Niemiecka europejskość AD 2011
12/12/2011
466 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
Kolejna konfrontacja pomiędzy wielkomocarstwowymi Niemcami a resztą Europy wchodzi w decydującą fazę i bez względu na jej wynik nie będzie ona miłym doświadczeniem dla jej uczestników.
Kolejny szczyt unijny dobiegł końca, wraz z kolejną porcją deklaracji na temat współpracy państw członkowskich w rozwiązywaniu problemów, które spowodowały obecny kryzys. Ze „szczęśliwego rodzinnego grona” wyłamał się jedynie premier Wielkiej Brytanii David Cameron. Pozostałe kraje zgodziły się na ratyfikację zmian obowiązującego traktatu, które w dalszej mierze ograniczą ich suwerenność w przypadku przekroczenia deficytu budżetowego ponad 5% PKB.
Wydaje się, że nie warto dywagować na temat ewentualnego wpływu wspomnianych zmian traktatowych na stabilność finansową UE. Zapewne będą one modyfikowane wraz z dynamiką kryzysu.
Warto jednak przyjrzeć się siłom działającym obecnie w ramach Unii. Niemcy forsują opcję szybkiej dalszej centralizacji UE uzyskując przynajmniej formalne poparcie większości państw członkowskich, a właściwie ich „elit”. Poszczególne społeczeństwa unijne skłaniają się coraz bardziej do przeciwnego trendu odśrodkowego, z rosnącą niechęcią i niepokojem obserwując niemieckie imperialne zapędy.
Włoskojęzyczny kanał telewizji szwajcarskiej wyemitował ostatnio program traktujący o tym zagadnieniu. Według autorów programu, demonstrowana jedność pomiędzy Niemcami i Francją jest bardziej „na pokaz” niż autentyczna. Sarkozy nie ma po prostu wielkiego pola do manewrów, będąc słabszym członkiem tego tandemu. We wspomnianym programie poddano też analizie nastroje społeczne w szeregu krajów Unii. Wszędzie daje się zauważyć wzrost nastrojów antyniemieckich. Demonstrowane są one zarówno przez lokalne media jak i poszczególnych członków społeczeństw.
Irlandzka prasa deklaruje, że „naszymi nowymi panami są Niemcy”. Grecy w „historycznych strojach z epoki” demonstrują pod niemiecką ambasadą powiewając hitlerowskimi flagami i portretami Führera. W europejskich dziennikach roi się od karykatur Frau Merkel upozowanej na Adolfa Hitlera lub kanclerza Bismarcka. Jak widać wspomnienia z najlepszych kart historii Niemiec nie zostały przez Europejczyków zapomniane. Amnezją charakteryzują się jedynie „zwykli” Niemcy, którzy w wywiadach z wspomnianą stacją telewizyjną wykazują zdziwienie, że może ich ktoś podejrzewać o jakiekolwiek złe intencje. Całe dotychczasowe życie świadczy dobitnie o ich pracowitości, pokorze i umiłowaniu europejskiej jedności.
Takie różnice percepcji otaczającej rzeczywistości pomiędzy Niemcami a resztą Europejczyków dodaja napięcia w rozrywanej już siłami odśrodkowymi sztucznej tkance „społeczności europejskiej”. Jak pamiętamy z historii sytuacja taka nie jest żadnym novum. Bismarck żywił w stosunku do Polaków wiele sympatii, ale zwąc ich Irokezami, tępił bezlitośnie, bo tego wymagał interes „wielkich Niemiec”. Hitler zmuszony był do zniszczenia II RP, bo Jej „faszystowscy” przywódcy nie wyrażali zgody na przesunięcie polskich granic w południowo-wschodnim kierunku. Obecnie (23 listopada 2011r) „specjaliści” pokroju Tima Rifata posuwają się nawet dalej niż sam Führer, twierdząc że to Polska zaatakowała Niemcy w 1939 roku a nie vice versa.
Jaka więc będzie przyszłość stosunków wewnątrz-unijnych? Wszystko wskazuje na to, że europejskie „elity” będą posłusznie kroczyć drogą wyznaczoną przez Niemcy. Od dawna nie reprezentują one interesów swych narodów, a jedynie wolę finansowej międzynarodówki i odrodzonych „wielkich Niemiec”.
Być może „zwykli” poczciwi Niemcy zechcą wymienić swych krwiożerczych przywódców na nowych bardziej odzwierciedlających niezmiennie dobrego germańskiego ducha?
Cała strategia Niemców w okresie po II Wojnie Światowej opierała się na twierdzeniu, że to „Hitler był zły”, ale oni sami „do rany przyłóż”. Dopiero w ostatnim dwudziestoleciu zdobyli się na odwagę odwrócenia sytuacji, dzięki czemu to ofiary stały się agresorami, a oni ich altruistycznymi „adwokatami w UE”.
Naród niemiecki posiada niezmienną umiejętność wyłaniania ze swego grona elit wiernie reprezentujących jego ducha i to nawet wtedy gdy duch ten musi się skrywać głęboko w ciemnych zakamarkach ich germańskich osobowości.
Hitler zapytany na początku swej kariery o przyczynę tak wielkiego sukcesu jego piwiarnianych przemówień odparł szczerze: „Po prostu mówię im to co chcą usłyszeć”. To jest kwintesencja całego zagadnienia. Twierdzenie, że naród niemiecki był przez okres III Rzeszy emanacją Hitlera, po czym uwolnił się z tego „chwilowego otumanienia” nie wytrzymuje konfrontacji z obiektywną rzeczywistością. Hitler, Bismarck i inni krwiożerczy przywódcy Niemiec byli i niezmiennie są reprezentacją germańskiego ego. Nie zmieniło się to od czasów rzymskich po dzień dzisiejszy i nic nie wskazuje na to by uległo to zmianie w przyszłości. Takie czy inne manewry niemieckich elit mają jedynie podłoże taktyczne i w momencie kiedy uznają, że Niemcy są wystarczająco silne ujawniają swe prawdziwe niezmienne cele, które jako minimum zakładają dominację naszego kontynentu. To że na tym „niemieckim kontynencie” nie ma miejsca dla Polski i Polaków udowadniać już chyba nie trzeba.
Kolejna konfrontacja pomiędzy wielkomocarstwowymi Niemcami a resztą Europy wchodzi w decydującą fazę i bez względu na jej wynik nie będzie ona miłym doświadczeniem dla jej uczestników.