Bez kategorii
Like

NOBEL A IN VITRO

24/10/2012
469 Wyświetlenia
0 Komentarze
20 minut czytania
no-cover

No i zdaje się, że mamy pierwszego kandydata dla Banku Gospodarstwa Krajowego na „Polską Inwestycję”. Będzie to inwestycja w „zapłodnienie pozaustrojowe”.

0


Wszyscy zajęli się kwestiami światopoglądowymi – bo przecież na tym wszyscy się znają – ale jakoś nikt nie dyskutuje o… finansach publicznych. A ja będę namolny bo już o tym wspominałem cztery lata temu (!!!) jak Pan Premier Tusk robił poprzednią „przykrywkę” i obiecywał refundację in vitro zaraz po strzelaninie w Gruzji i słynnym raporcie ABW na jej temat.

www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=514

Otóż istnieją trzy kategorie dóbr: publiczne, społeczne i prywatne. Dobra publiczne służą całemu społeczeństwu – jak powietrze. Dobra społeczne to dobra, z uwagi na swój charakter, prywatne, ale na skutek prowadzonej przez państwo polityki mają być dostępne dla ogółu i dlatego są finansowane ze środków publicznych – jak oświata, czy usługi medyczne.

Kryterium rozstrzygającym o publicznym, bądź nie charakterze danego dobra jest użyteczność i odpłatność. Do publicznych zalicza się te, o które nie istnieje rywalizacja między obywatelami – i znowu najlepszym przykładem jest powietrze. Innym jest woda pitna, ale jej zasoby są bardziej ograniczone, więc łatwiej wyobrazić sobie rywalizację o nią, albo nawet nie trzeba uruchamiać wyobraźni – wystarczy pamięć historyczną. I dlatego łatwo nam przyjdzie się zgodzić, żeby wodę pitną uznać za dobro jeśli nie publiczne, to przynajmniej społeczne. Z dóbr prywatnych, których ilość jest z natury ograniczona bardziej niż wody, korzyści uzyskują pojedynczy obywatele. Zarówno dobra publiczne jak i społeczne są finansowane przez podatników, aczkolwiek o dobra społeczne istnieje konkurencja między obywatelami z uwagi na ich prywatny de facto charakter.

Użyteczność dóbr publicznych i społecznych dla poszczególnych obywateli jest zmienna. Użyteczność dóbr publicznych jest neutralna wobec dochodów indywidualnych. Każdy oddycha w ten sam sposób. W przypadku dóbr społecznych zależność jest zmienna. Dla osób o wysokich dochodach użyteczność społecznej służby zdrowia jest znikoma – i tak korzystają z prywatnych usług medycznych. Wraz ze spadkiem dochodów użyteczność dóbr społecznych wzrasta. Przy najniższych dochodach jest ona najwyższa, gdyż dla osób najbiedniejszych jedyną możliwość korzystania z niektórych dóbr daje finansowanie ich ze środków publicznych.

W efekcie powstaje złudzenie ich „bezpłatności”, choć w sensie ekonomicznym są one opłacane zbiorowo. Wchodzą one w konflikt z dobrami prywatnymi, gdyż ich konsumpcja automatycznie ogranicza konsumpcję dóbr prywatnych, na skutek zmniejszenia dochodów prywatnych w drodze opodatkowania na finansowanie dóbr społecznych. Rodzi to wyraźną sprzeczność interesów pomiędzy jednostką a zbiorowością. Widać to na przykładzie bezdzietnego małżeństwa płacącego podatki, z których finansowane są szkoły publiczne, a jeszcze wyraźniej na przykładzie małżeństwa, dzieci którego posyłane są do szkoły prywatnej, co nie zwalnia ich z podatkowego obowiązku finansowania szkolnictwa publicznego. Teraz będzie to widać na przykładzie małżeństw mających dzieci, podatki których będą miały służyć finansowaniu prób „zapłodnienia pozaustrojowego”. Bo albo będziemy musieli zapłacić wyższe podatki na sfinansowanie in vitro i mieć mniej na utrzymanie własnych dzieci, albo rząd będzie musiał zdecydować, na jakie inne dobra społeczne przeznaczyć mniej, żeby mieć na in vitro. Trzeciej możliwości nie ma – bo jak pisał Milton Friedman nie ma czegoś takiego jak „darmowy lunch”.

Oczywiście „wszystkie dzieci są nasze” bo nawet jak nie są „nasze” to w przyszłości będą pracowały na „nasze” emerytur. Ale czy naprawdę musimy je zaliczać do kategorii „dóbr społecznych”?

Tegoroczną Nagrodę Nobla z ekonomii otrzymali badacze zajmujący się optymalizacją wyborów – Lloyd Shapley i Alvin Roth. Z Shapleyem badania prowadził David Gale, ale nie dożył przyznania nagrody. Obaj badacze analizowali wybory partnerów. Wyobraźmy sobie społeczność złożoną z 10 kobiet i 10 mężczyzn. Każde z nich tworzy własną listę preferencji potencjalnych partnerów. Mężczyźni oświadczają się tej kobiecie, która jest najwyżej w ich skali preferencji. Wszystkie kobiety mogą otrzymać małżeńską propozycję, albo jedna z nich może otrzyma ich aż 10, albo niektóre otrzymają kilka propozycji, a niektóre żadnej. Te, które propozycje matrymonialne otrzymują mają je zaakceptować lub odrzucić.

Mężczyźni, których propozycja została przyjęta nie mają potrzeby szukać dalej następnej pani, bo mają zarezerwowaną najlepszą – na razie – opcję z dostępnych. Ci, którzy „dostali kosza” w następnej rundzie wybierają opcję drugą z możliwych. I znowu część z nich zostaje zaakceptowana, a część nie. Niektóre panie, które już wcześniej przyjęły oświadczyny, mogą otrzymać propozycję lepszą. Wtedy rezygnują ze swojego poprzedniego wybranka, a ten może w następnej rundzie złożyć propozycję pani, która jest na niższym miejscu jego listy. I tak do skutku osiągnięcia pewnej „równowagi”.

Takie „wolnorynkowe” działania zmierzają do osiągnięcia stabilnej równowagi – powstają takie małżeństwa, w których nie ma silnego bodźca do ich rozpadu. Każdy mężczyzna ma bowiem możliwie najlepszą z dostępnych kobiet. Oczywiście niektórzy z nich woleliby być z inną, ale ta inna nie wolałaby być z nimi i preferuje innego partnera – tego, którego ofertę zaakceptowała. Sytuacja jest „stabilna” bo nie istnieje hipotetyczna para, którą woleliby stworzyć jakiś mężczyzna i jakaś kobieta. Jak dokonywać takiego dopasowania w praktyce pokazali tegoroczni Nobliści.  

 

Gdyby jednak trzymać się „staroświeckiej” zasady, że wybór jest jeden raz na zawsze efekt końcowy byłby zupełnie inny. Niektóre kobiety akceptowałyby pierwszą propozycję w obawie, że w ogóle pozostaną bez partnera, a mężczyźni mogliby wybierać nie najbardziej pożądane panie w obawie, że w wypadku przegrania rywalizacji o najlepszą, wolne pozostałyby kobiety w ich oczach jeszcze mniej atrakcyjne.

Ten sielski obraz zaburzają jednak sytuacje nietypowe. Bo przecież niektórzy panowie mogą dzisiaj woleć… innych panów. Z paniami bywa zresztą podobnie. No i z dopasowania według algorytmu Shapley’a-Gale’anici. Algorytm ten faworyzuje zresztą stronę aktywną – mężczyźni będąc stroną wybierającą trafiają najlepszą z preferowanych przez siebie opcji. A w dzisiejszej praktyce coraz bardziej aktywne zaczynają być panie. I znowu algorytm przestaje być użyteczny. Życie przerasta teorie. Na nasze decyzje wpływa to, co robimy, a nie jakaś mapa psychologicznych preferencji. Bo w praktyce wiemy, że „ona” ma nadzieję, że „on” się po ślubie zmieni. A „on” ma nadzieję, że „ona” się nie zmieni. I jak wiemy najczęściej oboje się mylą.

Nagrodę Nobla kilka lat temu otrzymał też Gary Becker za wkład do ekonomicznej teorii zachowań ludzkich – miedzy innymi małżeństw i rozrodczości. Wyszedł z następującego założenia:

  • Małżeństwo jest zawsze „chciane” – można do niego zastosować teorię preferencji. Osoby zawierające małżeństwo liczą, że dzięki niemu osiągną wyższy poziom użyteczności, niż gdyby pozostały w stanie wolnym;
  • Mężczyźni na pewno, a podobno także kobiety konkurują między sobą w poszukiwaniu partnera/ki – istnienie więc rynek matrymonialny;

 

—  Do małżeństwa dochodzi gdy zwiększa ono użyteczność obojga partnerów; —  Użyteczność zależy od dóbr wytwarzanych przez gospodarstwo domowe. Są to dobra wytwarzane za pomocą towarów rynkowych lub za pomocą czasu członków danego gospodarstwa domowego (np. jakość posiłków, jakość i liczba potomstwa, prestiż, wypoczynek, towarzystwo, miłość, stan zdrowia) co oddaje algorytm: Z = f(x1… xm ; t1 … t ; E)gdzie:  x – rynkowe towary,  tj – nakłady czasu poszczególnych członków gospodarstwa,E – zmienne     środowiskowe.Becker rozpatruje przypadek wielu M i F, którzy muszą podjąć decyzje (i) zawrzeć małżeństwo, czy pozostać w stanie wolnym i (ii) kogo poślubić. Przypadek dwóch mężczyzn i dwóch kobiet można przedstawić na schemacie wyboru z uwzględnieniem użyteczności partnerów:                      F1        F2M1                  8          4M2                  9          7W takim rozkładzie największy dochód przynosi związek M2 z F1 (9), jednak optymalny ze „społecznego” punktu widzenia byłby dobór M1 z F1 (8) oraz F2 z M2 (7) co dałoby łączną wartość 15, podczas gdy związek M1 z F2 daje jedynie 4, co po zsumowaniu z wartością 9 dla M2 i F1 daje razem 13.Gdyby jednak przyjąć, że m11 wynosi 3, a f11 wynosi 5,  m22 – 5, a f22 – 2 to M2 i F1 nie mają żadnych bodźców do zawarcia małżeństwa gdyż m22 + f11 = 10 > 9Rynek małżeński powoduje więc wybór nie maksymalnego zysku w każdym z małżeństw, ale maksymalny zysk we wszystkich małżeństwach. Podobnie konkurencyjny rynek towarów maksymalizuje sumę produkcji osiąganą we wszystkich przedsiębiorstwach. Każde małżeństwo można bowiem traktować jak dwuosobowe przedsiębiorstwo, w którym każdy członek zatrudnia partnera za pensję k i otrzymuje zyski  Z – k.Dodatnia korelacja między wartościami cech męża i żony jest na ogół optymalna (inteligencja, poziom wykształcenia, wzrost, atrakcyjny wygląd, kolor skóry, pochodzenie etniczne). Becker twierdzi, że istotnym wyjątkiem jest dobór ze względu na zdolność zarobkową – występuje tu korelacja ujemna (!!!)Wartością dla małżeństwa są dzieci. Jak twierdzi Becker:—- każda rodzina ma pełną kontrolę zarówno nad liczbą urodzeń, jak i nad ich rozkładem w czasie(antykoncepcja); — – dziecko początkowo jest dobrem konsumpcyjnym; — – dziecko dostarczające dochodu pieniężnego jest dobrem produkcyjnym; — – rodzina decyduje nie tylko o liczbie potomstwa, ale i o tym ile na nie wydaje; — – z dodatkowego wydatku na dziecko rodzice mogą osiągnąć dodatkową użyteczność w przyszłości; — – dzieci bardziej użyteczne są dziećmi wyższej jakości dla rodziny. Przy wyższych poziomach dochodu rodziny kupują zarówno więcej dóbr konsumpcyjnych w ogóle (pod względem ich jednostek), jak i więcej jednostek dóbr wyższej jakości. Elastyczność dochodu względem ilości jest niewielka w porównaniu z elastycznością dochodową względem jakości. Z dziećmi jest podobnie. Koszt netto dziecka to wartość oczekiwanych wydatków + wartość usług świadczonych przez rodziców wartość oczekiwanego przychodu pieniężnego w przyszłości wygenerowanego przez dzieci. Jeśli koszty netto są dodatnie, to dzieci okazują się trwałym dobrem konsumpcyjnym. Jeśli koszty są ujemne – produkcyjnym. Rodzice nie mogą przewidzieć płci, inteligencji, wzrostu, czy urody dzieci. Konieczne jest zatem rozróżnienie pomiędzy użytecznością faktyczną potomstwa a oczekiwaną. Oczekiwana użyteczność dodatkowego dziecka wynosi: (Um + Uf )/2. Dostępną liczbę dzieci dla danej rodziny wyznacza nie tylko jej dochód oraz ceny, ale także jej „zdolność” do produkowania dzieci. Jedna rodzina może chcieć trojga dzieci, ale nie może wyprodukować więcej niż dwoje. Druga może pragnąć trojga i okazać się niezdolna do wyprodukowania liczby mniejszej niż pięcioro. Przeciętna rodzina ma częściej „za dużo” niż „za mało” dzieci. Choć są takie, które by chciały mieć choć jedno, a nie mogą mieć w ogóle. Każda rodzina próbuje zbliżyć się do pożądanej przez siebie liczby potomstwa. Jeśli chce trojga a ma tylko dwoje, to na tę dwójkę rozłoży koszty przeznaczone na dzieci. Rodziny z „nadmierną” liczbą potomstwa będą na każde dziecko wydawać mniej.No dobrze, a co z miłością? Przecież nie można być tak nieludzkim, żeby sugerować, że jak para nie może mieć dzieci, to ktoś z tej pary powinien znaleźć innego partnera. Dodatnia korelacja między wartościami cech męża i żony jest na ogół optymalna (inteligencja, poziom wykształcenia, wzrost, wygląd, kolor skóry, pochodzenie etniczne). Istotnym wyjątkiem jest dobór ze względu na zdolność zarobkową – występuje tu korelacja ujemna (!) Jeśli grupa mężczyzn i kobiet różni się tylko poziomem płac a każde potencjalne małżeństwo charakteryzuje się pełną wzajemną troskliwością (którą można nazwać miłością) optymalna jest dodatnia korelacja między płacami, choć bez miłości korelacja ta jest ujemna (!) Dowody empiryczne dostrzeżone przez Beckera świadczące o ujemnej korelacji płac, nasuwają przypuszczenie, że miłość nie przesądza w sposób jednoznaczny o wyborze partnerów w małżeństwie. Więc czy na pewno wszyscy podatnicy muszą zrobić zrzutkę, żeby zapewnić „szczęście” parom, które nie mogą mieć dzieci? Zwłaszcza, że będzie to tylko próba bo efekt wcale nie jest pewny. Nie tylko dlatego, że nie wiadomo, czy metoda pozaustrojowa będzie skuteczniejsza od tradycyjnej, ale i dlatego, że nawet jak się uda, to miłość i tak może uciec.   

0

Robert Gwiazdowski

120 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758