Bez kategorii
Like

Nie ma złych narodów, są tylko źli ludzie…

18/08/2011
568 Wyświetlenia
0 Komentarze
13 minut czytania
no-cover

Takimi słowami swą opowieść o życiu, jakże mocno związanym z losem Polaków na Kresach, rozpoczął ksiądz Ludwik Rutyna z Buczacza. Tam się urodził, tam był kapłanem, stamtąd wypędzono go na Śląsk, a na emeryturze wrócił, by odbudowywać swój kościół.

0


Do opowiedzenia tej historii skłonił mnie wpis pod moim poprzednim tekstem autorki posługującej się pseudonimem Polonia. Chciała mnie ona upewnić, że jest wielu wspaniałych księży. Tak droga Poloniu, nie trzeba mnie o tym upewniać, ja to doskonale wiem. Tak więc opowiem wam i innym o Kresach. Tekst, ten powstał 2 lata temu, gdy jeszcze w pamięci miałem słowa księdza Rutyny.  On swą opowieść snuł powoli, czasami milknąc na chwilę, a człowiek nie wie, czy zasnął czy też myślami błądzi wśród ludzi o których opowiadał. Nie wiem jak się ksiądz dziś czuje, jak jego dzieło przywrócenia kościołowi funkcji sakralnych. Tak więc posłuchajcie mojej opowieści inspirowanej opowieścią księdza Rutyny.
 
A ziemia to przepiękna i ludzie byli tolerancyjni
O pięknie tej ziemi długo by mówić. Zielona kraina poprzecinana rzekami płynącymi w głębokich wąwozach to malownicze widoki, w których trudno się nie zakochać. Lecz ziemia ta jest ziemią nieszczęśliwą, ziemią, w którą wiele ludzkiej krwi wsiąkło. Przez nią przewinęło się tyle nawałnic dziejowych, które niszczyły wszystko, co ludzką ręką zostało pobudowane, że nie ma chyba na niej grudki ziemi, która by ludzką łzą nie spłynęła.
Kamieniec podolski
 
Na tych ziemiach osiedlali się ludzie, którzy nigdzie indziej szczęścia znaleźć nie mogli. Byli to chłopi z Rosji, Litwy, Polski, uciekający spod pańszczyzny, przestępcy i niesprawiedliwie osądzeni, uciekający przed „sprawiedliwością”, kupcy poszukujący szybkiego zarobku i ci których los tam wygnał. Mieszanka nacji, zwyczajów, religii, potrzeb. Ludzie ci mieli do wyboru żyć w tolerancji dla własnych odrębności albo wymordować siebie nawzajem. I jedno widać we wszystkich wspomnieniach sprzed okresu mordów, wybierali oni tolerancję. Popatrzmy, kim na tych terenach są ludzie przyznający się do narodowości polskiej. To nie zawsze ludzie przybyli z terenów Polski. W pewnym okresie historycznym dochodzi tutaj do polonizowania ludności bogatszej i przechodzenia na wyznanie prawosławne ludności biedniejszej. Przecież tamtejsze rody magnackie, choćby Wiśniowieccy, to rody ruskie. Dymitr Wiśniowiecki – Bajda nigdy nie czuł się Polakiem, a Jarema jak najbardziej. Weźmy sprawy religii. Dalekie im były spory o wyższość jednej religii chrześcijańskiej nad drugą. W życiorysach wielu ludzi wywodzących się z tamtych terenów znajdujemy taką ciekawostkę, iż całe życie byli np. katolikami, lecz metrykę chrztu mają w kościele prawosławnym. Albo jeden brat jest katolikiem, a drugi prawosławnym. I wcale nie dopatrujmy się w tym świadomej zmiany wyznania, lecz faktu, iż śmiertelność niemowląt była tak wysoka, że dzieci chrzciło się w najbliższym kościele, bo chrzest jest chrztem bez względu na obrządek. Ludzie ci po prostu żyli jak sąsiad z sąsiadem, raz się spierali, innym razem wspierali nie patrząc na dzielące ich różnice. Na tych ziemiach granice między Polakiem i Ukraińcem, katolikiem, grekokatolikiem były płynne, a może prawie nie istniały?
 
Chocim
I nagle pojawia się idea…
… zrodzona z wcześniejszych przegranych prób utworzenia państwa ukraińskiego. Chora idea, która mówi, że państwa nie da się utworzyć bez jedności etnicznej. Zaś tragedia „wielkiego głodu” wynikła z kolektywizacji gospodarstw rolnych i rabunkowej gospodarki na terenach dzisiejszej Ukrainy należących wtedy do ZSRR zmieniła normy moralne. Zbrodnie oddziałów SS Galizen, UPA wbrew pozorom nie miały na celu wymordowania pewnej grupy ludności i odebrania im dorobku pokoleń, a wywołanie strachu, strachu zmuszającego całą grupę ludności do ucieczki. Na tych terenach gro populacji stanowili Rusini, do narodowości polskiej, zależnie od regionu, przyznawało się nie więcej niż 25% ludzi, a było i znacznie mniej. Zadziwiające jest to, że Polacy na Kresach na zbrodnię nie odpowiadali walką. Mają na to wpływ dwie rzeczy, brak mężczyzn i właśnie ta tolerancja, jaką ziemie te cechowały się wcześniej. Nikt się takich zbrodni nie spodziewał. Podobne próby na Lubelszczyźnie szybko spotkały się z odzewem AK oraz BCh. Przez pewien czas utrzymywany był tam nawet wielokilometrowy front walk.
 
To były zbrodnie dla wywołania paniki
Okrucieństwo oddziałów UPA jest niespotykane w Europie. To nie są mordy, jakie znamy ze strony Niemców, jak łapanki, rozstrzeliwania czy wywózka do obozów śmierci. Na Wołyniu śmierć musiała być zatrważająca, nie mieszcząca się w zakresie ludzkiej wyobraźni. Rozcinanie brzucha i wrzucanie do wnętrza rozszalałego ze strachu kota, wyciąganie wnętrzności na zewnątrz, to przecież metody stosowane podczas chrystianizacji w początkach średniowiecza. Wkładanie do otworów ciała butelek i ich rozbijanie. Wieszanie nad ogniem, na drzewie nogami do dołu, palenie świątyń wraz z zamkniętymi w nich ludźmi, choćby klasztor w Wiśniowcu, tego nie mógł robić normalny człowiek. Chodziło tylko i wyłącznie o wywołanie panicznej ucieczki ludności cywilnej.
 
Być człowiekiem w tych nieludzkich czasach
Jednak trzeba powiedzieć, iż za te mordy odpowiedzialna jest niewielka grupa osób. Oddziały UPA nie były liczne i działy w osłonie długich jesiennych i zimowych nocy, a także pod osłoną Niemców. Jak zachowuje się ludność cywilna? No cóż, z jakiś rodzin członkowie UPA musieli się wywodzić. Często również działały najniższe ludzkie instynkty, chęć odegrania się na sąsiedzie, chęć zagarnięcia części jego dóbr. Takie sytuacje jak okradanie zamordowanych, wypędzonych rodzin miały miejsca. Lecz w znakomitej większości ludzie, którzy uratowali się z tej masakry, nie mają żalu do swych sąsiadów. Jakże częste są opisy, jak ukraińscy sąsiedzi pomagali. 80-letnia dziś pani Zofia Kowalczyk wspomina młodego Ukraińca, Wasyla z jej rodzinnej maleńkiej kolonii Świętocin na Wołyniu, który znając ich miejsce ukrycia w stodole, gdy widział, jak płoną stodoły sąsiadów, przybiegł do nich ze słowami – „Budu was riezat”. Ratujcie się, uciekajcie.
Ktoś inny opowiada o 17-letniej Ukraince, która z drugiej wsi przybiega, aby ostrzec polską rodzinę, a sama zginęła zastrzelona, gdy wracała do domu. W jeszcze innych wspomnieniach czytam opis Ukrainki, matki kilkorga dzieci, która chowa sąsiadów w piwniczce pod podłogą swej chałupy, na klapie zamykającej stawia łóżka swych dzieci i do łóżeczek tych wsadza małe dzieci polskiej rodziny, a gdy przeszły oddziały UPA zaświadcza, iż wszystko to jej dzieci. Opowiadając o zbrodniach tamtych czasów, o ludziach tych należy pamiętać. To nie są odosobnione przypadki. Tak jak bolesnym jest, gdy na podstawie nie do końca wyjaśnionego mordu w Jedwabnym próbuje się budować opowieść o polskim antysemityzmie, celowo pomijając setki nazwisk umieszczonych na liście „Sprawiedliwi wśród narodów świata”, tak mówiąc o mordach na Wołyniu nie wolno zapominać o tych, którzy narażali lub wręcz oddali życie za to, aby pozostać człowiekiem w tych nieludzkich czasach. Tych ludzi należy poszukać, im oddać hołd, bo przecież nie na zbrodniarzach, a ludziach sprawiedliwych buduje się przyjaźń między narodami. Gdyż jak twierdzi ksiądz Rutyna, nie ma złych narodów, są tylko źli ludzie.
 
Starszy pan o lasce zatrzymał się, westchnał – oni mieszkają na cmentarzu – wyszeptał.
 
Pokażę wam jeszcze jeden obrazek. Wyobraźcie sobie, starszy mężczyzna, o lasce, stoi przed bramą spalonego klasztoru w Wiśniowcu, klasztoru, w którym w tych strasznych dniach jako dziecko przebywał, klasztoru, w którego kościele zamknięto i spalono ludzi, ludzi z którymi jako dziecko przebywał, jako dziecko się bał. On z rodziną wyjechał kilka dni wcześniej i to spowodowało, że dziś żyje i może świadczyć. Poza historią, na widok stojących tam, za bramą, budynków, powiedział tylko tyle. „Oni żyją na cmentarzu”. Tak, ci ludzie nie znają nienawiści, bo oni wiedzą, do czego nienawiść prowadzi. Jakim prawem Wy, młodzi Ukraińcy, młodzi Polacy o nienawiści możecie mówić? Skorzystajcie z ich wiedzy, bo ten, który nie chce słuchać mądrości naszych ojców, jeszcze raz te same baty będzie zbierać.
 
A gdy już kończyliśmy, do kościoła weszła grupa Ukraińców. Ksiądz Rutyna podniósł głowę i powiedział. „Chodźcie do nas, my nie kury, nie dziobiemy”. Spotkaliśmy później tę grupę na wzgórzu nad Buczaczem. Gdy podchodziliśmy zeszli ze wzgórka z którego był najpiękniejszy widok na okolicę byśmy i my mogli zobaczyć piękno tego kraju.
 

zd. na początku tekstu. Ksiądz Rutyna na tle ołtarza odbudowywanego kościoła.

  

0

faral

"Jak w piosence "Mury" Jacka Kaczmarskiego, jestem jako ten spiewak co takze byl sam. Czesc pamieci Jacka Kaczmarskiego."

53 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758