Ppłk Waldemar Targalski był pilotem wojskowym i dowódcą eskadry w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego.
Jest kapitanem boeinga-737. W sobotnim wydaniu "Naszego Dziennika" wypowiada się obszernie o swej pracy w Smoleńsku (przybył tam w dniu katastrofy), w Moskwie i w komisji Millera.
W. Targalski znalazł się w grupie, która zawiozła rejestratory do siedziby MAK w Moskwie w celu ich zdeponowania. Dlaczego nie do nadzoru lotniczego lub prokuratury? – Rozmówca odpowiada, iż nie miał pojęcia, jak wygląda struktura komisji w Rosji. "Nie było żadnych decyzji. Nie było planu" – mówi pilot o działaniach strony polskiej. – Dokumentację wideo sporządzali Rosjanie. Polacy nie mieli żadnych aparatów przy sobie, więc nie posiadają teraz rejestracji otwierania czy oczyszczania czarnych skrzynek.
"Po jakimś czasie dopiero przychodzi refleksja – mówi Waldemar Targalski – że może coś można było zrobić inaczej. Jasne, że powinniśmy mieć tę dokumentację. Ale nie wiem, czy pozwoliliby nam (Rosjanie) na fotografowanie, na wniesienie aparatu w ogóle…". Te zdania mówią nam wiele o przygotowaniu państwa polskiego do wypadków nadzwyczajnych. Mówią też o atmosferze panującej w czasie "wspólnej" pracy, gdy zakwitało pojednanie polsko – rosyjskie.
Rozmówca twierdzi, iż w jego ocenie państwo polskie zrobiło wszystko, by rzetelnie zbadać katastrofę smoleńską. Opisywane realia wynikają więc z dociekliwych pytań redaktorów "Naszego Dziennika":
Red.: "Nie chodzi o ocenę pana Klicha, tylko o przerwane badanie. Dokończono je?
Ppłk: Chyba były pewne trudności. Po wyjeździe pana Klicha chyba pojawiły się trudności. Proszę pytać tych, którzy tam byli. Nie poruszajmy tego tematu.
Red.: Dlaczego?
Ppłk: No, był utrudniony dostęp do… chyba… do wraku".
Jak wyżej wspomniałem, wywiad ten jest bardzo obszerny, więc zreferowałem tylko nieliczne sprawy. Całość zatytułowaną "Nagranie z radaru jest w Moskwie" można przeczytać na stronie naszdziennik.pl.