– Ten znowu swoje – westchnęła babcia Łukaszka, kiedy zobaczyła, że dziadek od rana chodzi w biało-czerwonej opasce na ramieniu.
– Ten znowu swoje – westchnęła babcia Łukaszka, kiedy zobaczyła, że dziadek od rana chodzi w biało-czerwonej opasce na ramieniu.
– Ach te polskie martyrologie i hekatomby – westchnęła mama Łukaszka i zagłębiła się w artykule jak dzięki Vidkunowi Quislingowi Norwegia nie podzieliła losu Warszawy.
– Chodź Łukasz, opowiem ci coś – zaproponował dziadek .
– Mowy nie ma! – babcia skoczyła na równe nogi. – Będziesz mu pchał do głowy tą swoją obłędną filozofię! Mało to ludzi zginęło w czterdziestym czwartym?! Chcesz, żeby on też umarł?!
– Wręcz przeciwnie – odparł dziarsko dziadek.- Chcę mu przekazać coś ważnego.
– Znowu chcesz szkalować Związek Radziecki?! Że niby stali z bronią u nogi, tak?
– Widzisz Łukasz – zaczął dziadek – różnych Polska miewała sojuszników. We wrześniu trzydziestego dziewiątego mieliśmy sojusz z Anglią i Francją. Co z tego sojuszu wyszło, możesz sobie poczytać w internecie…
Babcia i mama nasłuchiwały czujnie.
– Kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie teoretycznym naszym sojusznikiem był Związek Sowiecki… – zaczął dziadek i już nie dokończył.
– Ostrzegałam! – zapiała babcia.
– Jeszcze słowo i… – nasrożyła się mama.
– I co? – spytał Łukaszek.
– I… Odbiorę dziadkowi głos!
– Oni pomagali powstańcom! – rzekła babcia drżącym z gniewu głosem.
Dziadek westchnął i rzekł:
– O skuteczności tej pomocy możesz poczytać w internecie wpisując „Zygmunt Berling”.
– Jeszcze słowo… – zaciskała pięści babcia.
– No co? – rzekł z niewinną miną dziadek. – Dobrze, to może inny temat. Był sobie w Afryce port Mers-el-Kebir…
Mama i babcia milczały zaskoczone, a dziadek tymczasem wyłożył wnukowi temat operacji „Katapulta” i historię zatopienia przez Anglików floty francuskiej.
– …a w Aleksandrii stały w porcie tuż obok siebie eskadry francuska i angielska. – kontynuował dziadek. – I wiesz co się z nimi stało?
– Też pewnie Anglicy tych Francuzów… – bąknął Łukaszek.
– No właśnie nie – powiedział w zamyśleniu dziadek.
– Francuzi Anglików?
– Też nie. Otóż pomimo rozkazów, obaj admirałowie siedli i się jakoś dogadali. Bo Godfroy i Cunningham byli przyjaciółmi. I tylko dlatego obeszło się bez strzelania i ofiar. Co z tego, że na papierze mieli być sojusznikami! A obaj potem zostali zbesztani przez swoich dowódców..
– Jak to się ma do Powstania? – spytała zaskoczona babcia.
– Ano w sumie nijak – przyznał niechętnie dziadek. – Chciałem mu tylko powiedzieć, że na sojusznika nie zawsze można liczyć, że wojsko jest po to, by walczyć, że rozkazy trzeba wykonywać… A przyjaźń jest po to, żeby czasem rozkazu nie wykonać i walki uniknąć. A teraz idę wywiesić flagę. W końcu rocznica…
Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!