Nie jestem żadnym oszołomem.
Jestem tylko starym holownikiem ratowniczym.
Od nie pamiętam już kiedy tkwię przy starym, odrapanym nadbrzeżu i wychodzę w morze ratować te piękne, nowoczesne statki, kiedy urywają się z kotwicowiska, albo coś im się zepsuje, albo wpadają na mieliznę.
Stary, poobijany stateczek, który idzie w najgorszy sztorm i niepogodę, żeby przyholować do portu, uratować kolejny wspaniały i wyposażony w co się da, wielki statek z dalekich mórz.
Nie lubią mnie, czekają, kiedy w końcu szlag mnie trafi, nie zadają się ze mną. Jestem wstydliwym zabytkiem.
Uważają, że czas takich holowników już dawno minął, że mają komputery i bajery, satelity i inne cudeńka.
Czy oni myślą, że ja nie chciałbym popłynąć na wyspy dalekie, zobaczyć fiordy i dżunglę? Że nie dałbym rady?
Czasem sobie marzę – ot, wyjdę z portu i już nie wrócę, nawet pewnie nikt nie zauważy. Będę sobie płynąć powolutku przed siebie, nie martwiąc się nikim i niczym.
Ale nie mogę – beze mnie nie wejdzie ten stary kontenerowiec, który pływa już tylko na jednej linii i jak nie da rady wejść, to go potną na żyletki. No i ten piękny stary żaglowiec, który nie da rady manewrować w przebudowanym porcie. Powiecie – a cóż mnie to obchodzi? Ale tyle dzieci przychodzi obejrzeć go, jak płynie z daleka pod tymi pięknymi żaglami, a tak już do nas nie przypłynie – szkoda tych dzieci….
No więc jestem tutaj, ciągle w gotowości. Wczoraj znowu ratowałem kotwicę temu bezczelnemu tankowcowi, na koniec oberwałem łańcuchem i jeszcze mnie zwyzywali.
Ale w tamtym miesiącu uratowałem mały żaglowiec z dzieciakami na pokładzie. Był straszny sztorm, żadne śmigłowce, nic nie mogło podejść. A ja dałem radę, jak zwykle.
Nie popłynę na zaczarowane wyspy, nie spotkam gór lodowych, nie zobaczę polarnych zórz ani pięknych dziewcząt pod palmami. Tkwię w tym brudnym basenie i czekam na sygnał. Jestem tylko starym holownikiem ratowniczym.
Obrazek > Sztorm we Władysławowie – zdj. archiwalne (fot. PAP / Adam Warżawa)