Rozmowa z Januszem Szewczakiem, głównym ekonomistą SKOK, opublikowana w dodatku ekonomicznym dziennika „Fakt”. Przedruk za zgodą autora.
O problemach banków znów jest bardzo głośno. Teraz coraz częściej mówi się o udomowieniu zagranicznych banków działających w Polsce. O co chodzi?
– Faktycznie, w ostatnich tygodniach jesteśmy świadkami dyskusji zainicjowanej przez środowiska bankowe dotyczące udomowienia banków. Może się wydawać, że udomowić można jaszczurkę albo dzikiego kota, a nie bank.
Dziś, gdy europejski sektor bankowy przeżywa kryzys, który grozi bankructwem instytucji mających oddziały w Polsce, wraz z nakładającym się kryzysem w strefie euro, daje to mieszankę piorunującą. Ale problemy nadal nie są rozwiązane.
Unia Europejska ma dylemat: czy ratować kraje czy banki. Bez dodrukowania euro, na co nie chcą się zgodzić Niemcy, dla wszystkich pieniędzy nie wystarczy. W tej sytuacji pozostaje więc pieniędzmi podatników, inwestorów wspomagać banki, a tym samym wynagradzać je za ryzykowne transakcje i skandale finansowe.
Bankowość w Europie Wschodniej, także w Polsce, musi odczuć skutki kryzysu, bo zachodnioeuropejskie instytucje finansowe są właścicielem nawet bliski 70 proc. rynku bankowego w Polsce. Tym bardziej, że centrale zagranicznych banków przymierzają się do wykorzystania dyrektywy unijnej CRDIV, która dotyczy zarządzania płynnością i kapitałem, a która umożliwia natychmiastowe ściągnięcie zysków i kapitału ze swoich peryferyjnych spółek, na co polski nadzór nie będzie miał już żadnego wpływu. W efekcie agencje ratingowe, w tym Moody’s rozpatruje możliwość obniżenia perspektywy ratingów dla banków w Polsce. Czego przykładem jest w ostatnich dniach Unicredit i jego bank w Polsce Pekao SA.
Skoro pieniędzy dla banków może nie wystarczyć, jak w takiej sytuacji instytucje finansowe sobie poradzą?
– Banki ratują się na trzy sposoby: jeżeli centrala ma dochodową spółkę w Polsce, może ją sprzedać. Wystawianie pod młotek już trwa. Inny sposób to ograniczanie akcji kredytowej i ściąganie depozytów. Trzecia metoda to podwyższanie marż i prowizji, które czynią polskie usługi bankowe jednymi z najdroższych w Europie.
Zyski działających w Polsce banków w tym roku, w dobie kryzysu, będą rekordowe. Mają wynieść 15 mld zł netto. Tylko na kartach płatniczych banki zarobią 1,5 mld zł. Są to prowizje jedne z najwyższych w Europie. Ten poziom opłat szokuje, zwłaszcza jeśli porównać je z innymi krajami. W przypadku opłaty kartą za zakup paliwa, 80 proc. marży sprzedawcy pochłania właśnie prowizja.
Klienci na całym świecie buntują się przeciwko cenom usług bankowych wiedząc, że banki są jednym z głównych winowajców, jeśli chodzi o rozpętanie kryzysu gospodarczego. Nie wyciągnęły żadnych wniosków z tego, co się stało na świecie, co więcej mają nowe sposoby na czyszczenie naszych portfeli. Słyszymy ciągle o nowych opłatach, których do tej pory nie było, np. za posługiwanie się kartą, za monity. Klienci czują się coraz bardziej wyzyskiwani.
Zwłaszcza, że już teraz w bankach jest drogo…
– Banki w Polsce prowadzą ok. 25 mln rachunków osobistych. Jeszcze 4 lata temu zarabiały na prowizjach i marżach średnio 12-13 proc. swoich dochodów, dziś blisko 25-30 proc. Średni koszt prowadzenia konta dla klienta w ciągu 10 lat wzrósł o ponad 50 proc.
Świat protestuje, a my?
– Różne są formy protestu – od ruchu okupującego Wall Street przez demonstracje studentów w Rzymie, Wielkiej Brytanii czy właścicieli kredytów w obcych walutach, którym spłata rat coraz trudniej przychodzi.
Pionierami w dbałości o własne portfele okazali się młodzi Amerykanie. Zainicjowali ruch, który zyskał ogromne poparcie w internecie. Ruch, którego finałem był Bank Transfer Day (Dzień Rozstania z Bankiem), ma on już kilkaset tysięcy zwolenników. Ruch ten zyskał zwolenników apelując o przenoszenie oszczędności z dużych banków do małych lokalnych instytucji finansowych czy unii kredytowych (odpowiedników polskich Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych tzw. SKOK-ów). Przybrało to potężne rozmiary. Mówi się, że 650 tysięcy ludzi przeniosło swoje rachunki, a przeniesione kwoty szacuje się na 5 mld USD.
Ten ruch jest kontynuowany w Europie, ale zjawisko to nie ma jeszcze znaczących rozmiarów. To dlatego, że na naszym kontynencie kryzys bankowy dopiero się rozprzestrzenia, nabiera siły.
W USA banki otrzymały w sumie bilion dolarów wsparcia, w Europie – pół biliona euro. Banki irlandzkie dostały 50 mld euro pomocy, bank portugalski BCP właściciel działającego w Polsce Banku Millennium aspiruje o 2 mld euro wsparcia i nie wyklucza skierowania prośby o pomoc do rządu portugalskiego. Podobnie Unicredit – potrzebuje 8 mld euro, a straty za trzy kwartały to już blisko 11 mld euro. Wiele banków staje przed niekoniecznie chcianą perspektywą ponownej nacjonalizacji. Tak było m.in. z niemieckimi instytucjami, np. z Commerzbankiem właściciel BRE Banku, który otrzymał 18 mld euro pomocy po kryzysie Lehman Brothers w 2008 roku.
Mając świadomość, że duże banki będące w Polsce mogą zostać sprzedane lub wydrenowane z zysków i dywidend, środowiska bankowe, które do tej pory były bezkrytycznymi zwolennikami prywatyzacji, dziś mówią o udomowieniu instytucji finansowych.
Powinniśmy mówić o repolonizacji lub odzyskaniu banków dla Polaków. Problem polega jednak na tym, byśmy nie zostali po raz kolejny wykiwani i po raz drugi nie musieli za to samo zapłacić. Tym bardziej, ze możemy kupić banki wydmuszki pozbawione zysków i kapitałów, a pozostawione z kredytami niespłaconymi, zagrożonymi lub nieściągalnymi.
Tylko skąd wziąć na to pieniądze?
Jan Krzysztof Bielecki, Mariusz Grendowicz czy były wiceminister finansów Stefan Kawalec, którzy byli głównymi orędownikami bezmyślnej i podwartościowej wyprzedaży polskich banków, dziś idą w kierunku bądź to odkupienia sektora bankowego przez instytucje private equality, bądź przez PZU lub przez OFE. Problem w tym, że propozycje te są z gruntu nieuczciwe, bo za pieniądze emerytów kupowano by banki w Polsce, które są własnością zagranicznych instytucji finansowych, dla OFE również będących własnością zagranicznych banków i innych instytucji finansowych.
Niewątpliwie trzeba dokonać repolonizacji tych banków. Polskie SKOK-i chętnie kupiłyby polski bank i powinny mieć w tym dążeniu wsparcie państwa, a nie kolosalne przeszkody. Wtedy można by stworzyć prawdziwie społeczną strukturę, jaką tworzą dziś w Polsce SKOK-i, nowocześnie zarządzaną, gdzie spółdzielcy byliby realnymi współwłaścicielami banku. Bo udziały i sprzedaż giełdowa eliminuje drobnych akcjonariuszy i ich wpływ na władzę, decyzje. Czego najlepszym przykładem jest ostatnia historia z akcjami KGHM.
Premier w expose nic nie mówił o wprowadzeniu podatku bankowego…
To zadziwiające. Zwłaszcza w kontekście tego, że Angela Merkel, kanclerz Niemiec, najlepiej stojącego w kryzysie na nogach państwa unijnego apeluje właśnie o wprowadzenie podatku bankowego i od trasakcji finansowych. W expose polskiego premiera nie było na ten temat nawet słowa, a zagraniczne banki w naszym kraju nie zamierzają rezygnować z transferu dywidend i rekordowych zysków do swych akcjonariuszy.
Najlepszym przykładem, jak funkcjonuje ten sektor w relacji do dochodów budżetowych państwa, pokazuje przypadek sektora bankowego w Polsce, gdzie wszystkie banki w 2010 roku zapłaciły podatków mniej więcej tyle samo, co jedno KGHM będące zaledwie w 30 proc. własnością polskiego państwa – czyli 4,5-5 mld zł.
Nawet najbardziej liberalne rządy mają już dość sytuacji, w której zyski sektora bankowego są prywatną sprawą właścicieli, ale straty i groźba bankructwa stają się natychmiast społecznym udziałem podatników, przedsiębiorców oraz budżetu państwa. Jak zyski to nasze, jak problemy to wasze.
Jak długo potrwa ten kryzys?
– Kanclerz Merkel mówi o tym, że powrót do wzrostów i poprzednich warunków może potrwać nawet 10 lat. Będąc optymistą oceniam to na 3 do 5 lat.
Mimo bilionów dolarów i setek miliardów euro zastrzyków finansowych w ramach drukowania pieniędzy, te nie trafiły do żadnego gospodarstwa domowego, przedsiębiorcy czy usługodawcy, a do sektora bankowego i funkcjonują tam jak swoisty rodzaj oscylatora. Ten finansowy wąż finansowy pożera własny ogon, nie stymulując wzrostu realnej gospodarki i nie poprawiając poziomu życia obywateli. Wymusza za to coraz nowe drastyczniejsze oszczędności, cięcia i ograniczenia konsumpcji, jak i inwestycji wydłużając wiek przechodzenia na emeryturę w Polsce do 67 lat, podnosząc koszty prowadzenia działalności gospodarczej. To z pewnością nie przyczynia się do rozwiązania kryzysu, zażegnania go. Gdyby te setki miliardów euro z europejskiego Funduszu Ratunkowego posłużyło tworzeniu nowych miejsc pracy, edukacji, innowacji, produkcji i usługom, bylibyśmy znacznie bliżej zakończenia drugiej fazy kryzysu. Świat i jego przywódcy muszą odpowiedzieć sobie na pytanie: co jest priorytetem w obliczu drugiej fazy kryzysu, ratowanie egzystencji wielu społeczeństw, suwerenności całych narodów czy też dyktat finansjery i spekulantów, którego celem ma być zachowanie status quo w sektorze bankowym czyli utrzymanie wysoko opłacanych posad i premii oraz dalszej całkowitej bezkarności i odpowiedzialności za kryzys.
Blog przeznaczony do publikacji materialów dziennikarzy obywatelskich przygotowanych na zlecenie Nowego Ekranu lub artykulów i listów nadeslanych do Redakcji