Nie było lekko, gdy krytykowało się władzę w czasach szalejącej cenzury. W końcu lat 70-tych objęto artystę formalnym zakazem występów, więc brakowało na życie. "Dopiero w sierpniu 1980 roku nasz półlegalny kabaret wypchnęła "Solidarność" na barykady – wspomina Jan Pietrzak. – I to był sezon, dla którego warto było trzymać się tego zawodu".
Dzisiaj też nie jest łatwo wypowiadać wolne słowo, czego przykładem są ciągłe trudności lokalowe i nie tylko. "Nasza demokracja jest pozorna – mówi artysta. – Dla niezależnego myślenia nie ma miejsca. (…) W Polsce warstwy rządzące nie życzą sobie żartów na swój temat, bo są niepewne, mają brud za uszami". Twórca pieśni "Żeby Polska była Polską" wyleciał trzy lata temu z telewizji za żart o Jaruzelskim.
"Teraz działają perfidne mechanizmy wykluczenia – kontynuuje rozmówca. – Są zapisy na osobę. Cenzura jest zakamuflowana. Oficjalnie żadnych ograniczeń nie ma. Jednak przeróżni wajchowi pilnują, by prawda nie przebijała się do szerszej publiczności. (…) Ogłupianie społeczeństwa jest działalnością zamierzoną".
Utwór "Nielegalne kwiaty", który powstał w głębokiej komunie, jest ciągle śpiewany przez autora. Ta aktualność bardzo zasmuca: "Jeśli piosenka z ponurych czasów stanu wojennego staje się aktualna w 2010 roku w kontekście zacierania śladów po katastrofie smoleńskiej, cieszyć się trudno. To jest przykład tego, jak nasza 'wolna’ Polska się zwichnęła".
Twórca kabaretu Pod Egidą dba jednak o to, by jego przekaz był optymistyczny. Także w trudnych czasach kabaret musi by kolorowy i wesoły, bo jego celem jest podnoszenie ducha, a nie pogrążanie w goryczy. O swym życiu osobistym Jan Pietrzak mówi: "Wychowałem i wykształciłem pięcioro dzieci. (…) Doczekałem się wnuczków. Żona daje się lubić, a nawet kochać… Patrzę na świat pogodnie".