Gdyby Unii Europejskiej przyznano jakąś nagrodę za promocję praw człowieka, nie miałbym z tym żadnych problemów.
Bo rzeczywiście, UE angażuje się w te sprawy, choć nie zawsze skutecznie. Czasami nawet przesadza, bo za obrończynie owych praw chce uznać, na przykład, trzy skandalistki z moskiewskiej cerkwi, które krzyczały „spierdalaj” pod adresem Putina i „skurwysyn” pod adresem Cyryla. Ale wiem z własnego doświadczenia, że na wielu polityków unijnych można liczyć w promocji praw człowieka (moim wielkim i pozytywnym zaskoczeniem był Martin Schulz, na którego mogłem wielokrotnie liczyć w sprawach białoruskich – kilka razy, na moją prośbę, osobiście upominał się o Bandarenkę i Kawalenkę).
Gdyby Unii Europejskiej przyznano jakąś nagrodę za trafne rozwiązania ekonomiczne, to też nie miałbym z tym żadnych problemów. Po prostu – uznałbym to za całkowitą głupotę i zaślepienie. Dlaczego? Ponieważ UE jest pogrążona w kryzysie, jej recepty jedynie pogarszają stan europejskiej gospodarki, pełno w jej działaniach socjalizmu i naiwności. Bruksela jako wzór do naśladowania w kwestiach ekonomicznych to byłby po prostu ponury żart i kpina ze zdrowego rozsądku.
Ale Unii Europejskiej przyznano pokojowego Nobla. Czy to dobrze? Nie, niedobrze. Bo UE w niewielkim stopniu przyczyniała się do pokoju na świecie. A czy, jak podnoszą jej miłośnicy, przyczyniła się do pokoju chociaż w Europie? Czy jej działalność nie gwarantuje nam życia bez wojny? Tego typu myślenie jest myleniem skutków z przyczynami. To dlatego może się ona rozwijać, że nie ma wojny, a nie że nie ma wojny, bo ona się rozwija. Naprawdę uważacie, że jakby zniknął Parlament Europejski i na świecie nie byłoby kogoś o nazwisku von Rompuy, to Europejczycy rzucili by się sobie do gardeł, by się mordować i gwałcić? Przecież nie w wyniku istnienia instytucji unijnych nie mamy wojny od ponad pół wieku. Nie było jej w Europie dlatego, że mieliśmy parasol amerykański i natowski, więc jeślibyśmy naprawdę chcieli nagrodzić kogoś, dzięki komu żyjemy bez konfliktów zbrojnych na naszym kontynencie, to musiałyby to być USA i NATO. Na marginesie – kiedy wybuchł konflikt u bram UE, bo w Jugosławii, to Unia nie potrafiła sobie z nim poradzić i musiała poprosić o pomoc Waszyngton.
Mitem jest to, że istnienie Unii gwarantuje nam życie w pokoju, a jej rozpad niechybnie doprowadziłby do wojny. To ostatnia deska ratunku dla euroentuzjastów w rodzaju Róży Thun, więc warto się z nim rozprawić. Wiara w to, że Europejczycy są jakąś zbiorowością szaleńców, którzy – jeśli tylko by im odebrać światłe przywództwo Barroso, a eurodeputowanym siedzibę w Strasburgu – od razu zabraliby się do mordowania, jest równie niemądrym przekonaniem, jak to, że Polacy marzą tylko o tym, żeby zabrać się za wyniszczanie Żydów i czystki rasowe. To ten sam rodzaj pogardy dla ludzi i strachu przed nimi każe euronaiwniakom trzymać się tezy, że jedynie istnienie Unii powstrzymuje Europejczyków od wzajemnego wyrzynania się. Przekonują oni, że przecież historia daje dobitne przykłady na tę tezę, ale to jest typowe myślenie, które Popper skrytykował w „Nędzy historycyzmu”. Z faktu, że coś było – argumentował – nie można wyciągać wniosku, że coś będzie. Przykład? Stany Zjednoczone toczyły wojny z Meksykiem – czy gdyby przestała istnieć NAFTA, to wojna rozpoczęłaby się na nowo? Jeśli tak, to w następnym roku należy przyznać pokojowego Nobla właśnie tej organizacji. A Ameryka Południowa? Jakoś nie spływa ona krwią i nie dokonuje się w niej holocaust. Czy dlatego, że działa tam Organizacja Państw Amerykańskich? Czy to oznacza, że Europejczycy są bardziej krwiożerczy, niż Latynosi i tylko dzięki codziennej pracy Róży Thun, Jerzego Buzka i Viviane Reding ulice europejskich miast nie spływają rzekami krwi?
Czy to oznacza, że lekceważę fakt, że współpraca gospodarcza, wymiana młodzieży, spędzanie wczasów zagranicą nie miały wpływu na to, że dzisiaj wojna między państwami unijnymi jest nieprawdopodobna? Nic bardziej błędnego! To właśnie dzięki takim działaniom zwykli obywatele, ale też władze poszczególnych państw, widzą, że wojna jest absolutnie bezsensowna i nieopłacalna. Ale przecież do wymiany gospodarczej, podróży, współpracy młodzieży nie jest potrzebna Unia! To by się dokonywało nawet wówczas, gdyby nie było Komisji Europejskiej i Rady. Bo ludzie by ze sobą kooperowali, handlowali, odwiedzali się nawzajem. Więc UE jako organizacja nie jest niezbędna do zachowania pokoju w Europie. Potrzebne do tego są jej poszczególne działania, ale one odbywałyby się nawet wówczas, gdyby sama UE już nie istniała. Więc straszenie nas, po ewentualnym rozpadzie Unii, wojną powszechną jest tak samo mądre, jak było przekonanie, że jak zabraknie Unii Wolności, to Polacy masową zaczną prześladować Żydów.
Pokojowego Nobla powinna więc dostać liberalna gospodarka, bo to ona przyczyniała się do tego, że Europejczycy dostrzegli, że lepiej jest handlować, niż się wzajemnie mordować. Ewentualnie nagroda ta powinna była przypaść NATO lub USA. A najlepiej by było, gdyby przypadła Alesiowi Bialackiemu, w którego komitecie nominującym miałem zaszczyt zasiadać. Tak się jednak nie stało, o co mam pretensje do Unii Europejskiej, bowiem „zabrała” ona owego Nobla tym, którym się to bardziej należało. Dlatego wystąpiłem wczoraj do Rady, by przynajmniej ów milion dolarów, który jest miłym dodatkiem do nagrody, był przeznaczony dla białoruskiego społeczeństwa obywatelskiego. http://www.migalski.eu/srodki-z-pokojowej-nagrody-nobla-dla-bialoruskiego-spoleczenstwa/13-10-2012 Bowiem nie może być tak, żeby zadowolona z siebie Unia odbierała nagrodę Nobla, podczas gdy u jej wrót funkcjonuje klasyczna i brutalna dyktatura.