„Przyjazny urząd” – wciąż karmieni jesteśmy tego typu sloganami. Wciska nam się kity, że pod tym szyldem kryją się grzeczni urzędnicy i miła obsługa. Kobieta, o której piszę, miała pecha – trafiła na . Niestety takich urzędasów nadal nie brakuje.
W jednym z poprzednich postów pt. „Bezrobotne oszustki czy oszukańcze urzędy?” pisałam o tym, że rząd zamierza zabrać składkę zdrowotną osobom bezrobotnym, by nie rejestrowali się w urzędach tylko po to, by mieć ubezpieczenie. Główny nacisk położyłam wówczas na kobiety wychowujące dzieci zarówno samotne, jak i mężatki. Bo ponoć one stanowią „grupę przestępczą”. Przy okazji pisania tekstu, jak również czytając komentarze do niego przypomniały mi się historie kobiet, które miały pecha trafić na urzędników z betonu.
Ta historia miała miejsce w kilkunastotysięcznym miasteczku na południu Polski. Przypuszczam, że podobnych przypadków w kraju są setki. Niestety. Wracam jednak do meritum.
27-letnia kobieta. Inteligentna, po studiach ekonomicznych, z dzieckiem. Mąż rok wcześniej odszedł, do innej. Rodzice normalni, ale bez szerokich pleców i dobrych układów. Historia banalna. Los zmusił ją do tego, by przerwać urlop wychowawczy i zacząć szukać pracy. Do dawnego zakładu nie miała po co wracać. Właściciel nie wiedział, co to polityka prorodzinna. Poszła więc od razu do Urzędu Pracy. A że mieszkała w małym kilkutysięcznym miasteczku, wszyscy ją znali, ona też znała większość mieszkańców. Pierwsze pytanie jakie usłyszała od pani za biurkiem, nota bene, jej średnio lubianej znajomej: – A co zrobisz z dzieckiem? W odpowiedzi usłyszała, że sobie poradzi, że mama pomoże, że opiekunkę wynajmie. Pani zza biurka nie była jednak przekonana. Drugie pytanie, a raczej stwierdzenie: – Ale wiesz, że z wyższym wykształceniem i jeszcze z małym dzieckiem nie masz szans na dobrą pracę w tym mieście. To jednak też nie wystraszyło młodej mamy i raczej nie za bardzo uwierzyła w to, że żaden pracodawca nie szuka wykształconej kadry. Swoimi wątpliwościami podzieliła się ze znajomą, która od razu zaperzyła się i krotko ucięła rozmowę pytając retorycznie. – A co, myślisz, że lepsze oferty chowam pod stół? I odtąd już nie była miła. To znaczy od początku była gburowata i mało sympatyczna, teraz przestała to ukrywać. W oczach łatwo można było odczytać – „sama zobaczysz, że nic dla ciebie nie będzie”. Tak się skończyło pierwsze starcie na linii samotna matka – urzędniczka, też matka, tyle, że nie samotna.
Drugie należało do oschłych, na trzecim pani koleżanka wręczyła jej pierwszą ofertę pracy – do szwalni. Miała zostać krawcową. Nieważne, że nie miała pojęcia co się robi z maszyną do szycia. Ale poszła na rozmowę. Wiedziała, że jej nie podła, więc od razu powiedziała właścicielowi, że w ogóle się na tym nie zna. Wpisał, że nie ma kalifikacji. Druga oferta – praca w tartaku , na zamiany. Odmówiła. Potem dwie kolejne – jedna za najniższą krajową na produkcji,też na zmiany, trzecia praca sprzątaczki na umowę zlecenie – w innym mieście. Też odmówiła. Dziecko było ważniejsze. Trzykrotna odmowa – oznaczała wykreślenie z rejestru bezrobotnych. Została bez zasiłku. Koleżanka – urzędniczka pożegnała ją słowami: – A nie mówiłam. Nikt nie szuka matek z dziećmi, bo taka pracownica jest niedyspozycyjna. Czego się spodziewałaś? – pytała z tryumfem w oczach. – Lepiej się rozejrzyj za bogatym przyjacielem – poradziła.
Młoda matka zdecydowała, że się rozejrzy, ale za pracą. Szukała, dawała ogłoszenia. W międzyczasie żyła dzięki pomocy rodziców. Zalegała z czynszem, z rachunkami, zablokowano jej komórkę, pożyczała pieniądze od znajomych, żeby kupić dziecku pieluchy. Każdy patrzył na nią z litością, pożyczał, ale z niechęcią. Znajomi się wykruszali, bo co może im zaoferować biedna matka z dzieckiem. Na byłego męża nie liczyła wcale. Nawet alimenty płacił na raty. Z ofert PUP nie mogła już korzystać, ani z żadnej ich pomocy, bo ją wykreślili, czyli wyrzucili poza margines społeczny. Wkrótce jednak zaczęli się odzywać potencjalni pracodawcy. Wielu potrzebowało pomocy w kadrach, administracji, w rachunkach. Przecież od tego była. W końcu, bez pomocy PUP dostała wymarzoną pracę. W miejscowości, w której mieszała, czyli tam, gdzie podobno nie szukają pracowników z wyższym wykształceniem. Właścicielowi nie przeszkadzało też, że ma dziecko. Sam ma ich grmadkę. Kilka tygodni później, gdy już zaaklimatyzowała się w nowej pracy, okazało się, że szef od dawna ma problemy ze znalezieniem odpowiednich ludzi, bo ponoć takich w PUP brakuje. Owszem, urząd wysyłał do niego bezrobotnych na rozmowy, ale bez kwalifikacji. Po bliższej jednak analizie nazwisk okazało się, że są to bliscy znajomi pani – koleżanki zza biurka, synowa kierowcy urzędu, córka pani kadrowej itp. Bohaterka naszej opowieści poszła krok dalej – popytała tu i tam (jak to w małych zaściankowych miejscowościach bywa, wystarczy poplotkować pod blokiem z sąsiadkami) i okazało się, że lepsze oferty dostają wybrani, reszta musi zadowolić się cięższymi, mniej płatnymi i z reguły fizycznymi robotami. A dziecko… to był największy problem, dla PUP, nie dla pracodawców.
Napisała więc skargę na działalność urzędu do dyrektor PUP. Ta „po szczegółowej analizie” stwierdziła, że nie widzi podstaw do ukarania pracownicy. Właściciele firm, którym PUP podsyła „krewnych i znajomych króliczka” niechętnie chcieli rozmawiać na ten temat, nie mówiąc już o wystosowaniu jakiegoś pisma do urzędu. Jak mówili, nie szukają kłopotów. A dobrych pracowników szukają sami dając ogłoszenia w internecie. Szybko znajdują odpowiednich kandydatów. Mimo to od czasu do czasu zatrudniają córki, snów, zięciów, znajomych i znajomych znajomych urzędników. Tak, dla świętego spokoju.
Pani Monika dziś jest szczęśliwą matką, pracownicą i spełnioną żoną. Zawsze jednak będzie pamiętać szkołę życia, jaką dostała w urzędzie pracy. Wciąż też powtarza: – Oni naprawdę aktywizują bezrobotnych. Najpierw ich przeczołgają po błocie, a potem patrzą, jak szybko się podnoszą i sami sobie szukają zajęcia, zazwyczaj w błyskawicznym tempie. Jest sukces? Jest!
swiat pedzi gdzies z wywieszonym jezykiem, ale czy w dobrym kierunku? Lepiej sprawdz. Masz przeciez swój jezyk. Bogaty smak zycia podpowie ci, dlaczego warto sie zatrzymac i spojrzec na wszystko z dystansu.