To już nie tylko Jerzy Gorzelik i jego sprzymierzeńcy z Uniwersytetu Śląskiego propagują ideologię RAŚ!
Ostatnio dołączył do nich dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej Robert Talarczyk, oraz mało znany Ingmar Villqist z Chorzowa, autor sztukipt. „Miłość w Königshütte".
Sama treść spektaklu z prawdziwą miłością ma niewiele wspólnego, lecz jest raczej sianiem bałamutnej nienawiści do Polaków, którym przypisuje się winy za sowiecki terror na tych terenach tuż po zajęciu Śląska przez armię radziecką.
Wymieniam nazwisko dyrektora naszego teatru nieprzypadkowo, gdyż sam Villqist jednoznacznie podkreślił 19 kwietnia w trakcie debaty, że jego sztuka ujrzała światło dzienne dzięki Robertowi Talarczykowi, który osobiście zaproponował autorowi, jej wystawienie w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej!
Zacytuję tutaj słowa Jarosława Świerszcza, bo takie jest prawdziwe imię i nazwisko Ingmara Villqista, które wypowiedział w trakcie debaty po sztuce:
– Pan dyrektor przeczytał ten scenariusz, który sobie jakiś czas tak leżał niezauważony i zaprosił mnie tutaj. Gdyby pan Talarczyk był dyrektorem Teatru w Szczecinie czy Olsztynie i przeczytał ten scenariusz, to pewnie tam by mnie zaprosił …
Z kolei dyrektor Talarczyk w trakcie tej samej dyskusji stwierdził, że chciał wystawieniem tej sztuki podkreślić swoje więzy z Górnym Śląskiem.
Teatr Polski w Bielsku-Białej ze szpecącym ten piękny zabytek banerem.
Aby zapełnić salę teatru sprowadza się do Bielska-Białej na spektakle „Miłości w Königshütte", „spadochroniarzy" z Katowic i Chorzowa w postaci zwolenników RAŚ oraz ponadto, oczywiście również studentów U.Ś. , co miało miejsce np. 19 kwietnia 2012 roku.
Warto tutaj przypomnieć, że w czasach PRL Uniwersytet Śląski był określany mianem czerwonej uczelni, z racji nadgorliwości niektórych jego „naukowców" w propagowaniu ideologii komunistycznej !
Młodym studentom przekazuje się w trakcie spektaklu zupełnie fałszywą interpretację zbrodni NKWD, armii radzieckiej i UB!
Rosyjski oficer NKWD jest pokazany jako swój chłop, który nikomu krzywdy nie robi, a nawet dzięki niemu przyjmują byłego żołnierza Wehrmachtu do Wojska Polskiego.
Funkcjonariusze UB i MO są ubrani w mundury Armii Kościuszkowskiej, choć ich wtedy wcale tutaj nie było, gdyż zdobywali Berlin, a nie Chorzów.
Największym jednak fałszerstwem historycznym jest nazywanie sowieckiego obozu pracy Świętochłowice-Zgoda mianem polskiego obozu.
Jest to podobne oszczerstwo wobec Polaków, jak lansowane przez niektóre antypolskie koło w USA twierdzenie, o rzekomo polskim obozie koncentracyjnym w Auschwitz w czasie okupacji hitlerowskiej!
Prawda bowiem jest taka, że powojenne obozy pracy na Śląsku zakładali albo sowieci z NKWD i KGB, albo wyszkoleni przez nich w Kujbyszewie w ZSRR, ich agenci, oddelegowani do wprowadzenia komunizmu w PRL-u.
Komendantem obozu Świetochłowice-Zgoda nie był żaden Polak i wszyscy wiemy w jakim kraju zbrodniarz Salomon Morel znalazł azyl polityczny w nagrodę za mordowanie zarówno Polek i Polaków jak i niewinnych Niemek, wdów po żołnierzach Wehrmachtu.
Ta Polska, która odzyskała niepodległość dopiero po 1989 roku, zaczęła ścigać zbrodniarzy z powojennych, komunistyczno-sowieckich obozów i prokuratorzy IPN nadal ich ścigają!
Zatem winienie Polski za zbrodnie Salomona Morela, NKWD, KGB i UB jest takim samym nadużyciem, jak przypisywanie nam przez niektórych rodaków Morela, rzekomej winy za Auschwitz w czasach okupacji hitlerowskiej!
Następną, nikczemną manipulacją przedstawioną w „Königshütte" jest pokazanie jakiejś nieokreślonej z nazwy, śląskiej partyzantki, która walczyła w latach powojennych z radziecką okupacją.
Wielokrotnie ukazuje się na scenie ubrany po cywilu jegomość, który twierdzi, że nie jest ani Niemcem ani Polakiem tylko walczy o Śląsk.
Tymczasem prawda historyczna jest zgoła inna, bo najsłynniejszym partyzantem na tych terenach był Henryk Flame, pseudonim „Bartek", który w czasie wojny walczył w AK przeciw hitlerowcom, a po wojnie dowodził zgrupowaniu ponad 300 partyzantów Narodowych Sił Zbrojnych, którzy walczyli zarówno przeciwko UB jak i przeciw NKWD z biało-czerwonymi opaskami na ramionach i nosili ryngrafy Matki Boskiej Częstochowskiej!
Henryk Flame był czystej krwi Ślązakiem i walczył zarówno przeciw hitlerowcom jak i przeciw NKWD o Polskę i Polski Śląsk, a nie o jakąś niedopowiedzianą autonomię.
W oddziałach NSZ służyło wielu Ślązaków, nawet takich, którzy walczyli wcześniej w Wehrmachcie.
Teza postawiona w trakcie sztuki i włożona w usta „sympatycznego według Villqista oficera NKWD", że:
– „ Ci bandyci marzą żeby Hitler tu wrócił"
jest z gruntu fałszywa i pochodzi prosto z ubeckich prowokacji, bo Narodowe Siły Zbrojne walczyły o prawdziwą Polskę, niepodległą zarówno od Niemiec jak i od ZSRR!
Większość żołnierzy „Bartka" zostało podstępnie wymordowanych nie za to, że byli Ślązakami, czy też Góralami, lecz za to, że walczyli z czerwoną zarazą i zbrodniarzami zarówno z UB jak i NKWD.
Innym fałszerstwem jest powtarzane na spektaklu twierdzenia o przymusowym wcielaniu Ślązaków do Wehrmachtu!
Sam Henryk Flame pokazał, że można było nie dać się wcielić!
Natomiast prawda była taka, że hitlerowcy rozpoczęli okupację od mordowania prawdziwych Ślązaków, którzy walczyli w Powstaniach w 1919, 1920 i 1921, natomiast wcielali do Wehrmachtu głównie tych, którzy witali ich kwiatami w Katowicach we wrześniu 1939roku lub potem ochoczo podpisywali Volkslisty, aby mieć większe i lepsze przydziały pożywienia, bo Polacy w ogóle nie dostawali kartek na mięso, cukier, czy czekoladę.
Najgorszym przekazem „„Miłości w Königshütte" jest krzywdzący wizerunek nauczycielki języka polskiego.
Gdyby ktoś nie znał historii i wiedzę czerpał tylko z tego przedstawienia, to mógłby dojść do wniosku, że właściwie, to zarówno byli żołnierze Wehrmachtu jak i oficerowie NKWD mieli ludzkie oblicze, natomiast najgorszymi tyranami według wizji Villqista były na Śląsku nauczycielki języka polskiego.
W postaci zwyczajnej nauczycielki autor zawarł same tylko wady od sadystycznego znęcania się nad dziećmi, poprzez załamanie nerwowe aż do życzenia śmierci własnemu mężowi!
Taka wizja strasznej nauczycielki języka polskiego jest uosobieniem pruskiego Kulturkampf z czasów Bismarcka.
Wymyślony w 1871 r. za panowania "żelaznego kanclerza" Ottona von Bismarcka Kulturkampf nie był walką o kulturę, ale walką z kulturą polską. Wynikała ona z obaw kanclerza przed niebezpieczeństwem osłabiania państwa pruskiego przez Polaków, którzy stanowili znaczną i wpływową część mieszkańców Prus .Byli bowiem wojskowymi, bankierami i kupcami.
Władze pruskie prowadziły „Kulturkampf" nie tylko poprzez germanizację, ale wywiozły z gdańskiego kościoła Marii Panny skarb, na który składały się szaty kościelne z tkanin pochodzących ze starożytnej Mezopotamii i Egiptu , a zdobytych w czasach wypraw krzyżowych, średniowieczne dalmatyki i kapy, renesansowe wyroby mistrzów z Wenecji, Florencji i Lukki, naczynia liturgiczne i relikwiarze, w sumie ponad tysiąc arcydzieł.! Większość tych skarbów sprzedano, natomiast wyroby ze złota i srebra przetopiono, a wiele haftów w sposób barbarzyński spruto, aby złote nici użyć na galony oficerskie armii pruskiej!
Tutaj, ze Śląska, jeszcze w 1740 r. władcy pruscy wywieźli zbiory Jana III Sobieskiego, natomiast na Wawelu rozmyślne zniszczyli klejnoty koronnych królów polskich w połowie XVIII wieku. Pod zaborem pruskim budowle zabytkowe przeznaczano na magazyny wojskowe, więzienia, koszary. Kradziono lub niszczono wyposażenie kościołów katolickich przebudowanych na zbory ewangelickie , ponieważ służyło ono wyznaniu obcemu pruskiej racji stanu.
8 lipca 1871 w pruskim Ministerstwie Wyznań zniesiono wydział katolicki. W listopadzie 1871 roku w kodeksie karnym wprowadzono karę do dwóch lat twierdzy na duchownych, publicznie z ambony krytykujących władzę państwową.
W 1872 roku uchwalono w Prusach ustawę o zakazie działalności jezuitów. W kwietniu 1873 roku weszła ustawa podporządkowująca Kościół ustawodawstwu państwowemu i kandydaci do kapłaństwa mieli obowiązek złożenie egzaminu państwowego z filozofii, historii i literatury niemieckiej. W 1875 roku wprowadzono, drugą już w tym stuleciu kasatę zakonów.
Zatem walka z językiem polskim była podstawowym elementem Kulturkampf!
"Naród polski nie może się mienić narodem kulturalnym, należącym do wspólnoty europejskiej" – mówił z kolei Joseph Goebbels w czasie okupacji.
Teraz zaczynają podnosić głowy zwolennicy powrotu do pruskiej Kulturkampf!
Obrzydliwie zmanipulowana postać nauczycielki języka polskiego w „Miłości w Königshütte" jest zawoalowaną prezentacją ideologii RAŚ i ma służyć nowemu Kulturkampf, które rozpoczęły w teatrze środowiska, dążące do swoich partykularnych antypolskich celów.
Należy sobie zadać pytanie: Czy w Bielsku-Białej za nasze podatki i za pieniądze widzów funkcjonuje jeszcze Teatr Polski czy już antypolski??? Przecież ani w czasie wojny ani po wojnie w 1945 roku nie istniała na tych ziemiach żadna partyzantka śląska, lecz działała antyhitlerowska Armia Krajowa i antykomunistyczne Narodowe Siły Zbrojne.
Autor sztuki powinien wziąć korepetycje z historii, a dyrektor teatru powinien się podać do dymisji i wyjechać jak najszybciej z Bielska-Białej, razem z opaską żółto-niebieską!
Gdy aktorzy ubrali na zakończenie spektaklu opaski żółto-niebieskie, to rozwinąłem na widowni flagę biało-czerwoną, co bardzo oburzyło aktywistów RAŚ.
1 marca społeczeństwo Bielska-Białej w wielotysięcznej demonstracji uczciło bohaterskich żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, którzy walczyli tutaj o Niepodległą Polskę z dwoma okupantami niemieckim i radzieckim, dlatego nowy Kulturkampf nie ma szans na zwycięstwo RAŚ w tym regionie, jednak nie możemy pozwolić na fałszowanie historii Polski przez ideologów nowej Kulturkampf.
Rajmund Pollak
Artykuł ten ukazał się w nr 19 (50) tygodnika "Śląska gazeta" z 11 do
17 maja 2012 roku.
Slowa sa piekne, ale licza sie czyny, które ida za slowami. Mysl jest bronia, ale mysl niewypowiedziana, tylko zludzeniem. Warto posiadac odwage cywilna do wypowiadania opinii przeciwnych stereotypom i warto plynac pod prad jak pstragi