O ambicji i skuteczności
06/05/2011
360 Wyświetlenia
0 Komentarze
19 minut czytania
Dwa są niedoścignione wzory skuteczności w działaniu, w czasie kiedy okoliczności nie sprzyjają, a możliwości są mniej niż skromne. Pierwszy z nich to Roald Amundsen, zdobywca bieguna południowego, drugi zaś to Zulus Czaka.
Dwa są niedoścignione wzory skuteczności w działaniu, w czasie kiedy okoliczności nie sprzyjają, a możliwości są mniej niż skromne. Pierwszy z nich to Roald Amundsen, zdobywca bieguna południowego, drugi zaś to Zulus Czaka. Obaj mieli raczej nikłe szanse na sukces, a jednak sukces osiągnęli. Jeden postawił wszystko na własne doświadczenie, wiedzę oraz – jakbyśmy to dziś powiedzieli – dobre kontakty z ludźmi. Drugi odwołał się do tradycji dynastycznej i wykorzystał słabość przeciwników. Od razu powiedzieć trzeba, że sytuacja Czaki była o wiele trudniejsza, bo i stawka o którą grał miała większą wagę. Metody, którymi się posługiwał idąc do władzy także nie muszą się wszystkim od razu podobać, skuteczności im jednak nie sposób odmówić. Wywoływał tymi swoimi metodami Czaka mnóstwo napięć co go w końcu zgubiło, ale sam sposób osiągania sukcesu przy minimalnych nań szansach jest imponujący. Nasza sytuacja, póki co, bo wszystko może się przecież zmienić i to gwałtownie, przypomina bardziej tę, w której znajdował się Roald Amundsen.
Na czym polegał jego problem? Otóż na tym, że nie mógł zdobyć bieguna północnego o czym marzył i do czego przygotowywał się długie lata gromadząc wiedzę i doświadczenie, ponieważ wcześniej zdobył ten biegu Peary. Koła naukowe Norwegii, wszystkie tak zwane autorytety, nie były zainteresowane tym, by pomagać Amundsenowi w zdobyciu bieguna, bo ten był już zarezerwowany dla Scotta, który z wielką pompą, przy ogromnym nagłośnieniu medialnym przygotowywał się do tego, by przejść w poprzek Antarktydę. I nic tego zmienić nie mogło. Były bowiem wyprawy polarne w początku XX wieku tym czym dziś są rozgrywki piłkarskie i nagrody filmowe – potwierdzeniem wielkości i potęgi mocarstw. Peary zdobył biegun północny, Scott musiał zdobyć południowy. Norwegowie, mimo ogromnych zasług na polu badań polarnych nie liczyli się w tej rozgrywce, bo byli małym narodem, któremu w dodatku do niedawna jeszcze zagrażała aneksja ze strony Szwedów. Norwegowie jednak wcale się tym nie przejmowali. A na pewno nie przejmował się tym Nansen, który przeszedł swego czasu na nartach Grenlandię, bo wiedział, że plany mocarstw nijak się mają do planów Pana Boga, który wymyślił sobie, że za kołem polarnym temperatury będą spadać do minus pięćdziesięciu stopni, a wiatry które tam wieją mogłyby strącić z tronu brytyjską królową. Dobrze także wiedział Fridtjof Nansen, że jego przyjaciel Roald to jest właśnie ten człowiek, który powinien zdobyć jakiś biegun, bo przygotowywał się do tego przez całe życie i mu się to po prostu należy. Z tego też właśnie powodu udostępnił Nansen Amundsenowi wszystko czym dysponował włącznie z „Framem” statkiem, którym można było dopłynąć bardzo blisko bieguna północnego, a w pobliżu Antarktydy także mógłby się przydać. Był ten statek dość osobliwy, wymyślił bowiem Nansen sobie, że uwypukli mu burty, co będzie dawało ten efekt, że napierająca na nie kra, miast zmiażdżyć jednostkę wypchnie ją do góry. I okazało się, że Fridtjof Nansen miał rację, jego statek nigdy go nie zawiódł, a potem nigdy nie zawiódł Amundsena.
Wszyscy pamiętamy jak to było. Pułkownik Scott, człowiek doświadczony i pewny sukcesu usiadł i w swoim skłonnym do spekulacji mózgu urodził myśl następującą; na Antarktydę miast psów zaprzęgowych trzeba zabrać islandzkie kuce. To będzie o wiele lepsze, miast ciągnąć ze sobą zapasy dla ludzi i zwierząt weźmie się po prostu siano dla kuców i to będzie dużo lżejsze i poręczniejsze. Prasa ówczesna przytaknęła mądremu pułkownikowi, który miał przecież ogromną wiedzę i doświadczenie. I tylko dwóch Norwegów słysząc o tym popatrzyło na siebie porozumiewawczo. Pułkownik Scott był celebrytą, nie badaczem obszarów polarnych i to go zgubiło. Uwierzył w to co sam wymyślił i nie było przy nim nikogo, kto mógłby jego pomysły poddać zdrowej krytyce. Wszyscy wiemy jak to się skończyło. Nie da się karmić kuców sianem ciągnionym na saniach przez te właśnie kuce, w śniegu i huraganowym wietrze, bo one nie dadzą sobie rady. Psy to co innego. Amundsen w ogóle nie pomyślał o żadnych zapasach dla psów. Jeśli były głodne zabijał jednego i karmił nim pozostałe. Scott, ku oburzeniu, bo nawet nie rozpaczy opinii publicznej Zjednoczonego Królestwa, pozostał wraz ze swoimi ludźmi zamarznięty w śniegu, a Amundsen wracał z bieguna południowego stojąc na płozach sań i paląc cygaro – jak prawdziwy lord. To był wielki człowiek, być może jeden z największych.
A teraz do ad remu, jak to mówią. Przed nami wybory, które – o czym każdy wie – będą sukcesem wtedy jedynie, kiedy uda się odsunąć od władzy PO, zneutralizować prezydenta i zminimalizować rolę partii takich jak SLD i PSL oraz wspomniana PO. To jest program maksimum i nigdy nie należy tracić go z oczu. Nigdy nie należy sobie mówić – mam małe możliwości to może zamiast na sam biegun dojdę tylko do połowy i wrócę. To głupota. Wszyscy tutaj jesteśmy sympatykami PiS lub idei zbliżonej. Trzeba bowiem być wyjątkowo ślepym lub wyjątkowo złośliwym, by liczyć, że PO zrobi dla kraju cokolwiek. Afery hazardowej ponoć nie było i to jest wystarczający sygnał, by z tymi panami do kart nie siadać. Tak więc PiS.
Trzeba jednak uściślić czym jest PiS. Otóż partia ta to Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz i pamięć po prezydencie. Nic więcej. Nie sądzę by ktokolwiek głosował na PiS z powodu sympatii dla Zbigniewa Ziobro lub Hoffmana, że o Błaszczaku nie wspomnę. To są ludzie, których bez trudu można by zastąpić kimś innym i nikt by tego nawet nie zauważył. Stąd także biorą się rozczarowania partią o nazwie PiS, bo ludzie którzy ją popierają, ludzie w większości inteligentni, w świecie bywali i znający języki, muszą patrzeć jak decyzje kadrowe wpływają na to, że partia coraz bardziej przypomina wyprawę na biegun południowy przedsięwziętą przez pułkownika Scotta. Kuce islandzkie ciągną wozy z sianem, a obok idą umęczeni ludzie, i końca tej wędrówki nie widać. Sympatycy PiS są bowiem głównie poza PiS i nie znam nikogo, z wyjątkiem Seawolfa, kto miałby w sobie tyle pokory, by zapisać się do lokalnych struktur i z pokorą znosić to, co tam się robi i mówi o Polsce i przyszłości. To są rzeczy wymagające poświęceń męczeńskich dlatego ja sam pozostanę zwolennikiem PiS bez udziału w PiS. Wszyscy jednak, nawet ci najbardziej zdenerwowani bezwładem i niemotą niektórych prominentnych członków partii, wiedzą, że trzeba to znosić, bo nie ma innego wyjścia. No jak to nie ma? A PJN?
Jest przecież PJN. I nie mówcie mi, że to durnie i nie przekroczą progu wyborczego. Jestem przekonany, że przekroczą, a to czy się z nich wyśmiewamy, czy drwimy czy kulamy się ze śmiechu patrząc jak Migalski macha rękami, nie ma żadnego znaczenia. Mamy oto witrynę salon24, a w niej blogi Migalskiego i od niedawna Elżbiety Jakubiak. Blogi te są wyszydzane i olewane przez wszystkich tak zwanych poważnych blogerów, także przeze mnie. Blogerzy bowiem w swej pysze doszli do wniosku, że ich opinie, komentarze, spotkania i inicjatywy mają znaczenie poza blogosferą. Otóż nie mają. Nie mają i mieć nie mogą, bo to media i dziennikarze stworzyli blogosferę, a nie na odwrót. I teraz media oraz dziennikarze kreują byty polityczne nie oglądając się na opinię moją, czy innych kolegów. Na zdrowy rozum rzecz biorąc Igor Janke nie powinien się pokazywać na mieście ze wstydu, po tym co tam u niego wypisuje Migalski czy Jakubiakowa. A jednak on się tym wcale nie przejmuje, on sobie chodzi po ulicach i bez skrępowania wita się z kolegami dziennikarzami, a także z politykami. Robi tak bo wie, że uparte promowanie PJN w salonie24 oraz w mediach elektronicznych, które nie pokazują przecież nikogo poza tym garniturem polityków, który znamy od dawna musi przynieść efekt. Musi i już. Ludzie nie zagłosują na kogoś kogo nie widzieli na oczy lub o kim nie słyszeli. I to PJN właśnie zabierze głosy PiS, bez względu na to ilu ograniczonych, tępych i nic nie rozumiejących polityków się w tej partii znajduje. PJN robi bowiem robotę polityczną. To znaczy ludzie tej formacji jeżdżą po Polsce i pokazują się publicznie, rozmawiają z innymi i wzbudzają wątpliwości co do słuszności wyborów. To właśnie jest robota polityczna. To, a nie pisanie blogów.
Teraz clou; czy Łazarz i jego ruch, który – mamy 6 maja – jeszcze nie powstał, a już został oprotestowany – może odebrać głosy PiS. Nie może. Łazarz może najwyżej przekonać grupę blogerów, by nie głosowali na PiS tylko na jego strukturę, czy jak to tam nazwać. A głosy blogerów to ułamek promila. Niby kto miałby głosować na tę listę Łazarza? Zastanówcie się. My i nikt więcej. Nikt spoza blogosfery nie poprzez ludzi, których nigdy nie widział, nie słyszał i nie rozpoznaje ich w telewizji. Żeby Łazarz mógł odebrać głosy PiS potrzebne byłyby cotygodniowe mityngi w każdym mieście, gromadzące przynajmniej kilkaset osób. Potrzebna byłaby telewizja, w której przedstawia się osoby mające wejść na listy wyborcze i osoby te musiałby mieć do powiedzenia coś, co – zgodnie z intencją deklarowaną Łazarza – odstręczyłoby ludzi od PO. Bo o to chodzi Łazarzowi. Nie wiem czy w rzeczywistości chodzi mu o coś innego, nie wiem czy ma zamiar rozbić PiS i odebrać mu elektorat. Wiem, że nawet najmądrzejsza i najbardziej wysublimowana koncepcja, połączona z planem Urbasia niczego takiego nie są w stanie dokonać, tak jak kuce islandzkie nie mogą zdobyć bieguna południowego, a niechby i były najładniejsze. Biegun ten – czyli 5 procentowy próg wyborczy – przekroczy za to PJN, bo PJN ma swoją tubę w postaci salonu24, ma media gdzie jest pokazywana często i opisywana przychylnie i na nic nasza wściekłość i na nic wyliczenia. PJN jest poza tym zorganizowane po to właśnie by udawać łagodniejszy PiS, i ludzie w to uwierzą, bo będą woleli podjąć jakąkolwiek decyzję, byle była, niż wahać się czy oddać głos na Kaczora czy na Tuska. Przewaga faktów nad zamierzeniami i planami ciągle pozostaje druzgocąca i warto to zauważyć.
Jeszcze raz; sukces partii Łazarza musiałby zasadzać się na obecności w terenie – autobus, muzyka, wiejskie świetlice, domy kultury, pogadanki, telewizja internetowa, radio i co miesiąc koncert znanego zespołu w innym mieście. Wtedy możemy pogadać o sukcesie. Plany czy ruch ma być narodowy czy jakiś inny to tylko spór o to jakiej maści kuce wziąć na Antarktydę. Kampania wyborcza bowiem jest dziś z konieczności kampanią negatywną – przeciw czemuś i przeciw komuś. Przeciw PO, jak twierdzi Łazarz albo przeciw PiS jak twierdzi Seawolf. Kluczowe więc będą w niej argumenty negacyjne – nie chcemy Tuska, albo Kaczyński tak, ale…Póki co jednak nic się jeszcze nie stało, a Migalski miał wczoraj występ w telewizji u Jankego i znowu się wygłupiał i znowu machał rękami. Był jednak i wszyscy go widzieli. Jest także w parlamencie europejskim i ma różne kontakty. Pochodzi jak Kluzikowa ze Śląska i to także ma swoje znaczenie. My zaś mamy tylko blogi i poczucie siły, jakże złudne. Blogesofera będzie się bowiem liczyć politycznie jeśli wyjdzie z sieci i to nie w taki sposób jak widzi to Carcajou – z całym szacunkiem dla niego – blogosfera to nie jest masa. Masa to robotnicy w fabryce. Siła blogosfery polega na indywidualności i sile poszczególnych blogerów. W zaprzęgach Amundsena biegły takie psy, które przeszły całą trasę od wybrzeża na biegun i z powrotem. I Roald ani razu nie pomyślał o tym, by je zastrzelić, a ich mięsem nakarmić inne. Były zbyt cenne po prostu, zbyt silne i zbyt mądre