O cierpliwości, czyli najdłuższe śledztwo nowożytnej Europy
03/03/2011
394 Wyświetlenia
0 Komentarze
4 minut czytania
Historie są różne. Niektóre opowiadają o miłości, inne o nienawiści. Są historie radosne i smutne. Te najbardziej wzruszające są o przyjaźni i wierności. Ale ta jest o czymś innym … o cierpliwości. *** Był sobie prokurator. Na imię miał Zbigniew. I miał przyjaciela. Poznali się, kiedy był jeszcze młodym asesorem. Przyjaciel Ireneusz nauczył go jak poruszać się w skomplikowanym świecie prokuratury. Czasem chodzili razem na piwo i podczas tych spotkań – w bardzo luźnej i przyjacielskiej atmosferze – wymieniali się doświadczeniami wyniesionymi z prowadzonych śledztw. Mijały lata, aż nadszedł pamiętny 10 kwietnia 2010 roku. Od tego czasu, z nikomu nieznanych prokuratorów stali się postaciami medialnymi. Musieli chodzić na konferencje prasowe, odpowiadać na dziesiątki – nierzadko trudnych – […]
Historie są różne. Niektóre opowiadają o miłości, inne o nienawiści. Są historie radosne i smutne. Te najbardziej wzruszające są o przyjaźni i wierności. Ale ta jest o czymś innym … o cierpliwości.
***
Był sobie prokurator. Na imię miał Zbigniew. I miał przyjaciela. Poznali się, kiedy był jeszcze młodym asesorem. Przyjaciel Ireneusz nauczył go jak poruszać się w skomplikowanym świecie prokuratury. Czasem chodzili razem na piwo i podczas tych spotkań – w bardzo luźnej i przyjacielskiej atmosferze – wymieniali się doświadczeniami wyniesionymi z prowadzonych śledztw.
Mijały lata, aż nadszedł pamiętny 10 kwietnia 2010 roku. Od tego czasu, z nikomu nieznanych prokuratorów stali się postaciami medialnymi. Musieli chodzić na konferencje prasowe, odpowiadać na dziesiątki – nierzadko trudnych – pytań.
Ale na tę okoliczność wypracowali jedną skuteczną metodę.
Ta metoda nazywała się „Czekamy na dokumenty”.
Mijały kolejne lata. Dzięki niestrudzonemu ministrowi obrony, armia polska została zredukowana do gabinetu ministra i jego osobistej sekretarki. Granic Rzeczpospolitej chroniła firma ochroniarska „MilitaRus”, w której udziały mieli jacyś biznesmeni z Wysp Dziewiczych. Nikt nie sprawdził kim byli, ponieważ nikomu ta wiedza nie była potrzebna.
W związku z likwidacją armii, zlikwidowano praktycznie również Prokuraturę Wojskową, gdyż nie miała ona już czym się zajmować. W gwarnym dawniej budynku prokuratury Zbigniew i Ireneusz przebywali już sami. I mogliby zapewne spokojnie zakończyć tam pracę, zamknąć drzwi i wyrzucić klucz, gdyby nie fakt, że śledztwo „… w sprawie zaistniałego w dniu 10 kwietnia 2010 roku w pobliżu lotniska wojskowego w Smoleńsku na terenie Federacji Rosyjskiej nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym …”nie mogło się zakończyć. Dokumenty bowiem nadal nie nadchodziły.
A oni dalej cierpliwie czekali.
Pewnego dnia Ireneusz otrzymał informację, że osiągnął wiek emerytalny i dla niego czas czekania już się zakończył.
Zbliżał się koniec kolejnego roku.
Prokurator Zbigniew – już samotnie – siedząc w pokoju, w którym razem z przyjacielem spędzali długie wieczory, dyskutując o przyczynach „zaistniałego przed laty nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym”, spoglądał przez okno. Widział zbliżający się zmierzch, roześmianych ludzi udających się do swoich domów, przez okna których mógł dostrzec palące się lampki choinek.
I nagle zupełnie niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju samotnego Zbigniewa wszedł prokurator rosyjski. W zniszczonej torbie miał pożółkłe resztki dokumentów, na które Zbigniew czekał od wielu, wielu lat. Rosjanin usiadł obok niego i w milczeniu przekazał mu ostatnie tomy akt.
Zbigniew spojrzał na kalendarz – na ostatniej kartce protokołu umorzenia śledztwa mógł wreszcie wpisać datę: 31 grudzień 2035 r.
Zbigniewa już nie ma – przeszedł na emeryturę, tak jak jego przyjaciel Ireneusz. Ale pamięć po nich pozostała.
Jako tych, którzy prowadzili najdłuższe śledztwo nowożytnej Europy.