Marzec’68. Obowiązująca narracja każe w nim widzieć kolejny przykład polskiego antysemityzmu. A tak naprawdę dla wielu okazał się biletem do wolności.
HD: – Opuściłeś Polskę, niech policzę – w drugiej klasie szkoły podstawowej?
Gedeon R.: – Już po. We wrześniu miałem iść do trzeciej.
– To musiało być dla Ciebie spore przeżycie?
– Nu, przecież ja wcześniej tylko raz byłem pociągiem w Katowicach. Pamiętam do dziś – parowóz, taki śmieszny bez osobnego wagonu na węgiel, piętrowe wagony. A ja chciałem stanąć w drzwiach, otwartych drzwiach, i upajać się pędem… jakieś 30, może 45 km/h… Ale matka kazała mi siedzieć.
– A wyjechałeś?
– Przez Warszawę. Berlin Zachodni. Dopiero stamtąd do Szwecji. Bo najbliżej wracać.
– ?
– Najbardziej pamiętam Warszawę Gdańską. I stary autobus, podstawiony specjalnie dla nas.
– Tęskniłeś za Polską?
– Nu, każdy. Przecież zostawiłem tu wszystkich znajomych. Nauczycieli, kolegów. Nawet kominów było mi żal.
– A rodzice?
– Wiesz, to dziwne. Już w Berlinie, kiedy mama zobaczyła żołnierzy z innego świata, nagle zaczęła się śmiać. Pierwszy raz, odkąd pamiętałem, tak głośno.
– A ojciec?
– Myślę, że też był zadowolony. Wiesz, on w Polsce był nikim.
– ??
– Nikim ważnym. Ot, początkujący inżynier w państwowej firmie. To chyba najbardziej nam pomogło. Potem.
– Nie rozumiem…
– Wokół nas żyli też inni ludzie. Po drugiej stronie ulicy mieszkał jakiś pisarz, czy dziennikarz. Nie mógł zrozumieć, że tutaj nikt go nie zna. Że dla listonosza, policjanta, a nawet dla nas jest nikim. Wyjechał potem do Izraela, ale wrócił po kilku latach.
– Dlaczego?
– Ty tego nie zrozumiesz. W Polsce, wtedy, nie można było żyć. A w Izraelu nie dało się.
– Dlatego Szwecja?
– Nie dlatego. Dlatego, że tam nam dali dom, dali szkoły, dali pracę. Ty nawet nie wiesz, że mój ojciec przez lata powtarzał, jak coś przyniósł do domu – a w Polsce nigdy bym sobie tego nie kupił. Inni zostali w Niemczech. Zachodnich.
– Takie porównanie wtedy musiało być częste?
– Nu a co w tym dziwne? Przecież jak ty wyjedziesz, to przez pierwsze lata będziesz liczyć, ile co kosztuje. Na złote.
– Pamiętam, jak pierwszy raz przyjechałeś….
– Tak, a ty zamiast do mnie poszedłeś do jakiegoś wystraszonego chłopaka.
– Przecież miałem tylko Twoje zdjęcie jeszcze ze szkoły podstawowej.
– Ja też nie poznałem. Na szczęście był megafon i pani powiedziała, że na mnie czekasz. I gdzie.
– Do dzisiaj pamiętam, jak wieczorem poszliśmy do „Polonii”. Wtedy pierwszy raz w życiu piłem piwo w cienkim szkle na tekturowej podstawce. Tomek przez chwilę myślał, że to jakiś serek…. 😉
– A ja zapłaciłem rachunek. I kiedy przeliczyłem rano pieniądze, myślałem, ze kelner się pomylił. Więcej kosztował obiad w stołówce na campusie. I to ze zniżką dla studenta.
– Dwa światy….
– I właśnie wtedy zrozumiałem. Gdyby nie Gomułka i Moczar pewnie dotąd byłbym uwikłany w Polskę. Kto wie, może strajkowałbym w 1981?
Ale to wcale nie dałoby mi tej swobody, którą wyznaczają pieniądze. Polska, czy PRL, pokazała mi swoje oblicze. Przyjechałem, doświadczyłem…. Gdybym tu został, nie stać mnie by było na tani obiad w sztokholmskiej restauracji nawet na obrzeżu miasta. I to po miesiącu pracy! Teraz mogę tylko powiedzieć, że Gomułka otworzył przede mną świat. On dał nam bilet w jedną stronę, ale to był bilet do wolności. Niech zatem będzie błogosławiona jego pamięć.
Imię zmienione. Dla mnie i tak jest to Grzegorz.
.
.
14.02 2018
14.02 2018