Polska zbyt dynamicznie się rozwijając mogłaby stworzyć młodym Polakom zbyt atrakcyjne perspektywy!
W latach 1987-1993 na łóżkach polowych i „szczękach” oraz zaopatrujących je małych warsztatach i fabryczkach odbudował się w Polsce rynek. Po obaleniu Rządu Olszewskiego wpuszczono do Polski szerokim strumieniem obcy kapitał dając mu ulgi i przyduszając równocześnie polskich przedsiębiorców. Mimo to przyrost PKB wynosił wówczas ponad 7 %.
Wtedy ponownie „przyszedł” Balcerowicz i zaczął intensywnie studzić „przegrzaną” gospodarkę zyskując sobie zasłużony przydomek „Głównego Hamulcowego” polskiej gospodarki. Później Buzek zamknął wschodnią granicę i z dnia na dzień ustała intensywna drobna wymiana handlowa z Rosją, Białorusią, Ukrainą, Rumunią, etc. Z dnia na dzień przy granicy wschodniej, a nawet w samym Krakowie, w którym mieszkam, poupadało bardzo dużo małych warsztatów szyjących odzież, wytwarzających anteny TV, drobną elektronikę itp. „eksportowaną” głównie na bliższy Wschód, ale także do Kazachstanu i dalej (sic!).
Dziwiłem się wtedy takim nierozsądnym posunięciom i składałem to na karb głupoty rządzących. Z dzisiejszej perspektywy widzę to jako przemyślane i celowe działania mające osłabić dynamiczny rozwój Polski przed wejściem do UE. Przyrost PKB spadł wtedy do około 1%, a bezrobocie wzrosło do 20%! W wielu powiatach wskaźnik bezrobocia przekroczył 30%, a w niektórych nawet 40%.
Chodziło wówczas o to, że Polska zbyt dynamicznie się rozwijając mogłaby stworzyć młodym Polakom perspektywy i mogłaby nie zasilić UE polskimi młodymi pracownikami (z innych państw postsocjalistycznych także). W tym samym czasie ruszyła także zmasowana propaganda skierowana do młodych, jak to my Polacy jesteśmy zacofani względem Zachodu, niedouczeni, nieporadni, bez kapitału, a w ogóle to katolicki ciemnogród itp.
Dzisiaj znowu potrzebna jest siła robocza, ale tym razem nie tylko na Zachodzie, ale także i w Polsce jako efekt permanentnego sprzyjania od lat obcemu kapitałowi przez „polskie” rządy. Rzecz w tym, że pracowników w Polsce potrzebują głównie światowe korporacje i duże firmy, a nie mikro i małe polskie przedsiębiorstwa, które najczęściej ledwo dyszą i nie są w stanie zatrudnić nikogo więcej poza najbliższą rodziną!
Co w takim razie robią „polskie” władze? Podobnie jak za komuny ogłaszają kolejny raz „zielone światło i ulgi dla rzemiosła”, żeby w efekcie tych „ulg” polikwidowały się mikro i małe polskie przedsiębiorstwa i zwolniły trochę siły roboczej tak potrzebnej na polskim korporacyjnym i europejskim rynku.
Nihil novi sub sole!
Janusz Żurek
Z urodzenia (1949) optymista, z wykształcenia inżynier elektryk (AGH), z zawodu elektronik, z poglądów liberalny (wolnościowy) konserwatysta.