana metafora, mająca służyć ożywieniu, na potrzeby tego tekstu, pomnikowej cielesności pana generała, czyli bryły kamienia, zbliżonej kształtem do prostopadłościanu, stojącej na wysokim na kilka metrów cokole usytuowanym w pobliżu wiaduktu Trasy Łazienkowskiej przy Wale Miedzeszyńskim. Oj, gdyby pan generał cudownie ożył i dowiedział się co ma dziać się w Warszawie w ten pierwszosierpniowy dzień, a na dodatek usłyszałby, że taka jest tradycja ostatnich dwudziestu kilku lat, nie byłby zadowolony. Gorzej, pewnie byłby wściekły. I nie można się temu dziwić. Przecież był pan generał Zygmunt Berling wrogiem faszystów. A nikt inny tylko faszyści Powstanie Warszawskie wywołali. Trudno zatem, aby teraz pan generał akceptował dobrą o nich pamięć. Tak, tak, sprawa nie jest błaha – o pielęgnowanie pamięci o faszystach rzecz się rozchodzi. Bo powinniście, szanowni czytelnicy, wiedzieć, że kadry dowódcze Armii Krajowej, a zatem również architektów i przywódców Powstania Warszawskiego miał pan generał LWP Zygmunt Berling za faszystów, i to pozostających na żołdzie hitlerowców. Kto nie wierzy, zapraszam do Muzeum Powstania Warszawskiego. Tam, przy kartkach z kalendarza datowanych na 8 i 9 września 1944 r., można zapoznać się z odezwą pana generała, pochodzącą zapewne z drugiej połowy lipca 1944 r. (dokument bez daty), wydrukowaną przez Drukarnię Państwową w Wilnie. To właśnie fotokopii tej odezwy szukałem. Oszczędzę wam, szanowni czytelnicy, bólu lektury całego jej tekstu. Najważniejsze przemyślenia pana generała w niej zawarte są następujące:
Elementy faszystowskie wszelkiego autoramentu będą zgniecione.(…) Wielkopańscy działacze Armii Krajowej muszą ustąpić. Uważajcie na nich. Ich krecia robota na żołdzie hitlerowców skończyła się. Śmierć faszystom!
Chyba nie pozostaje nic innego jak tylko przyjąć, że taka ocena kadry dowódczej Armii Krajowej, jaka była udziałem Zygmunta Berlinga, jest uprawniona i godna obecności w przestrzeni publicznej. Przecież gdyby było odwrotnie, gdyby ocena tego rodzaju zasługiwała na potępienie, to władze samorządowe Warszawy nie tolerowałyby, tak sądzę, wspomnianego pomnika pana generała. Dlatego ilekroć pomyślę o dość częstych w Warszawie przejawach szacunku do tych faszystów na żołdzie hitlerowców, o pomniku Armii Krajowej stojącym obok gmachu Sejmu RP, o tych wszystkich uroczystościach rocznicowych związanych z Armią Krajową, czuję się bardzo nieswojo i dyskomfortowo. Ostatnią deską ratunku wydają się być uzbrojeni w kije bejsbolowe i inne rzeczowe argumenty antyfaszyści z Niemiec. Nie tylko 11 listopada, ale też każdego 1 sierpnia powinni oduczać mieszkańców Warszawy zachowań, które chyba słusznie, o czym powyżej, należy kwalifikować jako profaszystowskie. A może 11 listopada tego roku przeciwko faszystom spod znaku biało-czerwonej staną połączone siły antyfaszystów z Niemiec i wiernych symbolice sierpa i młota kibiców z jakże przyjaznej nam Rosji. I faszyści, za sprawą wysiłków takiej koalicji, tym razem nie przejdą? Ech, jaki ogromny potencjał symboliki kryje się w takim scenariuszu. Ale docenić go mogą tylko ci nieliczni, którzy trochę znają historię najnowszą.
Czy jednak nie powinno być inaczej? Może człowiek, który był współpracownikiem NKWD, który zdezerterował z szeregów Wojska Polskiego podczas ewakuacji z terenów ZSRR do Iranu, który wydanym w dniu 20 kwietnia 1943 r. rozkazem personalnym nr 36 generała Władysława Andersa został zdegradowany i wydalony z wojska, który wyrokiem Sądu Polowego Wojska Polskiego zapadłym w dniu 26 lipca 1943 r. został zaocznie skazany na karę śmierci oraz utratę praw publicznych na zawsze, który wreszcie w lipcu 1944 r. określał dowództwo Armii Krajowej mianem faszystów pozostających na żołdzie hitlerowców, czyli generał LWP Zygmunt Berling, bo o nim cały czas mowa, nie powinien mieć pomnika w stolicy naszego kraju?
Osoby uznające lub przychylające się do opinii, że taka persona na pomnik w stolicy Polski jednak nie zasługuje, proszę, aby zanim zaczną złorzeczyć na aktualne władze samorządowe Warszawy, z Prezydent Hanną Gronkiewicz- Waltz na czele, wzięły pod uwagę, że stolicą naszego kraju rządziły w ostatniej dekadzie różne ekipy polityczne, w tym kierowana przez Lecha Kaczyńskiego. Przez cały ten czas pomnik pana generała LWP Zygmunta Berlinga dumnie i niewzruszenie stał w miejscu, w którym do dzisiaj stoi. Zatem w tej sprawie nie ma politycznych świętych, wszystkie partie aktywne na warszawskiej scenie samorządowej są współwinne tolerowania stanu rzeczy, w którym królowa polskich rzek dzieli ujęty w symboliczną, pomnikową formę sens ważnych ludzkich wyborów i czynów z lat minionych (uważam taki opis za uzasadniony, skoro okazały pomnik Armii Krajowej i obelisk z podobizną generała Wojska Polskiego Władysława Andersa znajdują się na terenie lewobrzeżnej Warszawy, zaś pomnik generała Ludowego Wojska Polskiego Zygmunta Berlinga ozdabia prawobrzeżną Warszawę).
Stan, w którym Powstanie Warszawskie, będące chyba najbardziej wyrazi i dramatyczną emanacją etosu Armii Krajowej, jest słusznie uznawane przez władze państwowe i władze samorządowe stolicy za na tyle ważne dla naszej tożsamości wspólnotowej, że podejmują one wysiłki dla godnego jego upamiętniania, a jednocześnie te same władze samorządowe akceptują na terenie Warszawy pomnik Zygmunta Berlinga, którego zasługi pozwoliłem sobie w telegraficznym skrócie przypomnieć w niniejszym tekście, nie zasługuje na miano porządku. Jest jak bezładne wysypisko wartości, na którym wierność i zdrada przestają być pojęciami przeciwstawnymi, a stają się względem siebie synonimiczne. Żaden dobry, a nawet przeciętny tylko gospodarz nie toleruje nieładu na terenie, na którym przyszło mu odpowiadać za porządek. Jedynie cieć ostatni będzie bezczynnie przyglądał się bałaganowi. Dlatego aktualni decydenci we władzach samorządowych Warszawy powinni, dla poprawy porządku w obszarze symboliki historycznej w przestrzeni publicznej miasta, niezwłocznie przeprowadzić i wdrożyć w życie procedurę usunięcia pomnika pana generała Zygmunta Berlinga z terenu stolicy. Takie działanie może i powinno być wyłączone z obszaru polityki. W tej dyscyplinie naszego życia publicznego, której sens postrzegam w przekonywaniu wyborców do programu poprawy funkcjonowania organizmu państwowego, a następnie, w razie zbudowania większości, realizowaniu głoszonego programu, stara mądrość, że idealne jest wrogiem dobrego została z dużym hukiem wykopana daleko na aut już prawie siedem lat temu. Zapewne w najbliższym czasie nie pojawi się w obszarze zainteresowania kapitanów drużyn mających wówczas szanse na zbudowanie większości mogącej pokusić się o przeprowadzenie realnej naprawy państwa. Gdyby zatem usunięcie pomnika generała LWP Berlinga z przestrzeni publicznej stolicy było sprawą z dziedziny polityki, uznawałbym ją za kompletnie beznadziejną. Ale to jest rzecz z obszaru fundamentów wspólnotowych. Jej istotą jest bowiem ważny krok w kierunku przywrócenia podstawowego porządku rzeczy w przestrzeni symboliki historycznej, wyrażającego się oddzielaniem w obszarze tej przestrzeni postaw godnych szacunku i dobrej pamięci, od postaw nikczemnych, zasługujących w najlepszym wypadku na łaskę zapomnienia. Co ważne, na przeszkodzie do usunięcia pomnika pana generała LWP Zygmunta Berlinga z przestrzeni publicznej Warszawy nie stoi żadna umowa międzynarodowa ani słuszny gniew tych jej mieszkańców, którzy jak niepodległości bronią dowodów osobistych z adresami przy al. Armii Ludowej itd. Jeżeli coś stoi na przeszkodzie do uwolnienia stolicy Polski od tego pomnika, to chyba tylko niepełna wiedza osób rządzących dzisiaj warszawskim samorządem na temat zasług pana generała. Nie można przecież posądzać Pani Hanny Gronkiewicz- Waltz i jej ekipy o brak elementarnego szacunku dla dowódców Armii Krajowej, których pan generał LWP Zygmunta Berling miał za faszystów pozostających na żołdzie hitlerowców. I dlatego tli się we mnie nadzieja, że w stołecznym samorządzie znajdzie się większość rozumiejąca, że pomnik Berlinga przynosi wstyd władzom miasta i że najwyższy czas to zmienić.
Dla pełnego obrazu sprawy wypada dodać, że jedną z osób, które aktywnie zabiegają o uwolnienie przestrzeni symbolicznej Warszawy od pomnika pana generała LWP Zygmunta Berlinga jest Maciej Wąsik, szef klubu radnych PiS w Radzie Warszawy. Zakładam, że sam tylko fakt, że inicjatywa taka wychodzi od radnego PiS jest dla warszawskich samorządowców z PO wystarczającym powodem, żeby ją zdyskwalifikować. Takie czasy. Józef Mackiewicz, mój ulubiony pisarz, napisał kiedyś, że jest nieprzejednanym wrogiem komunistów, ale jeżeli któryś z nich, wskazując na krzesło, powie, że to jest krzesło, to on przyzna mu rację, bo taki jest stan rzeczy. Stąd mój skromny apel do stołecznych samorządowców z PO. Nie zgadzajcie się z Maciejem Wąsikiem, macie do tego pełne prawo. Pozostańcie jednak w zgodzie z faktami. Osoba, która dowódców Armii Krajowej określała mianem faszystów pozostających na żołdzie hitlerowców nie powinna mieć pomnika w Warszawie. To chyba oczywiste.
Autor: Grzegorz Wąsowski
Adwokat, współkieruje pracami Fundacji "Pamiętamy", zajmującej się przywracaniem pamięci o żołnierzach polskiego podziemia niepodległościowego z lat 1944- 1954. (www fundacjapamietamy.pl)
Z pozdrowieniami dla władców linków z POdhala, pragnę przypomnieć, iż nie chcę by teksty z mojego bloga były publikowane na ich stronach, bo mi to bardzo nie odpowiada i nie chcę być z nimi w żaden sposób kojarzony 🙂