Bez kategorii
Like

Nie chciałem pisać o Powstaniu…

01/08/2011
693 Wyświetlenia
0 Komentarze
15 minut czytania
no-cover

Autor tego tekstu też nie brał udziału w Powstaniu – był wtedy daleko, ja nie brałem bo nie było mnie na świecie. Tylko on wiedział jak to ująć w słowa.

0


 

Dziś i jutro tekstów o sierpniowym zrywie będzie zapewne dziesiątki, za- i przeciw. Poważnych i obrazoburczych. Nie lubię tłoku, to sobie zamierzyłem odpuścić. Ale chyba jestem jednak jednym z tych, za którymi chodzi głupia polska duma, w których jak ta zadra siedzi słowo Ojczyzna pisane z wielkiej litery. Tylko nie wiedziałem jak to napisać.
Ale już jest  tekst, który lepiej od wszelkich moich zdań daje poczuć, jak wtedy było i jacy żyli  ludzie, na których tak chętnie dziś niektórzy plują.  
Autor tego tekstu  też nie brał udziału w Powstaniu – był wtedy daleko, ja nie brałem bo nie było mnie na świecie. Tylko on wiedział jak to ująć w słowa.
 
 
 
 
Przeczytajcie
 
 Melchior Wańkowicz „Ziele na kraterze”.(fragment)
 
 
Popiół.
Losy szesnastki.
 
Oto dzieje szesnastki imieninowego mazura na sześć dni przed powstaniem.
Pierwsza para: Rzewuski i Krysia. On zginął na Woli. O niej mówiono, że ją widziano w późniejszych dniach powstania.
Druga para: Łoś i Załęska. Jego ciało znaleziono na Wilanowskiej na Czerniakowie. Ona została zastrzelona z transportem broni.
Trzecia para: Piotruś Szuch i Nina Rostańska. On — zginął z całym oddziałem, wyprowadzanym na
Wilanów. Ona…
Mama, cyrkulując w czasie powstania między swymi szpitalami, natknęła się na Ninę w dziurze przełazowej muru miedzy dwoma podwórzami. Pytała, jak wszystkich, o Krysię. Ale Nina widziała ją ostatni raz tylko w przeddzień powstania, jak Krysia wiozła orzełki mundurowe na Złotą. Nina była w depresji, dwa razy podchodziła do linii ognia, by się przedostać do matki chorej na serce, powiadomić i wrócić; ale nie mogła. Dawnym nałogiem Mama powiedziała: „Przyjdź odpocząć, mam kaszę". Dziewczyna pokręciła głową: „Będę jeszcze próbowała przedostać się do mamusi. Boję się dla niej ataku serca".
Po kilku dniach Mama mijała kwaterę jej oddziału i zaszła. „Gdzie Joanna?" — spytała pseudonimem Niny. Nikt z obecnych nie reagował, wszyscy odwrócili oczy. Z sąsiedniego pokoju wyszła znajoma dziewczyna, pociągnęła Mamę do okna. Na dole w podwórzu widniały trzy krzyżyki.
Nina leży pod tym na lewo. Nie udało się jej przedostać do matki. Przynieśliśmy tu ciężko ranną.
 
Czwarta para: Romek i Irenka Wańkowiczowie. Romek poległ w pierwszym dniu, a jego siostra — w dniu ostatnim. Długo matka szukała ciała „Knota", wesołego chłopca, który się wybrał na przygodę i padł w szturmie na bunkier niemiecki na Mokotowie. Kiedy go rozpoznano wśród ekshumowanych, Mama nie pozwoliła zbliżyć się bratowej. Było to już przecież po upływie pół roku. Przykląkłszy zawinęła w koc szczątki w butwiejącej kurtce, którą sobie przed samym powstaniem sprawił, z której był tak dziecinnie dumny, w długich butach, którymi się tak chełpił. A
jego siostra?
Opowiadały dziewczęta, które ostatniego dnia powstania szły kanałem, że zmyliły właz, że u jego wyjścia złapali je Niemcy i równocześnie otrzymały wiadomość, że powstanie skapitulowało.
Zaprowadzone do gestapo na ulicy Szucha zastały w sali badań Irenkę stojącą pod ścianą, przesłuchujący Niemiec pienił się, bo nie chciała mu dawać żadnych informacji. Dziewczęta starały się dać znać Irence, że już wszystko można mówić, że nastąpiła kapitulacja, ale się bały. Zresztą zaraz je wypchnięto do sąsiedniej sali:
Zwłok Irenki nie znaleziono.
 
Piąta para: Tomek Rusanowski i Magda Morawska. Tomek Rusanowski zginął na Starym Mieście, podziurawiony jak rzeszoto. Pielęgnująca go sanitariuszka naliczyła dwadzieścia trzy rany. Magda Morawska poległa na szósty dzień powstania; była tak piękna po śmierci w fali złotych włosów, że kiedy ją wynoszono, aby pochować, chłopcy prosili, aby nie zakrywać trumny. Nieśli ją w trumnie otwartej między stanowiskami, wyniesioną jak protest nad klękających obrońców barykady, jak światło piękna, które zanikając błogosławi.
 
Szósta para: Staś Kiciński i Hania Jastrzębska. Stach walczył w «Harnasiach», ciężko ranny dostał się do szpitala na Śniadeckich, zainstalowanego w gmachu, z którego wyrzucono Niemców.
Pewnego dnia Mama zobaczyła dziwny pochód: przeprowadzał się szpital Maltański — lekarze w fartuchach na szpicy, dalej szeregi noszy, siostry w bieli, przy nich flaga Czerwonego Krzyża.
Niemcy nie strzelali do nich. Szpital zagnieździł się w piwnicy. Tam znalazła Stasia. Był ranny trzykrotnie, ostatnio ciężko. Byli z Jasiem, bliźniakiem, na Traugutta, szły na nich czołgi, pędzące przed sobą grupę cywilów.
Strzelajcie, nie zwracajcie uwagi na nas… — wołały jakieś dziewczęta. Nagle poznali wśród nich siostrę Terenię.
Biegnijcie ku nam, uskoczcie do bram!… — krzyczeli.
Tereni udało się skryć. Czołg spalili, dalsze się cofnęły. Mama obmyła rannego, dała ostatnie bezsilne tysiąc złotych.
Hanię Jastrzębska, łączniczkę Kmicica, rozdarła bomba na strzępki. „Takie miała maleńkie rączki" — dawała matka informacje poszukującym przy ekshumacji.
 
Siódma para: Adaś Grocholski i Ewunia Matuszewska. Adasia rozstrzelali w tych krótkich sześciu dniach między mazurem a powstaniem. Ewunia poległa w ostatnim dniu. Oddział jej cofał się, ale dwu chłopaków— jeden ze zgruchotanymi nogami, drugi z raną brzucha — musiało zostać. Jako sanitariuszka została dobrowolnie z nimi. Dowódca się spostrzegł, posłał w tył do nich kilku żołnierzy. Ale już ogień czołgów nie dopuścił. Już z drugiej strony dochodzili Niemcy. Do Ewy tylko przedarł się jeden, szesnastolatek, któremu przed kilku dniami ocaliła życie. Niemcy rozstrzelali tych dwoje i tych dwu rannych. Ich nie pogrzebane trupy leżały na ulicy przez pół roku,
zanim ponownie Warszawa poczęła się zaludniać.
 
Ósma para: Andrzej Romocki i Krysia Heczkówna. Andrzej wraz z bratem Jasiem ruszyli do walki z rąk matki. Jakieś kanapki do plecaka, jakiś guzik — cóż więcej mogła? Andrzeju!… —- jeszcze mu wsypała do torby garść cukierków. Andrzej, starszy, sensat, czytający poważne książki ekonomiczne, lubił cukierki. Taki był jeszcze dziecinny!…
Zamilkły kroki, opadły ręce w straszliwie z nagła pustym domu. Gdy nagle przez drzwi wsunęła się —męska twarz jej syna, a spod hełmu spojrzały dziecinne dla matki oczy i rozległ się głos, jak dawniej, kiedy chował się za jaki sprzęt i kazał siebie szukać.
Mamuśka, jestem jeszcze.
Po Zawadzkim (Zośce) — dowodził jego kompanią. Przeprowadził, rzecz nieprawdopodobna, kompanię ze Starego Miasta przez Ogród Saski, pilnował odcinka Wisły na Czerniakowie. Kiedy siedzieli, tak już przerzedzeni, w trawach nadwiślanych, mówił do kolegów:
Moja mama to jest o, taka mama, wszystkich was zaprosi do nas na przyszłą Wilię.
                                                                                                                        
Kiedy już są w ogniu nie do przebycia, jego łączniczka, Krystyna, wraca od pułkownika Radosława ze zbawczym rozkazem wycofania się. Ale jest ciężko ranna, więc czołga się na plecach. Kiedy dowleka się, Andrzej jest w przeciwuderzeniu, w którym ginie. Jego brat ginie również.
Kiedy z czasem ich matka poszukuje ciał na próżno, w pewnej chwili towarzyszący jej Anoda, uczestnik tych walk, zmienia się na twarzy.
— Co panu? — spytała pani Romocka.
Ale Anoda nie przyznał się, że poznał sterczący spod gruzów but Andrzeja. Nazajutrz dopiero go wygrzebano, w obecności matki. Przeprawili się przez Wisłę po trumnę, czekała kilkanaście godzin przy ciele w trzaskający mróz — chciała wygodniej ułożyć szczątki tego, co było niegdyś ciałem Andrzeja. Obróciła zwłoki. Torba, przewieszona przez ramię, przekręciła się i posypały się z niej —te cukierki. „Mamuśka, jestem jeszcze…" (Jaś, jego brat, też poległ.)
A jego tancerka, cicha dziewczyna, Krysia Heczkówna? Była wśród tych, którzy z Żoliborza przebijali się do Warszawy. Przy oddziale było dziewięć łączniczek. Na wiadukcie dzielącym Żoliborz od Warszawy stały czołgi niemieckie, a nadto artyleria niemiecka strzelała wzdłuż ulicy.
Siedem łączniczek poległo.
Ich kapelan, ksiądz Truszyński, błogosławiony przez biedaków swojej parafii na Marymoncie (kiedy już tlała na nim dawna sutanna, parafianie sprawili mu nową), ujrzawszy po wojnie Mamę w szpitalu, w którym leżał jako ranny, zwrócił na nią oczy z wyrazem cierpienia:
Proszę pani, ja raz załamałem się i nie podszedłem do konającego na barykadzie.
Wówczas doczołgał się pod wiadukt i dysponował Heczkównę na śmierć. Umierając powiedziała:
Słodko jest umierać za ojczyznę.
Była nieporadna w wyrażaniu uczuć i źle pisała ćwiczenia. Tę samą nieporadność widziałem także w bitwie o Monte Cassino, gdzie umierający żegnali się,z życiem szymlem najbardziej górnolotnych i oklepanych frazesów; frazesy nagle nabierały rumieńców; nabierały wagi relikwii.
Heczkównie przyszedł z pomocą Plutarch wdrażany przez matkę Lau-rentę i ideologia „okrętów strzaskanych".
 
Oto dzieje szesnastki — ziela na kraterze.
 
Non omnis moriar.
0

szuan

Przyjaciól nikt nie bedzie mi wybieral , wrogów poszukam sobie sam...

49 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758