O chochołach polskiej polityki i komentatorach ślepych na jedno oko.
14/02/2011
524 Wyświetlenia
0 Komentarze
23 minut czytania
Paradoksy dla logiki i rozumu są wyzwaniem. Zmuszają do rozszerzenia pola obserwacji o zjawiska, które dzieją się gdzieś poza ograniczonym horyzontem naszego postrzegania rzeczywistości. Zapytaj fizyka lub kosmologa, kiedy błysk intuicji podpowiada, że coś nie tak jest z paradygmatem wiedzy budowanej przez kolejne pokolenia naukowców. Odpowie, że fakty przestają zgadzać się teorią. Nie każdy jednak jest Albertem Einsteinem, a nawet jeśli jest, musi poczekać na swojego Arthura Eddingtona i zaćmienie słońca, by uzyskać powszechne uznanie społeczności naukowców. Co dzieje się za kurtyną polskiej sceny politycznej, że nic nie unieważnia polityki miłości słoneczka Peru, zaś zaćmienie naszego rozumu trwa w najlepsze ponad trzy lata? I nic, nawet najbardziej czarne akty demonicznej nienawiści i pogardy dla człowieka, nie wyrywają nas z […]
Paradoksy dla logiki i rozumu są wyzwaniem. Zmuszają do rozszerzenia pola obserwacji o zjawiska, które dzieją się gdzieś poza ograniczonym horyzontem naszego postrzegania rzeczywistości. Zapytaj fizyka lub kosmologa, kiedy błysk intuicji podpowiada, że coś nie tak jest z paradygmatem wiedzy budowanej przez kolejne pokolenia naukowców. Odpowie, że fakty przestają zgadzać się teorią. Nie każdy jednak jest Albertem Einsteinem, a nawet jeśli jest, musi poczekać na swojego Arthura Eddingtona i zaćmienie słońca, by uzyskać powszechne uznanie społeczności naukowców.
Co dzieje się za kurtyną polskiej sceny politycznej, że nic nie unieważnia polityki miłości słoneczka Peru, zaś zaćmienie naszego rozumu trwa w najlepsze ponad trzy lata? I nic, nawet najbardziej czarne akty demonicznej nienawiści i pogardy dla człowieka, nie wyrywają nas z mrocznego letargu poprzedzającego agonię? Co tam, za zasłoną teatru, gra muzykę, że polityka polska stała się jeno podrygiem upiornych chochołów?
Chochoły polityki podrygują sobie tan i to pierwszy akt "Upiora w operze", lecz dlaczego, w akcie drugim, My Naród dajemy się unieść powabowi demonologii, dlaczego w akcie trzecim nie potrafimy oprzeć się urokowi demonicznych scenariuszy przyszłości? Zaćmienie umysłu i otoczenie światła serca mrokiem nienawiści oraz pogardy, zawsze poprzedza agonię. Agonia nadchodzi niezauważalnie, sączy małe dawki trucizny do wewnątrz naszych tętnic i żył, zbyt małe, żeby umrzeć od razu, w sam raz, żeby zamknąć cykl umierania w trumnie dla trzech pokoleń, które nadejdą po nas.
Nie wołam: "obudź się Polsko, już czas" i nie ostrzegam przed zagrożeniami barbarzyńców ze sfor cywilizacji śmierci. Oni mają dziś moc i swoimi pochodniami podpalają każdą zagrodę na własnej drodze postępu. Nikt, z chochołów zamroczonych upiorną muzyką, nie usłyszy zresztą dziś głosu wołającego na puszczy. Puszcza – jak wiadomo – też nie ocaleje pod jarzmem żołdaków Mordoru. To jakoś tak, powolną agonią rozłożoną na kilka pokoleń, musi zakończyć się holokaust aborcji, eutanazji, budowania chlewów Sodomy i Gomory oraz zabijania Boga w kulturze.
Polsko śpij więc błogo i broń Boże nie budź się jeszcze z letargu. Nie czas, nie czas. Im później doznasz elektrowstrząsów na stole operacyjnym, tym dłużej pozwolisz nabijać kabzę u pasa złodziejom, którzy wierzą, że ocaleją z pożogi barbarzyńców. Im głębiej pogrążysz się w narracji "Wesela" i popuszczania pasa, bez trwogi o dług, który stanie się jedyną twardą monetą zapłaty za lata rozpusty, tym szybciej znikniesz z map świata. Znikaj Polsko, znikaj. Bo o to dziś toczy się gra w pokera na stołach hakerów tego świata. To jest postęp, maski ma przecież urocze.
I hakerzy polskiego dziennikarstwa uwierzyli dziś w niewinność barbarzyńców hordami przemierzających świat. Odpuszczone niech mi będzie, że zostawię hordy na pastwę ich losu.
I przeniosę się na poletko Polski, którą zadeptują buciorami antywartości.
Z pryzmatu antywartości rodzi się chora narracja, poukładana z konkretów opisujących codzienne pojedynki naszych polityków. Dodałby ktoś, że również rodzi się ona z trzewi sowieckiej agentury na Wisłą – słusznie. Sowiecka agentura to jednak nic innego jak świat zbudowany na opak. Piramida wyrastająca wprost z piekła naszej historii i budująca od wieków schody, po których tam, do pełnej niewoli, winniśmy schodzić i najlepiej z własnej, nieprzymuszonej woli, ze śpiewem orszaków niosących czerwone szturmówki.
Komentują nas oni, najemnicy postępu, i zalewają gównem słów ulepionych w języku antywartości. Polityka miłości kipi od nienawiści. Cuda tworzą dziury w strukturze fundamentu naszego bytu. Gospodarka i przedsiębiorcy muszą dźwigać na plecach ciężar długu, domiarów fiskalnych i biurokratycznych absurdów – prawie jak Atlas, który dźwiga całe niebo, by świat Tuska i Komorowskiego mógł trwać w polskim Hadesie.
Obowiązują standardy komentowania w mediach mainstreamu. Standard symetrii. Gdy nasi są u władzy i coś spieprzą, a pieprzu już nie da się zdmuchnąć z talerza leminga, to wina układa się po równo: winny jest ukochany rząd, ale nie bez winy opozycji i całego narodu. Standard antysymetrii. Gdy w coś da się przywalić w związku z poczynaniami nie-naszych, to walić z całych sił, bez litości – jak w kaczy kuper. A poza poczuciem wypełnionej misji, nagroda komentatora nie ominie.
Nawet nie wprawia mnie to już w irytację. Przeżyłem ataki szakali rzucających się do gardła prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gdy jeszcze żył, przeżyłem ataki hien nad jego grobem, gdy był już "byłym prezydentem" świętej pamięci – ale tu już diagnoza mojego wewnętrznego lekarza brzmiała: "chłopie, blisko rozstroju żołądka i zawału, oscylujesz na naszych skalach zdrowia". Przeżyję kolejne plagi egipskie i ataki sępów na Polskę, w związku z kampanią parlamentarną, układaniem się klas polityków i mamieniem, że idą do władzy, by onym odebrać żerowisko lub kontynuować politykę cudów nad trumną. Ciekawe, jak Państwo to przeżyjecie? Bez soli trzeźwiących będzie trudno, jeśli nie zagubiliście się ostatecznie w labiryntach polskiej matni narracyjnej. Bo nie widzicie pewnie, jak nisko to wszystko upadło. Szambo bywa wyżej.
Tu stanęło wszystko na opak, opakowane w sreberka gówienka łgarstw polatują ze szkła ekranów wprost do naszych domów. A my je łykamy jak cukierki z błogosławieństwem chorych proroków. Słyszał ktoś o rzeczowej debacie na tematy stanu polskiej gospodarki, pomysłów dotyczących zatrzymania spirali długów, coś o reformach konstruowania ustawy budżetowej, coś rzeczowego o naszych emeryturach, o naszej służbie zdrowia, o demografii zwijającej naród, o pomysłach na zwiększenie eksportu albo przyciągnięcia kapitału ze świata, który uruchomi w Polsce najnowocześniejsze technologie? Mógłbym tak długo nadmieniać, ale skrócę męki własne i cudze oraz rzeknę: nikt nie słyszał, bo nie tym żyją nasi politycy i publicyści zawodowi.
To czym oni żyją? Jak zarabiają na życie? Żyją za kasę, którą płacą im korporacje medialne, by nasze życie wypełniło się szałem thrillerów makabrycznych, mówiących o tym mniej więcej, kto komu dokopał i jakie są prognozy dokopywania złemu na przyszłość. I koniecznie, jak w takich fabułach, uwagę musi przyciągnąć czarny charakter, a wytypowany na dobrego glinę, nawet jeśli się zachowuje jak glina zły, co najwyżej zostanie opisany niejednoznacznie. Tak musiał, bo czarny typ nie zostawił mu pola na politykę miłości. Jeśli porażają Państwa brednie i makabreski rysowanych tu obrazów, jesteście na dobrej drodze, by wyjść poza schemat narracji mainstreamu. I wiem, że nazwiska potraficie sobie sami podstawić pod słowa w odpowiednich wersach tego tekstu. I wiem, że prawdopodobieństwo rozwalenia klatek, w których nas zamyka establishment, by traktować jak wściekłych kundli, w najbliższych miesiącach i latach będzie wzrastać. Bo nie jesteśmy kundlami w schronisku dla wykluczonych, lecz ludźmi z krwi, kości i ciała, bo w sercu i umyśle, niesiemy pod gniewem słusznym, miary przedwieczne naszej godności.
Szanowni Państwo. Nie jest to esej o detalach. Tych zbyt wiele da się wstawić pod poczucie, że "źle się dzieje w państwie polskim". Ale ja uparłem się, żeby napisać dzisiaj kilka słów o wielkich symbolach naszej wiary w Polskę. I wychodzi mi, że one się tworzą w naszej współczesności – i wyrastają ponad nasze małości i swary, jak skrzydła Orła Białego. Mieliśmy Jana Pawła II. Z jego żywota odrodzi się wzorzec człowieka na miarę człowieczeństwa godnego i gotowego do walki o prawdę, wolność i sprawiedliwość. Mieliśmy Lecha Kaczyńskiego, najbardziej poniżonego i – trzeba to bez ogródek rzec – poniżanego tak długo jeszcze, jak długo pozwolimy siebie poniżać Gojom (nie, to nie było przejęzyczenie, lecz zabieg celowy). Mieliśmy, lecz klucz tkwi w czasie narracji: trzeba widzieć i wiedzieć, że wciąż mamy. W sferze wartości cywilizacji życia Jan Paweł II wytyczył kurs dla ocalenia w naszym życiu godności dzieci bożych. W sferze myślenia o państwie, Lech Kaczyński dał nam proste zadanie, że nie ma wolności bez niepodległości. Jest jeszcze gdzieś pod rumowiskiem okrągłego stołu mit niepogrzebany ruchu "Solidarności", który mówi, że nie ma wolności bez solidarności. A współcześnie uczymy się lekcji o czarnych mocach matriksu, który chciałby wyprać w technokratycznej doskonalonej pralni mózgów nasze iskry i intuicje na temat prawdy. Wypłukać z nas, co czyste, by pozostał tylko brud i nieczystości.
Jak długo jedno lub drugie zero polityczne będzie nas karmić mową nienawiści? Jak chcecie na nich wymusić, by z chochołów na powrót przemienili się w ludzi? W krzywych zwierciadłach mediów zobaczycie co najwyżej, jak z uczciwych ludzi robi się pokraki, zaś z szumowin i żuli bohaterów. Oto bagno, w którym ugrzęzła dziś Rzeczpospolita. Bagno nas wciąga w otchłań, lecz w omamach kłamstw powtarzanych na katarynkach władzy, widzimy obrazy i słyszymy słowa, niczym nie różniące się od urojeń Barona Munchausena, który zobaczył siebie, jak wyciąga się za włosy z bagna, by znów stać na twardym gruncie.
Mój Boże, z barona był przynajmniej niezgorszy kawalarz. A my mamy Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego, którzy do naszej rzeczywistości nie dorastają, ale uparli się, by nas karmić elementami political fiction, jakby polska przeniosła się już do krain fantasy. A my mamy dziennikarzy, którzy uparli się, żeby postawić na głowie całą sztukę zawodu i opowiadać bajki, że czarny bohater jest biały i na odwrót. I gdyby ten świat odrealniony nie kształtował w swych żelaznych matrycach form naszej społecznej rzeczywistości, śmiech byłby jedyną słuszną reakcją na opowieści naśladowców Barona. Ale tak dobrze nie ma. Śmiech przez łzy to właściwa reakcja, gdy żul stanął na miejscu starosty, a cham na miejscu kaznodziei.
Szanowni Państwo. Nie ma żadnej przyszłości dla polskiego chochoła i warchoła. On spłonie pośród hańby tych, których wcześniej zhańbił. I nie zazna rozkoszy wstydu za życia. Bo cham to bezwstydny i idzie w zaparte, idzie do swojego celu, jak czołg, jak buldożer. I nie przestanie tratować wszystkiego na swojej drodze. Nie przestanie, chyba, że ktoś wyjmie mu kluczyk ze stacyjki i powie: wyskakuj z fotela. Problem w tym, że za wcześnie na takie przebudzenie polskiego wyborcy. On woli "kolibać się" w rytm nadanych narracji i nienawidzić, jak każą, myśleć, jak rozkazali, słuchać, co mu wrzucili pod progiem oficjalnego przekazu do wyjałowionego z emocji mózgu.
Cóż uczyniliście sobie i własnym dzieciom, chochoły polskiej elity, chochoły mediów, chochoły popkultury pop-politycznej udający artystów, naukowców w profesorskich togach, muzyków jak władcy estrady, pisarzy i pasterzy owieczek. Kibicujecie chamom, jakbyście uwierzyli, że Polska to stadion wypełniony samymi kibolami. Nadacie kilka spektakli, a oni pójdą na ulice i zaczną się rozróby, mordobicia i niekończące się swary wokół tematu: nasze pany i wasze chamy. Udało się kilka razy – to fakt. Udawać się będzie jeszcze wiele razy – to poza dyskusją. Ale nadejdzie czas, gdy robak nażre się zgnilizną waszych ciał i mózgów. I pomyśli: tak, to było dobre.
Z perspektywy podkarpackiej wsi, skąd pisze teraz moje słowa, wasz pokaz hucp i drwin urąga rozumowi prostych chłopów, a i bydło w stajni odwróciłoby się ze wstrętem, gdyby zrozumiało przekaz waszej nieprawości. Na szczęście nie zrozumie, na szczęście ma troskliwych gospodarzy i sens do życia bardziej zgodny z bożymi przykazaniami niż człowiek, który zaprzedał duszę bożkom pogardy i złotym cielcom własnego wywyższenia poprzez poniżanie innych. Bałbym się wpuścić was do obory, bo pomór jak biblijna plaga dosięgnąłby biedne zwierzęta.
Nie ma już dla was odwrotu? Związaliście się węzłem gordyjskim zdrady wartości na wieki? Postarajcie się, elito samozwańczych cweli, odpowiedzieć sobie na to pytanie samodzielnie. Najlepiej po dłuższej pokucie. Bo mnie nie wypada z więzienia wewnętrznej emigracji mierzyć się z tak wielkim pytaniem. Ale polska historia nosiła już nicponi podobnie traktujących swych rodaków. Polska wciąż jest, a oni pieczęcią ponurych znaków na czołach błąkają się gdzieś po labiryntach Hadesu.
Partacze. Tak, wstawcie sobie tu, Szanowni Państwo, najlepiej w kolejności alfabetycznej, nazwiska prawie wszystkich ministrów rządu Donalda Tuska. To było słowo na temat.
Szkodniki. Tu litania nazwisk znacznie się wydłuża. Czegoś nie pamiętam? Coś pominąłem? Proszę o przykłady dobrych ustaw, rzetelnej roboty w parlamencie, w regionach i dla mieszkańców Polski – czynionej w duchu pokory i troski o dobro wspólne.
Knajacka elito. Oprowadzasz się po studiach i rechotem nas dławisz. A co z tego wynika dla Polaków. Co, poza tym, że muszą ciężko pracować i płacić haracze, by wyżywić to całe żerowisko żmij?
Buraki nepotyzmu. Wytworzyliście mechanizm, który wybija polskiej gospodarce szanse na konkurowanie z Europą i światem. Wydziera tej ziemi moc do tworzenia dobrobytu, wydziera z piersi ludziom serca, pozbawia nas przyszłości powoli, jak rak, który nie ma już gdzie się przerzucić, więc szuka kolejnych ofiar poza organizmem żywiciela.
Lokaje na cudzych dworach. Wasza służba zostanie nagrodzona pogardą waszych suwerenów. Na nic innego nie liczcie. Tak zawsze się to kończyło.
Chochoły nienawiści. Wasza pogarda dla człowieka jest głębsza niż antykaczyzm. Ciągnie się jak smród gaci przez całe wieki naszej historii, przez kolejne pokolenia ukąszonych przez węża niemocy we własne siły i niewiary, że da się żyć i pracować normalnie . Jest jak zaraza, która dopada do swojej ofiary znienacka, by wyżreć z niej myśli o wspólnocie, by uczynić z jej emocji zombi. Kaczki stały się ledwie ostatnią maską, uosobieniem dla waszej nienawiści.
Łatwiej tak mistyfikować własne niedołęstwo. Łatwiej budować zasłony dymne dla korupcji i afer. Łatwiej. Trudniejsze nadejdzie wraz z rachunkiem, który przyjdzie zapłacić za takie życie. A przyjdzie nieuchronnie.
Zanim jednak śmierć wyrówna rachunki kosą sprawiedliwości, pojawia się miejsce i czas na akty strzeliste Bożego Miłosierdzia. Nie potem, lecz tu i teraz. Ech, zapomniałem, że przemawiam do duchów, które nie wierzą już w bajki o Najwyższym. Pogrążyły się ostatecznie w materialnych jaskiniach dla cieni. To stamtąd nadają, stamtąd rechoczą, z nas, moherowych mieszkańców ciemnogrodu. Do czasu.
Ślepi nie odzyskują wzroku, głusi słuchu, chromi równego kroku, chochoły z wyrwanymi sercami zdolności do wyższych uczuć – tak jest już w tym waszym świecie. To świat nieodzyskiwanych szans.
Napawajcie się plewami własnych sukcesów, dopóki pozwolono wam rozsiewać propagandę pogardy do człowieka i głosić własną chwałę w mowie kłamców. Ale wspomnijcie, że to też dano wam do czasu. Do czasu.
Niestety, w polskiej polityce nie zanosi się na koniec zaćmienia rozumu. Tu nawet trąby jerychońskie nie zburzą murów cywilizacji śmierci. Do czasu? Miejmy wciąż nadzieję.